Nie bój się, Bi to elektryzujący spektakl zmysłów o mocy 1800-watowej suszarki do włosów wrzuconej do wanny bez wody. Jest w nim nagość niedomagająca się uzasadnienia, jest też bardzo duszno i przygnębiająco, niestety bez cienia szansy na wyrównanie rachunków z nieznośnym ciężarem życia. Obietnica katharsis zostaje zawieszona w niewygodnej próżni.
Nie mniej jednak uwierające cierpliwość „nic nie dzianie się” hipnotyzuje. Zbudowany na silnych kontrastach portret wietnamskiej rodziny, przefiltrowany przez oczy tytułowego sześciolatka, sprawia wrażenie realnego, mami autentyzmem. Bez ustanku powtarzające się milczące sceny posiłków wprowadzają w nastrój wyczekiwania. Po pierwsze na ojca rodziny, który znudzony stabilnym życiem ucieka w ulotny i biednej proweniencji hedonizm, po wtóre na schorowanego dziadka, mającego przybyć na dniach z zagranicy. Wierne kobiety czekają, niewierni mężczyźni snują się zblazowani po klaustrofobicznym mieście, w odblasku czerwonych jarzeniówek, a dziecko słucha i obserwuje.
W tę małą rodzinę wpisuje się jeszcze stara kucharka – wieloletnia przyjaciółka domu i wciąż jeszcze młoda, acz skazana z własnej woli na staropanieństwo atrakcyjna ciotka – nauczycielka biologii. Sceptycyzm wobec stałych, w tym przede wszystkim małżeńskich związków wyładowuje w przygodnym seksie. W pewnym momencie z przestrachem doświadcza stanu zakochania w jednym ze swoich uczniów. A może nie ma w tym nic prawdziwego? Może to tylko obsesyjna chęć podsycania głodu zmysłowych rozkoszy, tym bardziej podniecających, gdy obiekt westchnień pozostaje w sferze tabu?
Przez pochwałę trzymania się razem w rodzinie mimo wszystko, zacieśniania relacji, prześwituje krytyka systemu patriarchalnego. Z adoracyjną sympatią reżyser patrzy na kobiety, na ich małe, „nieważne” posiłki (w tym miejscu symptomatyczne staje się wspomnienie kucharki o próbach zaspokojenia wyrafinowanego apetytu pana domu, bezskutecznie oczywiście), trud i chęci podołania wymaganiom mężczyzny, bo tak zostały nauczone, przy jednoczesnym poczuciu, że życie czeka gdzie indziej. Matka Bi milczy w upokorzeniu, kiedy musi zrezygnować z pożądania wobec męża, bo ten jak zwykle przyszedł lekko wstawiony i jedyne, na co ma ochotę, to sen i zapomnienie.
Wydaje się, że nauczycielka jako jedyna jest kobietą wyzwoloną, za czym stoi jej wyższe wykształcenie i świadomość własnej seksualności. Ale cóż z tego, kiedy nie widać, aby była szczęśliwa. Jej ciągłe wikłanie się w epizodyczne relacje, ostry bunt przeciwko instytucji małżeństwa, zapomnienie w seksie, odciskają na niej piętno zniewolenia, nieco innego typu niż na zamężnej kuzynce.
W mieście wiecznego upału do absurdów codziennego życia w rodzinie dołącza państwowy absurd w postaci fabryki lodu. To irracjonalna przestrzeń: magii i terroru zarazem. Z perspektywy chłopca jest jego ulubionym miejscem samotnych wypraw, rodzajem azylu. Bez złudzenia baśniowości pozostają jednak jej pracownicy, zwłaszcza ci wciąż młodzi i atrakcyjni, na których szef ćwiczy swoje homoseksualne zapędy. Fabryka lodu w kraju czterdziestostopniowego skwaru to metafora terroru, jałowego zawieszenia w przestrzeni.
W kontekście wszystkich sytuacji zabarwionych bezcelowością, w tytule filmu pobrzmiewa przerażająca ironia. Mały chłopiec wszakże nie ma się czego bać, bo i tak nie czeka na niego żadna przyszłość. Na Wschodzie wciąż bez zmian.
Nie bój się, Bi (Bi, dung so!)
reżyseria: Di Phan Dang,
scenariusz: Di Phan Dang,
zdjęcia: Quang Pham Minh,
muzyka: Nhat Tan Vu
grają: Thanh Minh Phan, Thi Kieu Trinh Nguyen, Ha Nguyen
kraje: Wietnam, Niemcy, Francja,
rok: 2010,
czas trwania: 90 min
premiera w Polsce: 7 stycznia 2011,
AP Manana
Za seans dziękujemy Kinu Pod Baranami
