Nazwałem tę książkę dziennikiem, choć nie podano lat, które są w niej opisane, a większość „wpisów” nie jest poprzedzona dzienną datą. Jednak wydarzenia z tak zwanego wielkiego świata dość jednoznacznie wskazują nam rok 2000. Zapis rozpoczyna się 1 stycznia i kończy 31 grudnia. Czasami jedno opowiadanie to po prostu jeden dzień, ale najczęściej zawiera pogrupowane w cykl wydarzenia, których akcja czasami ciągnie się nawet przez miesiąc. Bohatera łatwo utożsamiam z autorem, porównując biografię Wiesława Szymańskiego z historią opowiedzianą w Skrawkach. Ponadto zamieszczone w Skrawkach wiersze autorstwa bohatera po sprawdzeniu okazują się dziełem pisarza, którego książkę staram się zrecenzować. Tyle niezbędnego śledztwa. Należy jeszcze dodać, że całość, poza jednym opowiadaniem, pisana jest w trzeciej osobie. Czemu służy taki zabieg? Być może jest to próba zdystansowania się wobec siebie samego.

Dużo w tym tomie wspomnień z okresu sprzed wyprawy w wielki świat. Mała rodzinna miejscowość jest z jednej strony urokliwą arkadią, znajdującą się gdzieś poza głównym nurtem czasu, z drugiej jednak przywołuje bolesne wspomnienia zmarłych rodziców. Niestety w tym wątku rzadko odnaleźć możemy oryginalną formę i ujęcie tematu. Szymański zbyt łatwo popada w uniwersalne banały w stylu strywializowanego ks. Twardowskiego, pasujące do każdej sytuacji, w której ktoś bliski odchodzi. Na chwilę się z tego wyłamuje, pisząc o konkretnych własnych odczuciach, jak wtedy, gdy zarzuca ojcu, że nie zareagował odpowiednio na jednym z jego spotkań autorskich: Tato, dlaczego nie klaskałeś? Wszyscy bili brawo, jedni – bo wypadało, inni – ze szczerości przeżycia.
Ale ty nie. Dlaczego?


To jednak tylko chwilowy wyłom. Zaraz wraca do wytartych formułek o bezsenności i bólu, którego nie uśmierzą żadne tabletki. Nie można jednak powiedzieć, żeby tematyka odchodzenia była w tym tomiku źle przedstawiona na całej linii. Fakt, z opisaniem uczuć względem kogoś tak bliskiego, jak ojciec, Wiesław Szymański sobie nie poradził, ale znacznie lepiej jest w przypadku osób, które stanęły na jego drodze zawodowej. Z wielką sympatią i ciepłem opisany jest Naczelny, który przyjął bohatera do pracy w radiu, choć na pozór nie było żadnej możliwości zatrudnienia osoby po filologii polskiej. Pojawia się i humor, i smutek, dzięki czemu nie jest to scena płaczliwie sentymentalna.

Przez dziennik przewijają się bieżące utwory poetyckie, które autor stara się oceniać i porównywać ze swoimi. Jednak w gruncie rzeczy, poza nielicznymi wyjątkami, wcale nie o poezję tu chodzi, a o napiętnowanie konkretnych osób czy działań politycznych światka literackiego. Chwilami wydają się te roztrząsania trafne i przedstawione w dowcipny sposób, na przykład gdy autor wyśmiewa działania polityczne PEN CLUBU polskiego, który pisze do PENu rosyjskiego, żeby ten podjął odważne działania w celu rozwiązania konfliktu czeczeńskiego (sic!). W wielu jednak miejscach zapędza się i wyolbrzymia patologie związane z rynkiem książkowym. Jak mantrę powtarza, że nie lubi tych wszystkich pisarzy, krytyków, wydawców, którzy publikują siebie nawzajem i w zamian za różne przysługi. Nie oszczędza nawet biednych recenzentek teatralnych. Kiedy jednak próbuje sam pisać recenzję spektaklu swojego kolegi, Piotra Tomaszuka, doszukuje się w jego sztuce samych pozytywnych, dojrzałych elementów.

Zwykłe wydarzenia dnia codziennego są przeplatane komentarzami do „wielkiej polityki”. I tu już chyba książkę lepiej się czyta. Te fragmenty napisane są z jakimś większym dystansem, mniejszym zacietrzewieniem, choć nie można powiedzieć, że bez emocji. Te pojawiają się najsilniej, gdy zagrożona zostaje wolność słowa, co autora, jako radiowca, szczególnie dotyka. Można to zauważyć, kiedy opisuje sytuację podczas ówczesnej kampanii prezydenckiej:
Dlaczego w kilka godzin po rozmowie dziennikarza telewizyjnej Jedynki z Krzaklewskim prowadzący Monitor Wiadomości musi czytać oświadczenie rzecznika prasowego telewizji przepraszające za zachowanie redaktora Piotra G. i informujące o jego zawieszeniu? Czy (…) dlatego, że zapytał – ile wynosi najniższa emerytura, a ów piękniś nie wiedział? Może wreszcie dlatego, że na kilkakrotne stwierdzenie – moi eksperci – redaktor G. poprosił o nazwiska, za co w zamian otrzymał kilka pustych inwektyw?


Autor krytykuje więc zarówno politykę świata literackiego, jak i działania ludzi władzy – ale w tym ostatnim przypadku nie waha się używać konkretnych nazwisk polityków. Jeśli zaś o tę pierwszą chodzi, to raczej nikogo nie wskazuje personalnie, lecz zwykle mówi, że pewien krytyk lub jakiś wydawca zrobił to i tamto. Wygląda to trochę, jakby nie chciał robić sobie niepotrzebnych wrogów wśród tych, którzy jego książkę mogą przeczytać.

Znacznie lepiej napisane są historie, które przydarzyły się autorowi w czasach komunizmu. Tu dystans jest większy i pojawia się doza ożywczego humoru. Tak jest w przypadku Hondy, gdzie ukazana jest absurdalność niektórych sytuacji w wojsku w czasach PRL-u. Jako spiker radiowy zostaje przydzielony do łączności, gdzie ma wykładać innym żołnierzom przedmiot o nazwie „źródła zasilania”. Co najzabawniejsze, nie jest on pierwszym humanistą na tym stanowisku: Na szczęście poprzednik, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, zostawił komplet swoich zeszytów z konspektami. Przydały się.
    
Ciężko jednoznacznie ocenić tę książkę, ten dziennik, te różne skrawki wielu światów złączone w jednym tomiku. Szymański jawi się po lekturze jako autor o świetnym zmyśle obserwacji, ale też dużej skłonności do malkontenctwa. Ktoś nieżyczliwy mógłby powiedzieć, że jest w tym swego rodzaju zazdrość wobec tych, którzy odnieśli większy sukces od niego. Ja jednak powiem, że jest pisarzem, który czasem traci dystans, lecz nie zawsze jest to rażące, nie zawsze irytuje tak, jak w przypadku „kazań” politycznych. Zdarzają się w tej książce fragmenty, w których autor podczas wykonywania standardowych czynności należących do pracy w radiu przeżywa swoje małe, mistyczne wręcz doświadczenia, skupione wokół mikrofonu, słowa i słuchaczy. Te radiowe opowiadania sprawiają, że nie można tej książki ocenić negatywnie.

Wiesław Szymański, Skrawki
Wyd. Forma, 2010