Film Letha składa się z kilkunastu luźno połączonych scen. W jednych reżyser rozmyśla, mówi do siebie lub po prostu kontempluje, a w innych młode kobiety o egzotycznej urodzie rozbierają się i przeciągają na łóżku. I tak na zmianę. Ta monotonia przerwana jest urywkami z castingu do Męskiego erotyku, który z erotyzmem ma jednak niewiele wspólnego – bardziej przypomina targ koni niż poszukiwania idealnej kandydatki, mającej być kluczem do wspomnień duńskiego filmowca.

Niezależnie od tego, czy przyjmiemy definicję erotyzmu za Bataillem, Foucaultem czy Wojciechem Klimczykiem, Męski erotyk będzie tylko teoretycznie spełniał swoje założenie prezentowania refleksyjnej sfery seksualności. Wszystkie bohaterki filmu są takie same. Różnią się kolorem skóry, rysami twarzy i temperamentem, ale jakimś cudem wyglądają dokładnie tak samo, gdy są filmowane jedna po drugiej w podobnych sytuacjach. Być może jest to uzasadnione, ponieważ ludzie mają zazwyczaj swój typ, za którym się uganiają. Ale skoro tak, to po co wprowadzać pozorną różnorodność w urodzie aktorek? Po co przemierzać kilka kontynentów, by na każdym z nich uwiecznić inny model tej samej lalki (uprzedmiotowienie to wręcz motto tego dokumentu)? Nie mam pojęcia, nie potrafię w żaden sposób usprawiedliwić tego, prawdopodobnie nieświadomego, zabiegu.

Bardzo trudno uwierzyć, że Jørgen Leth odbył, przy kręceniu filmu, sentymentalną podróż do świata dawnych romansów.
Po pierwsze dlatego, że bardziej wydaje się zaangażowany w przyznawanie aktorkom gwiazdek w swoim rankingu niż wydobywaniem z nich tego, co mają reprezentować. Po drugie fatalne zdjęcia, które częściowo są dziełem reżysera, stwarzają kuriozalne efekty – duże zbliżenie niebieskiej podłogi jest bardziej ekscytujące niż ujęcie nagiej kobiety pod prysznicem. Niełatwo sfilmować nagie ciało, czy to kobiece czy męskie, tak by całkowicie było pozbawione waloru erotycznego. Niestety w Męskim erotyku kamera nie prześlizguje się po udach, brzuchach i piersiach, ale sunie po nich jak czołg, równając z ziemią resztki lirycznej finezji.

Trudno uwierzyć, że autor Człowieka idealnego i Niedzieli w piekle popełnił tak wiele błędów. Opowiadając o swoim burzliwym życiu, kręcąc w pięknych krajobrazach i współpracując z doskonałą ekipą, potrafi zanudzić widza na śmierć. Podróż sentymentalna zmienia się w drogę przez mękę. Oliwy do ognia dolewają całkowicie niezrozumiałe zabiegi stylistyczne, takie jak używanie kamery o bardzo niskiej rozdzielczości (prawdopodobnie z telefonu komórkowego) oraz powtarzanie w nieskończoność tych samych fragmentów wierszy autorstwa Letha. Reżyser wydał kilka tomików poezji, których znaczna część to erotyki, dlaczego więc prawie każdą z kobiet opisuje tymi samymi wersami? Jest to kolejne pytanie, na które niełatwo odpowiedzieć.

Męski erotyk nie jest ani pornografią, ani filmem erotycznym, ani nawet czymś pomiędzy. Jest kompletnie nieudaną próbą lirycznego opisu doświadczeń seksualnych reżysera, który ma na swoim koncie skandal wywołany romansem z niepełnoletnią dziewczyną z Haiti. Kontrast, jaki rodzi się z porównania młodzieńczego wigoru i entuzjazmu bohaterek filmu z apatią podstarzałego Letha, którą prezentuje przez ponad 80 minut seansu, jest przekładalny na cały film. Dobra koncepcja i interesujący temat kontrastują z fatalną realizacją i sprowadzeniem erotyzmu do znanej okładki Hustlera, na której kobieta jest mielona w maszynce do mięsa.



Męski erotyk (Erotiske menneske , Det)
scenariusz i reżyseria: Jorgen Leth
kraj: Dania
rok: 2010
czas trwania: 90 min
premiera: 8 lipca 2011 r. (Polska)
Against Gravity

Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.



Za seans dziękujemy Kinu Pod Baranami