Transgatunkowe improwizacje akustyczno-elektroniczne ukonstytuowały się w solidny kawał organicznego ambientu. Grupa wypracowała swoje własne brzmienie a porównywanie do innych zespołów z okolicznych półek trochę traci sens. Ponad dziesięcioletni staż zapewnił im międzynarodową pozycję.
 

Na żywo Kolektyw korzysta z różnorodnego instrumentarium, loopowany podkład elektroniczny niejednokrotnie zastępuje perkusję, kontrabasista korzysta ze strun inaczej niż uczą w akademii muzycznej, do około post-rockowych eksperymentów Heike Aumüller dodaje folkowej maniery wokalizami w nie do końca oczywistym języku.
Jeśli krautrock, to bardziej Amon Düül II niż NEU!, psy-folkowe odjazdy prędzej niż etnicznie osadzona w szerokości geograficznej tradycja.



Stateczni Niemcy grają muzykę dostojnie i z kamiennymi twarzami, nie wytrąciła ich z równowagi figura czerwonego kartofla w pierwszym rzędzie. Choć brawa przyjęli życzliwie i wrócili na bis. Morfująca nieustannie muzyka zahipnotyzowała mnie do tego stopnia, że dopiero przy przedostatnim utworze zauważyłem kowbojskie buty męskiej części zespołu i takież (country) wpływy w gitarowych akordach. Płynny, niedający się jednoznacznie opisać, jednak okiełznany przez muzyków bricolage pozornie niepasujących do siebie elementów ciągle zaskakuje i nie pozwala na bierne uczestnictwo jak przy epigońskich post-rockach.



Kammerflimmer Kollektief w klubie RE, 8 kwietnia 2011r.
foto: Katarzyna Sagan