Bohaterów filmu poznajemy w chwili, gdy ich życie ulega nieoczekiwanym zmianom. Z Heleną – panią „w średnim wieku”, nieco naiwną i poszukującą wsparcia u innych – po wielu latach małżeństwa rozwiódł się mąż Alfie (nowe wcielenie Anthony’ego Hopkinsa, grającego przeważnie role intelektualistów lub zbrodniarzy). Alfie łudzi się, że zmiana partnerki zwróci mu utraconą młodość (reprezentuje tym samym stosunkowo nowy model bohatera, który coraz częściej pojawia się u Allena – porównaj z Whatever works oraz Scoop – gorący temat) i – jak na zawołanie – spotyka dziewczynę, która przez jakiś czas pomaga mu (oczywiście nie za darmo) te złudzenia pielęgnować. Helena, po próbie samobójczej (ukazanej – jak to zwykle u reżysera – szalenie groteskowo) i wielu wizytach u psychoterapeuty, spotyka wróżkę Cristal, która pomaga jej uwierzyć (oczywiście za grube pieniądze), że rysuje się przed nią cudowna przyszłość u boku nowej miłości – tytułowego przystojnego bruneta. Córka Heleny i Alfiego, Sally (świetna Naomi Wats) żyje własnymi złudzeniami. Wierzy, że kiedyś otworzy swoją galerię sztuki, a gdy zaczyna mieć świadomość bezsensowności małżeństwa z Royem (Josh Brolin, tym razem nie w roli „faceta w czerni” czy bezwzględnego zdrajcy i mordercy, lecz intelektualisty-nieudacznika), lokuje swoje uczucia w „mężczyźnie doskonałym” – przystojnym i szarmanckim szefie Gregu (Antonio Banderas mówiący fantastycznie udawanym akcentem!). Roy z kolei rzuca przyszłość związaną z medycyną, by „zostać pisarzem”. Nie poddaje się nawet w chwili, gdy jego czwarta książka zostaje odrzucona przez wydawnictwo, zwłaszcza że los (czy cokolwiek innego) zrobi wszystko, by mężczyzna zachował swoje złudzenia. Na drodze jego małżeństwa stanie więc „piękność w czerwieni” (dlaczego taka – nie zdradzę!), a złudnemu szczęściu zawodowemu dopomoże tragiczna wiadomość o śpiączce kolegi… Jak to u Allena, prostych rozwiązań fabularnych widz się jednak nie doczeka.

Swoją opowieść rozpoczyna zresztą reżyser przewrotnym cytatem z Szekspira: Życie jest wrzaskliwą opowieścią, a na końcu nic nieznaczącą.
Od samego początku Allen pogrywa więc z widzem, który do końca nie wie, czy oto właśnie ogląda „film z przesłaniem” czy też prześmiewczą opowiastkę, wyszydzającą ludzkie słabości, lęki i obsesje. Wszyscy bohaterowie to sympatyczni nieudacznicy, którzy używają najróżniejszych sztuczek, by uciec od konfrontacji z rzeczywistością. Sytuacje, w których ich oglądamy, śmieszą, czasami do łez, ale nietrudno zauważyć, iż w gruncie rzeczy są to osoby zagubione i smutne, poszukujące prawdziwych uczuć, zainteresowania, życiowego celu. Wróżka Cristal (jak w innych filmach psychoanalitycy i religia) jest natomiast symbolem ułudy, którą chce się podtrzymywać i która (na skutek autosugestii albo po prostu przypadkiem) zaczyna się pokrętnie spełniać. Helena nie przestanie wszak wierzyć wróżce nawet wtedy, gdy zamiast przystojnego bruneta spotka desperata, który zmarłą żonę będzie musiał zapytać o pozwolenie na nowy związek, a Alfie ocknie się ze swojej mrzonki dopiero wówczas, gdy stanie się bankrutem – niestety tak samo starym i samotnym.

Jak łatwo się domyślić, film Allena daleki pozostaje od czczego moralizowania. Jest raczej słodko-gorzką obserwacją ludzi, którzy niezdolni do konfrontacji z rzeczywistością i własnymi słabościami, chcąc coś zmienić w swoim życiu, tak naprawdę od niego uciekają. Nie jest to jednakże obserwacja oczywista. Cała czwórka (a nawet szóstka, jeśli liczyć nowe obiekty zainteresowania Alfiego i Roya) pozornie decyduje się przecież na ryzyko, które ma uczynić ich życie bardziej satysfakcjonującym. Sally chce skończyć z półśrodkami i stanąć na własnych nogach, Roy, pozornie nie godząc się na konformistyczne rozwiązania, dąży do realizacji własnych marzeń, Alfie udowadnia sobie za wszelką cenę, że się nie starzeje, a Helena myśli pozytywnie (to wszak recepta dobra na wszystko!) i wierzy w swoje nieograniczone możliwości, które nie kończą się jedynie na obecnym życiu (wyrafinowana kpina reżysera z wiary w reinkarnację). Można więc zapytać z irytacją, dlaczego Allen nie daje swoim bohaterom szansy, dlaczego mamy wrażenie, iż jedyny happy end stanowi tak naprawdę kulminację iluzji i ucieczki przed życiem? Winny jest los, fatalny zbieg okoliczności, „zła karma”? Nie sądzę. Co prawda wszędobylska ironia spowija również i ten film reżysera, ale wydaje się, że tym razem odpowiedzialność za taki a nie inny obrót rzeczy ponoszą sami bohaterowie, którzy tak bardzo zamknęli się w kokonie własnych złudzeń, iż nie dostrzegają, że po prostu kręcą się w kółko.

Z pozoru (znów to słowo!) film Allena niczym nas nie zaskakuje. Oglądając kilkadziesiąt jego filmów, mogliśmy się przyzwyczaić do neurotycznych postaci, prześmiewczej narracji, nieoczywistej pointy, która odróżnia utwory reżysera od zwykłych komedii. Powiedzmy też sobie szczerze, że Poznasz przystojnego bruneta nie jest jednym z najlepszych filmów Allena. Niektóre wątki (na przykład jedynie wspominana śmierć syna Heleny i Alfiego) wydają się „wrzucone” na siłę do fabuły. Są też takie momenty, w których opowieść staje się nużąca (rozmowy Sally z przyjaciółką, spotkania Roya z Dią). Co więcej, wydaje się, iż Allen nie miał konkretnego pomysłu na ten film. Skomplikował losy kilku powiązanych ze sobą postaci i pokazał, jak skutecznie zamknęli się oni w pułapce iluzji. Zaskakujący wydaje się jednak sam dobór aktorów. Myślę, że nieprzypadkowo Anthony Hopkins, którego każdy pamięta przede wszystkim z roli intrygującego psychopatycznego mordercy, gra łatwowiernego staruszka, a „twardziel” Josh Brolin intelektualistę-nieudacznika. Nieoczywiste jest także obsadzenie w roli prostolinijnej Sally Naomi Wats, która ma na swoim koncie przede wszystkim przejmujące wystąpienia w dramatach. Nie potrafię się więc oprzeć wrażeniu, iż Allen, poprzez odwoływanie się do naszej znajomości ról aktorów z Poznasz przystojnego bruneta, puszcza do widza oko, mówi: ponieważ nic nie jest oczywiste i takie, jakie się wydaje (Hopkins równie dobrze może być Hannibalem Lecterem i żałosnym Alfiem Shebritchem), to nie jest do końca tak, że mówię wam wszem i wobec „zrezygnujcie z iluzji”, (najbardziej złożonym złudzeniem jest przecież samo kino, które reżyser tworzy od przeszło czterdziestu lat!), raczej dawkujcie ją sobie, nie zapominając o tym, co rzeczywiste i osiągalne. Iluzja może być bowiem skuteczniejsza niż leki, ale pod warunkiem, że będzie sprawiać przyjemność, a nie „leczyć” z poczucia bezradności.

Nie istnieje film Allena, w którym nie potrafiłabym znaleźć czegoś interesującego lub który by mnie całkowicie zniechęcił. Poznasz przystojnego bruneta również obejrzałam z przyjemnością, ale nie zmienia to faktu, iż wolę obrazy reżysera, w których odnajduję wyraźny pomysł fabularny, a nie te będące przyjemną i inteligentną, ale jednak tylko paplaniną. 



Poznasz przystojnego bruneta (You Will Meet a Tall Dark Stranger)
scenariusz i reżyseria: Woody Allen,
zdjęcia: Vilmos Zsigmond,
grają: Gemma Jones, Freida Pinto, Josh Brolin, Naomi Watts, Anthony Hopkins, Antonio Banderas i inni
kraj: USA,
rok: 2010,
czas trwania: 98 min,
premiera: 11 marca 2011 (Polska), 23 września 2010 (USA),
Kino Świat