Poprzednia praca tandemu Miller-Darrow bardzo luźno nawiązywała do krótkiego opowiadania Philipa K. Dicka _Elektryczna mrówka_ (_The Electric Ant_), a miłośnicy science-fiction mogli doszukiwać się w komiksie nawiązań do prozy Aldousa Huxleya czy _Łowcy Androidów_. Niesamowitemu graficznemu rozbuchaniu towarzyszyła opowieść o zdegenerowanym świecie przyszłości i subtelna refleksja nad tożsamością, utrzymana w cyber-punkowym guście. W porównaniu z raczej poważnym _Hard Boiled_, _Big Guy i Rusty Robochłopiec_ jest komiksem parodiującym dzieła spod znaku „monster movies” z Godzillą, uchodzącą za jego modelową przedstawicielką. Schemat, będący obiektem pastiszu w utworze Millera i Darrowa, jest dosyć prosty. Fabuła filmów z gumowymi potworami w roli głównej koncentruje się na dramatycznych zmaganiach ludzkości z niepokonanym (przynajmniej w teorii) stworem, który jest najczęściej wynikiem jakiegoś nieudanego eksperymentu.

Rolę potwora w _Big Guy`u_ odgrywa przypadkowo przywrócone do życia w japońskich laboratoriach genetycznych pradawne monstrum.
Wojsko jest bezsilne wobec potwora niszczącego wszystko, co stanie na drodze jego przemarszu przez Tokio. Nawet Rusty Robochłopiec, tajna nukleoprotonowa broń japońskiego rządu, jest bezsilna wobec bestii. Wszystko wskazuje na to, że nie tylko stolicę kraju kwitnącej wiśni, ale również cały świat czeka niechybna zagłada. Ostatnią nadzieją ludzkości jest Big Guy, najbardziej niesamowita zdobycz amerykańskiej myśli technicznej. Tylko bohaterski żołnierz zamknięty w ciele tytanowego kolosa ma szansę w starciu kreaturą. Komiks prowadzony jest właśnie w takim, ociekającym patosem stylu, pełnym dialogów i monologów charakterystycznych dla komiksu super-bohaterskiego złotego i srebrnego wieku. Rzecz w sam raz dla miłośników rasowej pulpy i przysłowiowej rozpierduchy.

Podobnie, jak w przypadku _Hard Boiled_, tak i na kartach _Big Guy`a…_ Geoff Darrow mógł w pełni popisać się swoim niesamowitym kunsztem graficznym. Te 80 stron zmagań ludzkości z dinozaurpodobnym stworem wypełniają po brzegi szczegółowe, czasem aż do przesady, rysunki autora _Shaolin Cowboy_. Z niesamowitą pieczołowitością Darrow odtwarza samochody, budynki, automaty z zimnymi napojami, linie wysokiego napięcia, teczki biznesmenów, reklamy. Dosłownie wszystko. Najbardziej uważni czytelnicy powinni być w stanie policzyć ilu ludzi padło ofiarą krwiożerczej bestii. Rysownik w swojej pracy idzie pod prąd klasycznej i uchodzącej za najwłaściwszą technice opowiadania obrazem w komiksie. Zamiast wzorem Herge`a i innych klasyków upraszczać nieistotne elementy tła, drugiego i trzeciego planu, Darrow rysuje je z jednakową dokładnością, co głównych bohaterów. Tym samym staje w poprzek założeniom ligne claire i wykładowi Scotta McClouda o dwóch rodzajach graficznego przedstawienia – tych, które pozwalają odbiorcy „widzieć” i tych, które pozwalają „być”. Jerzy Szyłak trafnie określił styl _Hard Boiled_ i _Big Guy`a..._ jako „kakofonia obrazów”, w której czytelnik atakowany feerią obrazów, zostaje pozbawiony jakichkolwiek wskazówek, na co zwracać uwagę, co w komiksie jest najistotniejsze.

_Big Guy i Rusty Robochłopiec_ to niewątpliwie komiks słabszy od _Hard Boiled_. Nie wiem, czy winą mogę obarczać pastiszową konwencję, na jaką zdecydowali się autorzy, ale po całkiem sympatycznej lekturze komiksu, chce się go odłożyć na półkę. Nie ma w nim nic, co na dłużej przykuwałoby moją uwagę. W przeciwieństwie do _Hard Boiled_, po którym zadawałem sobie pytanie, o co właściwie w tym komiksie chodzi, po lekturze _Big Guy`a..._ wiedziałem wszystko. Jednak doskonale pamiętam, że w pierwszej ocenie poprzedniego komiksu Millera i Darrowa po prostu się myliłem i po pewnym czasie się zreflektowałem. Może tak będzie i w tym przypadku?


Big Guy i Rusty Robochłopiec
Frank Miller i Geoff Darrow
Tłum.: Jacek Drewnowski
Egmont
06/2009