Komiks spętany jest mocno konwencjonalnością wynikającą z jego formy. To dzięki temu ubrani w kolorowe stroje superherosi, którzy często na kinowym ekranie wyglądają kiczowato i idiotycznie, w komiksie, wzięci w pewien nawias, są do przełknięcia. Nie znaczy to jednak, że komiksowy horror, pozbawiony książkowej sugestywności i audiowizualnej potęgi kina, nie jest możliwy. Świetnie udaje się to Andreasowi, Neilowi Gaimanowi we fragmentach Sandmana, Maxowi Anderssonowi w Pixy a pamiętny Alinoe pewnie niejednemu czytelnikowi Thorgala wciąż śni się po nocach. Trzeba jednak nie lada talentu, żeby z dostępnych środków wykrzesać grozę. A takim skarbem dysponuje Junji Ito.

Nie spodziewałem się, że opowieść graficzna może być naprawdę straszna, dopóki nie przeczytałem Uzumaki, pióra jednego z mistrzów japońskiej grozy.
Opowieść o dziwnych wydarzeniach w małym miasteczku Kurouzu ma słuszną ilość stron (ponad 600), więc Ito ma dużo czasu na budowanie odpowiedniej atmosfery. A robi to z zegarmistrzowską wprawą, najpierw tworząc obraz prowincjonalnego życia i przedstawiając głównych bohaterów – uczęszczającą do liceum Kirie Goshimę i jej kolegę Shuichiego. Oboje znajdą się w centrum rodzącego się obłędu spirali, który powoli zacznie ogarniać całe Kurouzu…

W przeciwieństwie do innych horrorów rodem z Nipponu, Junji Ito prawie w ogóle nie korzysta z bogatego inwentarza japońskiej tradycji. Przewodni wątek i sam motyw spirali to elementy bardzo uniwersalne, a historia przedstawiona w mandze mogłaby równie dobrze wydarzyć się w miasteczku leżącym na południu USA albo na deszczowych Wyspach. Co więcej, wydaje mi się, że najbardziej trafnymi skojarzeniami z Uzumaki są na wskroś wschodnie tradycje Stephena Kinga i H.P. Lovecrafta. Podobnie jak amerykański król powieściowej grozy, Ito potrafi po mistrzowsku oddać ludzkie zachowanie w obliczu niesamowitego zagrożenia. Dzięki wiarygodnym sylwetkom Kirie i Shuichiego czytelnik zaczyna identyfikować się z głównymi bohaterami, widząc, że w podobnych sytuacjach sam postąpiłby tak jak oni. Zabieg utożsamienia odbiorcy z postacią, dla horroru będący podstawą straszenia, w tym przypadku udał się znakomicie. Im bardziej zagłębiałem się w Spiralę, tym mocniej wierzyłem w świat w niej przedstawiony, wątpiąc przy tym w racjonalność prawdziwej rzeczywistości. To z kolei wpływ tradycji Lovecraftowego dreszczu, który bardzo skutecznie potrafi mnie przestraszyć, pokazując świat, w którym czai się niepojęta, niewyobrażalna w ludzkim umyśle siła, przyprawiająca normalnego człowieka o szaleństwo. Siła, wobec której jestem całkiem bezsilny, bo nie ma nic gorszego od świadomości, że nic się nie da zrobić.

Za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że fabuła jest przeszarżowana, a efekty przesadzone, i byłem przekonany, że chwyt z gastropodusami nie przejdzie, a autor tuż przed samym finałem da ciała, Junji Ito płatał mi figla. A jednak udawało mu się, cholera. Uśmiechał się pod nosem i zdawał się mówić: „tak, to jest strach – boisz się, prawda?”. Pewnie Uzumaki nie każdego przestraszy, ale to z pewnością jeden z najciekawszych komiksów, który ukazał się w tym roku, pokazujący, jak wielkie i niewykorzystane pokłady możliwości drzemią w tym medium.


Uzumaki
Junji Ito
Tłum.: Paweł Dybała
JPF
06/2011