W „Scientia Occulta" fabuła paranormalnej komedii kryminalnej jest bardzo nierówna. Przede wszystkim nie dajcie się zwieść samemu Sienickiemu, który „Hellblazera” i powieści Mike`a Careya wymieniania pośród swoich inspiracji, co każe spodziewać się ponurej opowieści noire. Komiksowi jest bliżej do młodzieżowej wersji „Kodu Leonarda da Vinci”, doprawionej popkulturowym humorem autora „The Movie”. „Scientia” jest bardzo pogodna, radosna wręcz i gdyby nie pojawiające się tu i ówdzie „kurwy”, powiedziałbym, że jest to komiks bez ograniczeń wiekowych. Co oczywiście nie jest żadnym zarzutem, wszak brakuje dobrych komiksów celujących w niedopieszczony target znajdujący się pomiędzy „Kaczorem Donaldem” a „Sandmanem”. Zarzutem natomiast jest jechanie scenarzysty po kliszach. Opowiadając o śledztwie prowadzonym przez Kate Cooper i Claytona Howarda, nie uniknięto (choć próbowano) fabularnych schematów, ogranych rozwiązań i klasycznych motywów. Czasami miałem również wrażenie, że historia gubi tempo, a bohaterowie zachowują się nieco bezsensownie, biegając w kółko i mówiąc „okej, to spotkajmy się jutro!”.
Można to tłumaczyć brakiem doświadczenia Sienickiego z dłuższymi fabułami. Podobnie rzecz się ma z intrygą (która nie intryguje), z tajemnicą (która nieco rozczarowuje) i przebiegiem śledztwa (które mnie kompletnie nie zaskakuje). Inna sprawa, że nie do końca czuję się modelowym odbiorcą tego komiksu, a wymagałem od niego sporo.

Wiele niedostatków fabularnych wynagradza chemia między parą głównych bohaterów (i oby było jej jak najwięcej w przyszłości!) i sposób, jak w pewnym momencie konwencjonalną struktura „SO” zostaje złamana. Sienickiemu udało się znakomicie uśpić moją czytelniczą czujność i fantastycznie zaskoczyć. Z pewnością nie każdemu takie zagranie będzie odpowiadało, ale na mnie zrobiło ogromne wrażenie. Bojąc się aby nie zdradzić nic więcej, nie zaspoilerować tego, czego spoilerować się nie powinno ucinam w tym miejscu ten wątek. 



Sięgając po „Scientię Occultę”, spore nadzieje wiązałem z osobą rysownika. Łukasz Okólski według mnie jest najbardziej obiecującym z twórców związanych z „Kolektywem” i jednym z najciekawiej zapowiadających się rysowników najmłodszego pokolenia, którejś z kolei fali postproduktowej. Piekielnie uzdolniona bestia. Niewiele, jeśli w ogóle, ustępuje Marcinowi Podolcowi, w przyszłości może się stać jednym z najsprawniejszych grafików komiksowych w naszym kraju. Stawiałem, że to właśnie Okólski stanie się moim odkryciem roku 2011, tak jak Artur Chochowski był objawieniem roku zeszłego. Czy mu się udało? Połowicznie.

Na pewno potwierdził skalę swoich możliwości, pokazując, że w estetyce realistic cartoon nie ma sobie w Polsce równych, słowem – udało mu się osiągnąć efekt, do którego dążył Karol Karlinowski w „Yoelu”. Swobodna, kreślona pewną ręką krecha, miła dla oka, ale nierażąca bezpłciowością, bezstylowością. Jasne, rysownikowi zdarzają się kiksy (jak na stronie piętnastej, gdzie Kate zupełnie nie przypomina samej siebie), ale generalnie cały, liczący 124 strony album narysowany jest na równym poziomie, co samo w sobie jest godne pochwały. Boli mnie natomiast asekuranctwo. Nie wiem, czy to wina dość dziwnego, poziomego formatu czy jakichś autorskich założeń, ale zdziwiło mnie to, że Okólski bał się zaszaleć, pokazać moc, jaką ma w łapie. Momentami historia aż się o to prosi, na przykład w momencie, kiedy czytelnik dowiaduje się, czym jest księga Agrippy. Nie do końca również rysownik „Scientii” radzi sobie z budowaniem napięcia przez odpowiednią kompozycję kadrów, granie grafiką czy perspektywą, a komiks czyta się przysłowiowym ciurkiem. Myślę jednak, że to kwestia doświadczenia. Taki zarzut można postawić wielu młodym zdolnym i odesłać na korepetycje do najlepszych w tej materii – na przykład do Śledzia.  

Mam problem z oceną „Scientii Occulty”. Z jednej strony to bardzo przyjemna lektura, a z drugiej irytuje mnie zachowawcza postawa obu autorów. Podobnie jak Okólski, Sienicki mógł bardziej pokombinować z klasyczną, kryminalną strukturą, choć trochę pójść w kierunku choćby wspomnianego „Yoela” albo „Dylana Doga", którego tak lubi. Poeksperymentować, a nie trzymać się tak ściśle płaskiej, mainstreamowej konwencji. Komiks spodoba się miłośnikom komiksu środka, ale niekoniecznie przypadnie do gustu tym, którzy oczekują czegoś więcej.


„Scientia Occulta"
Robert Sienicki, Łukasz Okólski
Mroja Press
04/2011