Film jest komedią o nałogowym kłamcy Stevenie (Jim Carrey), który zakochuje się bez pamięci w ryżym wrażliwcu, tytułowym Phillipie Morrisie (Ewan McGregor). Fakt, że para poznaje się w więzieniu, pozbawionym – mocą filmowego cudu – jakiejkolwiek seksualnej przemocy między więźniami, od razu uwalnia całość od wymogów realizmu. (Mimo zakorzenienia w prawdziwych wydarzeniach.) Skąpany w cukierkowych kolorach Phillip Morris… wygląda dokładnie tak, jakby za kamerą stał sam Steven: jego matactwa i wykoślawienia są malowane grubymi, zamaszystymi pociągnięciami. Więzienie jest schludne i przytulne, bo to właśnie tam Steven utonął w oczach Phillipa – a że nie ma dlań nic piękniejszego, budowane wokół kadry muszą im dorównać.

Obsadzenie Carreya w roli głównej było natchnioną decyzją, która wszakże ma swoją cenę. Z jednej strony Carrey bezwstydnie „pedałuje” – cieszy się gejowskimi manieryzmami i stereotypami, ogrywając je do nieprzytomności (myślę, że osoba uprzedzona wobec homoseksualistów wytrzyma na filmie góra dziesięć minut).
Jest w jego aktorskiej szarży zaraźliwa radość wybitnego parodysty, która wszakże ujmuje trochę wiarygodności jego uczuciu do Phillipa. Mankament ten staje się tym dotkliwszy, jeśli zestawić go z prościutką, ale niesłychanie ujmującą kreacją McGregora – jego oczy rozświetlają się, ilekroć w pobliżu jest Steven, ale nie staje się to pretekstem do żadnych wygłupów. Carrey „gra geja” – znać w nim oczekiwanie na aplauz za „odwagę”. McGregor gra postać: delikatnego, niewinnego i zakochanego po uszy mężczyznę, który pechowo wybrał sobie na męża krętacza.

Film jest grubo ciosaną farsą, w której nawet umieranie na AIDS staje się pod koniec gagiem. Chwilami ogląda się Phillipa… trochę jak Arizonę Juniora (1987) braci Coen: bezczelne gawędziarstwo i celowa przesada są głównym motorem filmu. Jeśli czegoś zabrakło, to wyraźniejszego wyeksponowania głównego (acz podskórnego) tematu: całkowitej nieumiejętności Stevena do mówienia prawdy i budowania więzów z ludźmi i rzeczami. Rozczarowanie Stevenem, jakie Phillip raz po raz okazuje, zbyt łatwo zostaje przez twórców zamiecione pod dywan. Gdyby nie ten retusz, byłby to znakomity film o najbardziej zwariowanej wierności w dziejach: oddaniu, jakie szubrawiec żywi do anioła – i vice versa.









Michał Oleszczyk – krytyk filmowy, absolwent filmoznawstwa UJ. Publikuje w „Kinie” i na blogu Ostatni fotel po prawej stronie. Autor książki Gorycz wygnania: Kino Terence’a Daviesa i współautor (z Kubą Mikurdą) wywiadu-rzeki Kino wykolejone: Rozmowy z Guyem Maddinem. W 2010 roku, nakładem Korporacji Ha!art, ukazała się książka Trzynasty miesiąc. Kino braci Quay, w której można się zapoznać się z obszerną rozmową Michała Oleszczyka i Kuby Mikurdy z braćmi Quay. Fragment wywiadu – do przeczytania tutaj.

Tekst pochodzi z blogu Autora

MAŁE ARCYDZIEŁO EKWILIBRYSTYKI