ELŻBIETA DZIKOWSKA: Na moje czasy uniwersyteckie przypadały pana czasy akademickie: sąsiadowaliśmy ze sobą na Krakowskim Przedmieściu i pamiętam otaczającą pana już wówczas atmosferę artystycznego skandalu. Musiał pan być bardzo niesfornym studentem?

FRANCISZEK STAROWIEYSKI
: Skądże, traktowałem naukę szalenie serio. Wyobraża sobie pani pianistę´ czy skrzypka bez solidnych studiów? Nie ma mowy. Malarstwo też jest zajęciem manualnym. Trzeba pięć lat przed modelem przesiedzieć, inaczej do końca życia zostanie się amatorem, który nie potrafi zorganizować płótna i będzie szukał technicznych „sposobów”. Bo sztuka wymaga znajomości techniki. Nawet Beuys, zdawałoby się najbardziej gniewny, rozzłoszczony, musiał nauczyć się swojego brązowego koloru, musiał przyjrzeć się naturze niezmiernie dokładnie.

Czy zyskał pan wiele od swoich profesorów?


Muszę powiedzieć, że nie byłem z nich zadowolony. Nie tworzyli tego wielkiego nastroju sztuki, który rodzi się z samej sztuki. Miałem kilku pedagogów, których bardzo lubiłem, ceniłem ich postawę moralną, ale tylko Wojciech Weiss był naprawdę poważny, tylko on wiedział, czym jest wielka mistyka malarstwa. W jej przekazaniu nie pomogą konceptualizm, hipernaturalizm, inne prądy współczesne; musimy przez parę lat podglądać naturę. Nawet gdybyśmy mieli ją zanegować. Trzeba bowiem wiedzieć, jak natura wygląda, aby pod powierzchnią najbardziej awangardowych kierunków pojawiła się tajemnica.

Czy wszyscy są ją w stanie pojąć?

Współczesne malarstwo jest sztuką dla ludzi o bardzo prostych instynktach, niewymyślnej świadomości.



Czy to nie jest aby zrzędzenie konserwatysty?

Konserwatysta będzie przeciwstawiał wielkiej myśli tępe mistrzostwo monachijskie czy paryskie XIX wieku.
Ale nawet tamto malarstwo niosło z sobą dużo bardzo wielkich i bardzo ważnych myśli. Choćby nasz Matejko, tak wyśmiewany przez awangardę, która bez tego wyśmiewania nie byłaby w ogóle w stanie funkcjonować.

Pana stosunek do Matejki jest niekonwencjonalny, jak na współczesnego artystę…


On naprawdę chciał mówić o czymś wielkim. Z tych naszych hetmanów, złych dowódców, nieciekawych ludzi, uczynił herosów, którzy patrząc w dal – marzyli o wielkości.

Czy sądzi pan, że cała historia narodowa, zawarta w dziele Matejki, była dla niego pretekstem malarskim?

Są najrozmaitsze wartości malarskie. Kompozycja obrazu to przede wszystkim konstrukcja spojrzeń, gestów, ruchów, którą tworzy się jeszcze przed jego namalowaniem. Malarstwo – zarówno najbardziej konserwatywne, jak i awangardowe – rządzi się takimi samymi prawami. Wiedział o nich instynktownie Malewicz, burzyciel z lat dwudziestych: czuł, że kolor musi świecić, że coś się musi dziać w tych wyskrobanych liniach pomiędzy poszczególnymi fragmentami płaszczyzny. Sztuki plastyczne są terenem bardziej zamkniętym niż muzyka.

Są tak bardzo hermetyczne?

Na najwyższym poziomie jest to język, który nie wychodzi poza instynkt twórców.



Co jest, pana zdaniem, najważniejsze w obrazie?

Mistycyzm, który może być zawarty zarówno w geometrii, jak w dziele Matejki czy w plamach Pollocka. Chodzi o to, żeby stworzyć wysoki status tego, co się robi. Status, gdzie człowiek, który jest w stanie wspiąć się na ten szczebel, czuje się jak na dworze królewskim: nie bardzo wie, co ma począć z etykieta, co ma robić…

Zależy ten status od wewnętrznego ładu emocji, jaką nosi w sobie artysta?

Cesarz Maksymilian powiedział kiedyś do Tycjana, podnosząc mu pędzel z podłogi: Kiedy oglądam twoje obrazy, nie wydają mi się ani lepsze, ani gorsze od innych, ale gdy przyjrzę się im lepiej – widzę, że ciebie nie można porównać z nikim; dlaczego – nie wiem. Musi więc być w sztuce coś niedostępnego.

Z jakiego impulsu powstaje pana sztuka?

Czasem myślę, że maluję dlatego, iż nie potrafię robić nic innego.

Uważa się pana za perfekcjonistę…

Daleko mi do perfekcyjności. Ale nieraz bywa mi potrzebna. Są ludzie, którzy potrafią mówić byle jaką mową; ja tego nie umiem.

Ostatnio mówi pan znacznie więcej, na wielkich formatach…

Nie wiem, czy mi się nie myli czasami rozmiar z wielkością. Moim zdaniem, we współczesnym świecie nie ma miejsca na miniaturki. Znacznie bardziej niż w sztuce tradycyjnej potrzebny jest wielki gest indywidualny. Ludzie są ciekawi, jaką duszę ma drugi człowiek, a tego nie da się wyrazić w małym formacie.

Czy można sprecyzować, co jest celem pana malowania?

Powiedzenie czegoś ważnego od siebie. Jest to niezmiernie trudne, nie można bowiem cały czas mówić na wysokim poziomie – w pewnym momencie zaczyna się bełkotać.






*wywiad ukazał się w książce
Artyści mówią. Wywiady z mistrzami grafiki,
Rosikon Press 2011