Literatura izraelska wciąż domaga się powolnego, cierpliwego, uważnego odkrywania przez polskiego czytelnika. Doskonałym preludium do wtajemniczenia w mentalność i ducha narodu (jak powiedziałby Hegel) izraelskiego jest pochodząca z 1982 r. książka wybitnego pisarza Amosa Oza pt. Spokój doskonały. Takim – bądź co bądź nieco banalnym – stwierdzeniem mogłaby zaczynać się ta recenzja. Jednak jest coś na rzeczy. Bo Amos Oz, autor powieści Mój Michał czy zbioru opowiadań Sceny z życia wiejskiego, wielkim pisarzem jest.
Połowa lat 60. XX wieku. Kibuc Granot. Żyje tu Jonatan Lipszyc, syn naczelnika kibucu Jolka, ze swą partnerką Rimoną, którą niektórzy znajomi uważają za kobietę dziwną czy wręcz niedorozwiniętą. Sam Joni powie o sobie, że urodził się martwy. W rzeczywistości martwa urodziła się córka Joniego i Rimony – Efrat. Tak, Efrat umarła już kilka razy, ale ciągle rodzi się na nowo w umysłach bohaterów. W końcowych fragmentach książki narodzi się już naprawdę jako Na'ama. Jolek, Joni, Rimona, Chawa, Srulik to postacie zaludniające ten oniryczny labirynt.
Wszystko, co kluczowe dla rozwoju powieści, dzieje się w nocy. Cały świat tej wspólnoty ciągle się rozpada, to nieustający lament nad przeszłością, to powrót zmarłych. Wśród tych lunatyków pojawia się pewnego wieczoru niespodziewany przybysz. To Azaria (Zaro) Gitlin – dziwoląg, pseudo-filozof, biedny gaduła, który nie chce już spełniać roli Żyda Wiecznego Tułacza i nawiązuje zupełnie prozaiczny romans z Rimoną. Słowo romans jest tu jednak chyba nie na miejscu, gdyż ten związek przypomina bardziej pakt, współdzielenie się tym, co mają.
Spokój doskonały pisany jest w jakimś piekielnym transie, oczarowaniu. To powieść-rzeka, która niszczy na swojej drodze wszelkie czytelnicze przyzwyczajenia. Wyrazy, portrety, myśli, obrazy umykają szybko, by później powrócić w formie aforyzmów czy stać się lejtmotywami. Mam wrażenie, że Oz, nieważne, czy mówi o łące, czy pracy w warsztacie, robi to w taki sposób, że nie chce się opuszczać tego zaczarowanego świata. Narrator powołuje tę przestrzeń do istnienia jednym magicznym pstryknięciem i tak je też kończy. Przygląda się swym postaciom ze wszystkich stron, naprzemiennie przybliża się do nich i oddala, obdarzając je możliwością opowiadania. Jednakże w tej polifonicznej przestrzeni bohaterowie gadają, gadają i nic z tego nie wynika. Niespokojny duch, Joni, marzy o podróży i w końcu, powodowany jaskółczym niepokojem, jedzie na pustynię, a potem, jak gdyby nigdy nic, wraca. I po to ta cała transpozycja? Porządkowanie powieści według klucza pór roku (zima-wiosna)? I po to opisy oczu powolnej Rimony?
Każdy z bohaterów uwikłany jest w delikatną, pajęczą sieć, albo też – przytwierdzony do powieści niczym motyl na szpilce. Każdy śni swój własny los (a wszyscy jakby we śnie). W zasadzie o życiu jako śnie pisano już od dawna. Lecz jest w tym marzeniu sennym Izraelczyków z powieści Oza jakaś tajemnicza nuta nostalgii, tęsknoty. Linijka po linijce upływa w powieści czas. Obłęd wkracza w zasadniczo już uporządkowane po II wojnie światowej realia życia potomków Dawida. Być może tak kończy się ten świat. Może w istocie zamyślona Rimona jest tylko odległą, nędzną imitacją biblijnej Betszeby. Powieściowy romans kończy się jednak inaczej niż ten biblijny. Być może bohaterowie zamieszkujący te baśniowe, odrealnione przestrzenie są w stanie żyć długo i szczęśliwie.
Problematykę życia we wspólnocie jak bluszcz oplatają wątki polityczne. Pytania o tożsamość narodową, o to, czy nowy świat spełnił oczekiwania Żydów, to kolejny niezmiernie ważny aspekt tej powieści. Ojciec Joniego, Jolek (a prawdopodobnie jest jeszcze jeden ojciec, w Ameryce), niegdyś wzięty polityk, dochodzi do wniosku, że wielu różnych, dziwnych ludzi stara się udawać jeden izraelski naród. W egzystencji mieszkańców kibucu odczuwa się bolesne, napięte oczekiwanie na jakąś kolejną wojnę, walkę o Sprawę. Ucieczka Joniego jest jakby próbą poszukiwania tej wielkiej Sprawy, której mógłby się poświecić.
Może potrzeba im właśnie wyjścia na pustynię? Kibuc to dom. Pustynia to rozproszenie, próba, droga do Ziemi Obiecanej. I chociaż pustynia istnieje naprawdę (z naciskiem na naprawdę), okazuje się znowu tylko mirażem. Bowiem na pustyni Joniemu objawia się tylko ponętne ciało niejakiej Michal i mądrość napotkanego starego, samotnego dziwaka. Nikt nie chce go nawet zaatakować za strzały oddane w kierunku palestyńskich domów. Joni to reprezentant izraelskiego pokolenia, które można by określić za pomocą odległego cytatu mam w dupie małe miasteczka, ale ta konstatacja nie niesie ze sobą choćby namiastki pozytywnego programu. Jak stwierdzi Azaria, Joniemu brakuje idei, jakiejś żydowskiej iskry. W zasadzie więc nic nie wynika z jego dostojewszczyzny.
Książka Oza rozpoczyna się słowami: Człowiek wstaje i wyrusza w inne miejsce. Wszystko, co zostaje później powiedziane, może być tylko rozbudowanym przypisem do tego zdania. Odejdziesz i opuścisz wszystko – tak zdaje się mówić za pośrednictwem Joniego autor, potomek ludu wędrowców. Dla mnie Spokój doskonały to piękna przypowieść o samotności i wspólnocie. O wspólnocie, której nie scala nic innego, jak tylko właśnie samotność.
Amos Oz, Spokój doskonały
przeł. Magdalena Sommer
Świat Książki, 2010