W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".
Pod krótką i banalnie brzmiącą nazwą LONG kryje się nowy projekt muzyków, którzy z banalnymi dźwiękami nie mają nic wspólnego, a mianowicie Chrisa Eckmana (znanego m.in. z grup Walkabouts i Dirtmusic) oraz Ruperta Hubera (Tosca). Ich wspólny album jest dowodem na to, że przeciwieństwa nie tylko się przyciągają, ale mogą ze sobą doskonale współbrzmieć w każdym tego słowa znaczeniu.
Co skłoniło amerykańskiego folkowca i muzyka zajmującego się nowoczesną elektroniką do współpracy? Ponoć kilka lat temu u wspólnych znajomych spotkali się na imprezie, podczas której spontanicznie doszło do jam session. Jak się później okazało, to wspólne granie zainspirowało ich do dalszej współpracy.
Efektem tego jest wspólnie nagrany album, na którym folkowe, gitarowe brzmienia nie tyle przeplatają się z nowoczesną elektroniką, co doskonale ze sobą współbrzmią, tworząc zupełnie nową jakość.
Choć dziesięć zawartych na płycie utworów znacznie się od siebie różni, to słuchając ich w całości tworzą spójną i przemyślaną całość. Duszne, rytmiczne, elektroniczno-gitarowe utwory („Shoot Your Dog”, „American Primitive”) płynnie przechodzą w abstrakcyjne improwizacje z pogranicza folku i muzyki klubowej („Longitude Zero” „Stockearu”). Następnie dostajemy dawkę bardziej klasycznych balladowych piosenek („Dust”), w których melodyjny śpiew Chrisa Eckmana znacznie łagodzi klimat, by po chwili wrócić do rytmicznych transowych brzmień. Na sam koniec płyty muzycy zostawili moim zdaniem najpiękniejsze momenty tego albumu. Pierwszym z nich jest delikatna i melodyjna ballada, w której wokal Chrisa wspomagany jest pięknym kobiecym głosem („Night Fisherman”). Drugi to zamykający całość minimalistyczny, fortepianowy „Run Of Days” o nieco niepokojącym klimacie.
Choć „American Primitive” nie jest płytą łatwą w odbiorze a jej słuchanie wymaga skupienia i otwartości, to warto po nią sięgnąć. Dawno nie nagrano bowiem tak udanego mariażu dwóch wydawałoby się dalekich od siebie brzmień. Jak się jednak okazuje wszelkie muzyczne podziały mają charakter umowny, czego muzyka LONG jest znakomitym przykładem.