Wizualnie, niekończący się spektakl mający na celu „uleczenie” dziewczyny, jest wysmakowanym widowiskiem w kluczu Iluzjonisty czy Gosford Park. Perspektywa służby wskazywałaby na Okruchy dnia, jednak przebitki pokazujące losy rodu magnatów technologicznych niepotrzebnie łudzą widza Domem dusz i Dickensem, podobnie jak barwne broszki przypinane służbie. Skąd wiadomo, że ktoś nie pomieszał kolorów, należałoby spytać?
Perspektywa bohaterki patrzącej na świat przez mleczne szkło wzmaga niepewność i strach. Największy atut filmu leży jednak nie w przeinaczonej „agnozji” filmu, a jego agorafobii. Już na początku Vicente – nowy pracownik, mający wkraść się w łaski dziedziczki i zająć, w kluczowym momencie, miejsce Carlesa – zostaje wtrącony przez swoich najemców-oprawców do ciemnej piwnicy. Doktor zaleca odseparowanie pacjentki od natłoku bodźców. Na górnym piętrze posiadłości zostaje zatem wybudowane pomieszczenie bez okien, wytapetowane czarnym suknem i wygłuszone. To w nim odbywa się najistotniejsza część filmu. Wnętrze fabryki, pomieszczenia domu, kuchnia, w której przesiaduje służba, również przypominają o tym jak bardzo zawężone zostało (mentalne) otoczenie Joany. Niestety, kamera zbyt często opuszcza cztery ściany i niepokoi widza nadmiarem bodźców, głównie dramaturgicznych. Najładniejszym z nich jest chyba finałowa scena rozgrywająca się na pokrywanej śniegiem estakadzie.
„Nocne niebo to jedna z niewielu rzeczy, które widzę jak wszyscy ludzie”, zwierza się Joana nowej pomocy kuchennej, infiltrującej jej posiadłość. Bohater filmowy, pogrążony w chorobie deformującej sposób postrzegania przez niego świata, jest dla reżysera nie lada wyzwaniem. W Agnozji ciężar ten wziął na siebie operator, zastępując nieumiejętność rozpoznania twarzy i rzeczy, ciężką wadą wzroku porównywalną jedynie z ujemnymi dioptrami, nękającymi radzieckich kierowców cystern z metanolem. Film Miry to kostiumowa przepychanka pomiędzy wiernym odwzorowaniem epoki a „steampunkowym” kostiumem, jakim wyróżniał się też Prestiż Nolana, Vidocq Pitofa, a ostatnio Sherlock Holmes Ritchiego. Temat optyki mógłby spokojnie zogniskować historię na sobie, jednak zbyt często rozprasza się ona na drobne wiązki nieznośnie melodramatycznych zagrywek: żalu i skruchy Vicente'a , opiumowego nałogu i seksualnej frustracji Carlesa, dezorientacji (głównie emocjonalnej) Joany. Tak też i film nie jest jednorodną powierzchnią, ale posklejanym z kawałków wazonem – thrillerem, opowieścią grozy, sagą rodową. Przy tej samej historii, za większy budżet i ego otrzymalibyśmy późnego Scorcesse. Przy zaciemnionych wnętrzach, skąpo dozowanych wyjaśnieniach i promowaniu filmu na metafizyczny dreszczowiec („Film producentów Labiryntu fauna i Sierocińca.”) spodziewać można by się lepszej inwestycji tych 100 minut, choćby na rzecz samej Joany. Gdyby tylko jej niezwykłe „spojrzenie” na otaczające intrygi uczyniono osią filmu. W efekcie to widz czuje się jak bohaterka – zdezorientowany, zagubiony, dostrzegający plamy zamiast ostrych krawędzi.
Oliver Sacks, opisując w swojej książce przypadek „mężczyzny, który pomylił żonę z kapeluszem”, prześledził rozwój choroby pacjenta na przykładzie malarskich kompozycji. Rzeczywiście przeszedł od realizmu do abstrakcjonizmu, ale było to posuwanie się nie artystyczne, lecz patologiczne, posuwanie się w kierunku głębokiej agnozji wizualnej, w której uległa zniszczeniu zdolność przedstawiania i wyobrażania, poczucie konkretu, tego, co realne [2] . Tej właśnie ogniskującej mocy konkretu, pomimo wizualnego splendoru, w filmie Eugenio Miry brakuje. Widoczność zerowa. Nawet najlepszy okular nie pomoże.
Agnozja (Agnosia)
reżyseria i muzyka: Eugenio Mira
scenariusz: Antonio Trashorras
zdjęcia: Unax Mendia
grają: Barbara Goenaga, Eduardo Noriega, Félix Góme i inni
kraj: Hiszpania
rok: 2010
czas trwania: 105 min
premiera w Polsce: 26 sierpnia 2011 r.
ITI Cinema
[1] Słownik psychologiczny, [red.] Włodzimierz Szewczuk, Wiedza Powszechna, Warszawa 1979, s.11.
[2] Oliver Sacks, Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem [tłum. Barbara Lindenberg], Zysk i S-ka, Poznań 2008, s.37.