Schematyczny, pomarańczowo-czarny rysunek okazuje się doprawdy wyrazistym dopowiedzeniem, wskazaniem na aktualność poruszanej w książce problematyki – polskości, polskiej religijności i polskiej ofiary. Autorką projektu okładki jest Hanna Gill-Piątek. Czytelnicy felietonistyki Tomasza Piątka postać jego uwielbianej i bardzo poważanej żony znają doskonale, a jeśli zajrzeli także na przykład do wywiadu na temat Węża w kaplicy, dowiedzieli się, że to jej opinia była decydującym impulsem do podjęcia pracy nad książką.

Głównym, bardzo prostym i klasycznym, ale i skutecznym chwytem, za pomocą którego skonstruowana jest powieść Piątka, jest połączenie w postaci głównego bohatera motywów obcości, inności i nieustalonej, kombinowanej tożsamości. Przemieszanie kultur określa rodzinę Andreasa od jej korzeni, już jego dziadek, Szwajcar, pochodzi ze stron, w których mówiono w mieszanej gwarze, ni to łacińskiej, ni to niemieckiej, a już w dziewiętnastym wieku utarło się tak, że każda rodzina miała dwa nazwiska, a właściwie jego dwie formy do wyboru – tę niby niemiecką i tę pseudowłoską. Dalej dziedzictwo rodzinne tylko się komplikuje, dziadek-Szwajcar eksploruje Austro-Węgry, osiedla się w Krakowie, jego syn natomiast żeni się z Włoszką, za sprawą której w najbliższym otoczeniu Andreasa musi pojawić się również podstawowy konflikt religijny – spór katolicyzmu i protestantyzmu. Nie tylko naturalnie to, co wyniesione z domu, określa bohatera – ale też dzieciństwo spędzone w galicyjskim Krakowie, polska niania i polskie gimnazjum, w którym zostaje wprowadzony w tradycyjny model polskości, poznaje siłę rządzących nią mitów i imperatywów.

Częściowo rodzinna saga, częściowo Bildungsroman – tak wygląda pierwsza część powieści, Galicyjska wiosna, zajmująca ponad połowę objętości książki.
Tu najbardziej rzuca się w oczy dotąd chyba ciągle trochę niedoceniana przez krytykę literacka sprawność Tomasza Piątka. Opowieść Andreasa ma w sobie epicki oddech, stwarza wyrazisty portret narratora-bohatera, a także równie barwne obrazy miejsc akcji i innych postaci. Niekiedy oddaje perspektywę dziecka, kiedy indziej w kilku zdaniach kreśli szeroki ogląd losu polskich chłopów, polskiej szlachty i przedsiębiorczego przybysza w czasach powstania krakowskiego i rabacji galicyjskiej. Język Piątka jest żywy, humor niewątpliwy i niewymuszony, całość wypada bardzo plastycznie, lekturowo wprost znakomicie.

Na powieść Piątka trudno nie spojrzeć z dwóch stron. Jej kształt artystyczny ma za zadanie udźwignąć skomplikowany bagaż refleksji o charakterze społecznym, historiozoficznym, narodowym, religijnym. Wspomniana część pierwsza wypada zdecydowanie najlepiej, zwłaszcza pod tym pierwszym względem – trzeba jednak przyznać, że diagnoza dotycząca polskości zaczyna się w niej dopiero rozwijać, momentami sprawia dość toporne wrażenie. Jest to zresztą z realistycznego punktu widzenia właściwie udany zabieg, skoro pamiętamy, że tajniki polskości objawia tu jeden egzaltowany chłopiec – Janek, szkolny przyjaciel Andreasa – drugiemu, będącemu pod jego wielkim wpływem. Krytyczna analiza jest tu zaprojektowana prosto: odpowiada za nią zewnętrzność spojrzenia Andreasa, choć nazywanego Jędrkiem, identyfikowanego jako Austriak (a to już blisko znienawidzonej przez Polaków w książce Piątka niemieckości). Reprezentuje on więc protestancki rozsądek, rozważny chłód, codzienną praktyczność, a zarazem poważne podejście do religii; jednocześnie jednak poddaje się na jakiś czas szalonemu urokowi polskich ideałów, urokowi świata, w którym marzy się o tym, aby spektakularnie umrzeć, a w brawurze, fantazji i ofiarnictwie nie widzi się nigdy dziecinady. Na marginesie podkreśliłabym, że wyeksponowaniu podlega tu zwłaszcza kwestia rozziewu między wyznaniem katolickim a protestanckim – i nie trzeba czytać publicystyki Piątka, aby widzieć, że sam autor nie tyle konflikt ów opisuje, co zajmuje pozycję po jednej jego stronie.

W kolejnych częściach książki Andreas ma iść coraz dalej i głębiej w swojej własnej już refleksji nad polskością, stymulowanej przez szok śmierci przyjaciela i traumę końca dawnego, stosunkowo bezpiecznego świata – I wojnę. Piątek zaprojektował serię dynamitowych wprost pomysłów: Andreas spotyka się i dyskutuje z Freudem i Jungiem, zbliża się do nazizmu, jest gościem, rozmówcą i protegowanym Göringa, w okupowanej Warszawie ma prowadzić badania nad polską duszą (niczym psychoanalityczny dr Mengele, choć nazwy psychoanalizy, nurtu wyklętego w nauce dla potrzeb hitlerowskich, używać naturalnie nie może), konfrontuje się z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim, wreszcie, przekupstwem zdobywszy pomoc Watykanu, ucieka z sukcesem do Argentyny, aby tam nie tylko spokojnie się osiedlić, ale i – prowadzić kawiarnianą polemikę z Witoldem Gombrowiczem! W ciągu tych szalenie interesujących starć refleksja nad polskością powinna rozwinąć się w wyjątkowo ciekawych kierunkach, przewyższyć pod tym względem młodzieńcze zapoznawanie się z romantyczną legendą, mesjanizmem i kruchtą, zapełniające pierwszą część powieści. Tymczasem jednak ten ciąg dalszy wypada po prostu słabiej pod względem literackim – nie ma w nim już tak wyrazistej i skomplikowanej, nie tylko na poziomie deklaracji, relacji, jak przyjaźń między Andreasem a Jankiem, przyjaźń, która w pewnym sensie nie miała prawa się nawiązać (i słusznie chyba Dariusz Nowacki odnajduje w niej element homoerotyczny), a jednak powstała i uformowała ludzkie losy. Pozostałe trzy części, Der deutsche Sommer, Polska jesień i Un invierno tropical są pospieszne, zapowiadają tak wiele, że nie zaspokajają do końca rozbudzonych apetytów – pewnie także, choć nie tylko, z uwagi na to, że łącznie nie sięgają stu stron.

Pierwsze słowa powieści Piątka są następujące: Dżuma. Gdybyż to, z czym walczyłem, było dżumą! Wtedy, otwierając tę książkę, wkraczalibyście w historię piękną i budującą: w opowieść o dwóch chłopcach i zarazie. Dalej narrator w kilku akapitach kreśli ową alternatywną opowieść, która nie jest jego historią: mamy dwóch zaprzyjaźnionych krakowskich chłopców, jeden z nich umiera w czasie epidemii, a drugi poświęca całe życie badaniu bakterii i wreszcie odkrywa szczepionkę. Dżumą we właściwej opowieści Andreasa byłaby więc polskość, w imię której bezsensownie, naprawdę idiotycznie, zginął jego młody przyjaciel. Niestety, piekła, które próbowałem leczyć, są o wiele bardziej mordercze – dopowiada Andreas, nie wspominając w tym miejscu o tym, co oczywiste: że o wiele bardziej skomplikowane i moralnie wątpliwe okazały się też jego wybory i działania, jeśli porównać je z trudami heroicznego epidemiologa. Mógł to być początek wielkiej powieści kładącej nacisk na to, jak losy i idee plączą się, jak okazuje się, że z punktu widzenia jednostek nie ma jedynych, schematycznych prawd, powieści, w której zamiary postaci obracają się w swoje przeciwieństwo, a narodowe charaktery są badane, ale i brane w nawias, niuansowane, wielopłaszczyznowo konfrontowane. Ta polska, o polskości narracja mogła być więc bardzo przekonująca – nie do końca się to udało, chyba właśnie ze względu na to, że druga część książki nie dorównuje powieściowymi walorami rozmachowi pierwszej. Taki zarzut można jednak postawić tylko literaturze, która mierzyła naprawdę bardzo wysoko – a przy tym jest napisana z werwą i poważnym zaangażowaniem, w lekturze frapująca i autentycznie atrakcyjna.


Tomasz Piątek, Wąż w kaplicy
W.A.B., 2010