W najnowszej produkcji głównym bohaterem jest jednak miejsce, otaczające je osoby stają się tylko tłem. Nawet typowy herzogowski komentarz jest jakby bardziej wycofany. Oddając pole obrazowi, reżyser daje się ponieść swojej fantazji w niewielkim stopniu i w kilku tylko momentach, najmocniej w epilogu. Lecz obraz, to, co możemy zobaczyć, jest wszakże najważniejszy, unikatowy, niesie ze sobą bezcenny przekaz i refleksję wykraczającą poza czysto archeologiczne odkrycie.

Malowidła w tytułowej jaskini Chauvet w okolicy Pont-d’Arc, odkryte w 1994 roku, okazały się najstarszymi przejawami ludzkiej aktywności artystycznej. Ich wiek szacuje się nawet na 35 000 lat. Jakość, jaką zachowały do naszych czasów, zasypane przez tysiące lat, jest niewyobrażalna (co początkowo było powodem wątpliwości co do ich autentyczności). Jaskinia sama w sobie nosi znamiona dzieła sztuki wykonanego przez naturę, z przepięknie skrzącymi się stalagmitami, stalaktytami oraz falami skalnymi stworzonymi przez kalcyt (naprawdę trudno opisać to słowami). Dla badaczy najistotniejsze są jednak wytwory człowieka pierwotnego. Rysunki naskalne robią kolosalne wrażenie nie tylko swoją jakością i bogactwem, ale i różnorodnością przedstawionych zwierząt. Oprócz znanych gatunków, jak konie, wilki, bizony czy żubry, przedstawiają także wymarłe już jaskiniowe niedźwiedzie, nosorożce i lwy (w przeciwieństwie do dzisiejszych, pozbawione grzyw). Poza tym w środku zachowały się niezliczone kości tych zwierząt. Nie ma tam natomiast szczątków ludzkich, jest więc niemal pewne, iż jaskinia była tylko miejscem działalności artystycznej, a także, jak się przypuszcza, aktywności religijnej w postaci prymitywnych rytuałów, przy czym „religia” miała najprawdopodobniej charakter panteistyczny, wyrażający zespolenie człowieka z naturą.



Najbardziej intrygujące z punktu widzenia Herzoga są jednak rysunki imitujące ruch oraz ułożone w pewną, oczywiście prostą, narrację.
„Opowieści”, jakie można odczytać z malowideł, prezentują świat fauny: rytuały godowe lwów, walki nosorożców oraz stada pędzących koni. Dla twórcy Grizzly Man (2005) są one rodzajem proto-kina, zaczątków myślenia ruchomymi obrazami, próbą oddania świata w jego dynamice. Wykorzystują również powierzchnię skał, ze zmianami światłocienia (od ognia pochodni) oraz wypukłościami i wnękami, uzyskując niemal efekt fotograficznej głębi ostrości. Tu warto przejść do formy Jaskini zapomnianych snów. Jak wiadomo, Herzog zdecydował się nakręcić film w technologii 3D, co mogło być podstawą obaw, a już na pewno powszechnego zdziwienia. Pomysł reżysera okazał się trafiony. Oto prezentuje nam jedno z najcenniejszych odkryć w dziejach ludzkości w sposób na tyle mocny, na ile to możliwe: zbliżony do oglądu rzeczywistego, a zważywszy, że jaskinia nie jest – i z pewnością nie będzie – ogólnie dostępna, wyczyn filmowców jest dokonaniem jedynym w swoim rodzaju, dokumentem o niepodważalnej wartości. Nic więc dziwnego, że malowidła – z towarzyszeniem hipnotycznej i podniosłej, co mimo wszystko nie razi, muzyki Reijsegera – eksponowane są ponad miarę, zwłaszcza w końcowych partiach dzieła. Nawet jeśli ma się wrażenie pewnego przesytu po kilku minutach jazd kamerowych po ścianach, nie sposób oderwać wzroku od ekranu. Tym bardziej, że technika trójwymiarowa w połączeniu z grą światła daje piorunujący efekt głębi: widz ma poczucie przebywania w jaskini Chauvet. Podczas gdy większość dotychczasowych produkcji 3D eksponowała efekty przedmiotów wychodzących z ekranu „na wyciągnięcie ręki”, w filmie Herzoga kompozycja kadru ma na celu oddanie trójwymiarowej przestrzeni w głąb, gry nachodzącymi na siebie i przenikającymi się planami. To pozwala w jeszcze lepszym stopniu odwzorować „narracyjność” rysunków. Nie mogłem ulec skojarzeniu Jaskini zapomnianych snów z dawnymi teoriami kina. Po pierwsze z poglądami Bolesława Matuszewskiego, według którego kino ma szansę być najlepszym narzędziem dokumentowania rzeczywistości, ocalania dla potomnych rzeczy, zwyczajów itp., które inaczej nie przetrwają. Takie spojrzenie podzielał też André Bazin. Uważał, że film jako jedyny może w pełni odtworzyć obraz świata, wierzył w „ontologiczny realizm obrazu fotograficznego”, poznawczą funkcję kamery. U francuskiego teoretyka wiązało się to także z wykorzystaniem nowych technik filmowych. Tym samym barwny film szerokoekranowy (dostosowany do horyzontalnego układu oczu) był jego ideałem. Można ośmielić się dopowiedzieć, że 3D uznałby za kolejny krok w kierunku najbardziej precyzyjnego odwzorowania rzeczywistości. W tym kontekście Jaskinia... jawiłaby się jako pierwszy film, w którym trzeci wymiar ma naprawdę głęboki epistemologiczny sens.

Poza wymiarem autotematycznym, nastawionym na zadumę nad pierwocinami kina i początkiem sztuki, dzieło Herzoga zawiera refleksje natury antropologicznej, prezentowane w charakterystyczny dla reżysera sposób. W swoim komentarzu zadaje on pytania wykraczające poza kategorie czysto naukowe, zastanawiając się, jak żyli czy o czym śnili autorzy rysunków w grotach Chauvet. W jaki sposób, po niepojętym dla nas czasie, spotkanie z ich dziełami daje nam możliwość odnalezienia w tych tajemniczych istotach nas samych i odwrotnie? Czy jest możliwe wniknięcie w duszę człowieka pierwotnego? Te patetyczne i intencjonalnie naiwne pytania pozostają oczywiście bez jednoznacznej odpowiedzi. Autor Szklanego serca (1976) dopisuje jednak niemal futurystyczny epilog do swojego filmu. Przywołuje powstałą obok nieodległej od Pont-d’Arc elektrowni atomowej cieplarnię, w której zaszczepiono tropikalną roślinność oraz stworzono wymarzony dla aligatorów mikroklimat. Bliskość elektrowni sprawiła, że wśród nowo narodzonych gadów pojawiły się albinosy. Herzog, z typową dla siebie nutką humoru ukrytego za śmiertelną powagą, mówi o nich jako o nowym gatunku i pyta, co one sądziłyby, patrząc na malowidła. „Nic nie jest prawdziwe. Nic nie jest pewne. A co, jeśli my jesteśmy jak te aligatory, spoglądając w otchłań czasu (dzielącą gatunki i cywilizacje [1])” – mówi, patrząc w przyszłość i zastanawiając się, jak za tysiące lat będziemy postrzegani i rozumiani przez naszych potomków.

Mimo że pozbawiony charyzmatycznego protagonisty doświadczonego niezwykłymi losami, najnowszy dokument Wernera Herzoga przykuwa wizją początków ludzkiej aktywności artystycznej, a także jest – i mam cichą nadzieję, że będzie – nieocenionym dokumentem historii nawet dla tych, którzy nie darzą niemieckiego artysty przesadną estymą. Wszystkim tym, którzy zdecydują się wybrać na seans (a warto!), polecam usiąść jak najbliżej ekranu i dać się pochłonąć herzogowskiej jaskini.



Jaskinia zapomnianych snów 3D (Cave of the Forgotten Dreams 3D)
scenariusz, reżyseria, narrator: Werner Herzog
zdjęcia: Peter Zeitlinger
muzyka: Ernst Reijseger
kraj: Francja
rok: 2010
czas trwania: 90 min
premiera: 6 maja 2011 (Polska), 10 września 2010 (Świat),
Against Gravity


[1] Dop. I.S. Za http://www.dazeddigital.com/artsandculture/article/10044/1/werner-herzogs-cave-of-forgotten-dreams