W cyklu poetyckim uderza budowanie refleksji metapoetyckiej w odniesieniu do kategorii muzycznych. To przekonanie o niezwykłym związku miedzy poezją a muzyką podkreśla obecność swoistego tryptyku poetyckiego, na który składają się wiersze muzyczne. Pierwszy z nich nosi tytuł: Opera, dalej utwór Solista oraz Pogłos. Obecność tej konstrukcji jest zamierzona przez poetkę, daje do myślenia. Tak jakby autorka chciała podkreślić, iż w poezji nie obowiązuje immanentny czas dzieła i czas jego wykonania, jak w dziele muzycznym. Dzieło poetyckie zaczyna istnieć w momencie jego odbioru przez tzw. modelowego czytelnika. Być może poezja zawsze będzie więc pogłosem, czyli tworem jak gdyby pośrednim między jednoczesnością dźwięków a echem – jako czymś odrębnym, choć nieosobnym, bo uzależnionym od poprzedzającego dźwięku.
Kim jest więc współczesny następca Orfeusza? Już sam tytuł tomiku konotuje pytanie o miejsce poety-solisty-śpiewaka w świecie. Melodią frazy dyryguje poeta mieszkający w schronisku słów. Głównego bohatera wiersza zatytułowanego Poeta (zarazem artystę-everymana i artystę jako kogoś wyjątkowego) bawi (...) miłosna kaligrafia./ Odręcznie zapisane życie./ Porzucona litera ekstazy. Twórczość Lipskiej to właśnie poezja rozrzuconych kartek, twórczość just-in-time, która jednocześnie nie chce zbyt szybko wybrzmieć, to wreszcie również poezja miejsca. Te przestrzenie, w których może zamieszkać bezdomny poeta, to na przykład: myjnia samochodowa, sklep, balkon, w końcu tzw. mój kraj. Ale ten mój kraj idzie przez kraj, więc być może poezja jest tylko fantasmagorią... Dziwne są te miejsca niedookreślone.
Scena, na której występuje artysta to roztrzaskane miasto, którego nie da się w żaden sposób skleić. A może lepiej jego szara, potargana makieta. Poetyckie światy Lipskiej są tak bardzo niejednorodne, poszarpane, wewnętrznie popękane. Kategorie czasu i przestrzeni przenikają się nawzajem, nachodzą na siebie i ulegają jakimś dziwnym przetasowaniom. To swobodne przekraczanie elementów, które są w świecie istotnymi punktami odniesienia, prowadzi do zakwestionowania spójności wykreowanego miejsca, bo:
Jeszcze musimy odebrać ciuchy z zaświatów.
Przecedzić kilka słów do których wpadło szkło.
Wokół nieprawdopodobna ilość dnia
który puchnie od ukąszeń sterydów
i od przepowiedni że nie skończy się nigdy.
Opuszczamy politykę wielkiego miasta
i wjeżdżamy do myjni samochodowej.(...)
Zaświaty są tam, my jesteśmy teraz, a to, co jest, nie skończy się nigdy. Zaskakująca interferencja wielokrotnego istnienia w jednym momencie. Zresztą to, co się przydarza ja mówiącemu, jest tak bardzo przygodne i powtarzalne. Pełno tutaj jakiś niewytłumaczalnych przechodzeń, odwiedzeń, opuszczeń, wyjazdów i nieoczekiwanych powrotów:
Co jakiś czas wraca miłość i
niewidome noce podczas których
możemy liczyć jedynie na dotyk
W tych rozważaniach ważna jest również próba określenia pozycji, z której ma mówić poeta. Znamienny jest pojawiający się w tomiku obszar (ale obszar wyobrażony) MOJEGO KRAJU. Książkę otwiera wiersz zatytułowany Mówię do mego kraju. Klamrą zamykającą tomik jest wiersz-wariacja tego pierwszego, który nosi tytuł Mój kraj. Opowiadanie o kategoriach, które w jakiś sposób określą moją egzystencję, to jednocześnie próba opowiadania o skomplikowanych relacjach ja-świat w odniesieniu nie tylko do stosunku poeta-świat, ale i w odwołaniu do KAŻDEJ relacji:
Tyle lat razem. Już zestarzał się ich grzech.
Przytył. Chociaż krok w krok za nimi
lubieżny nordic walking.
Zaraz przy pierwszej lekturze Pogłosu moją uwagę zwróciła kunsztowna kompozycja tomiku. Wszystko to, co przedstawiła w nim Lipska, zostało dokonane z niewiarygodnym smakiem, umiarem oraz z niezwykłą dbałością o czytelnika-odkrywcę. To poezja oszczędna, prosta i wymagająca wsłuchania się także w nieco inne rejestry niż odgłosy anonimowego miasta.
Generalnie (słowo to jest bardzo trendy) radzę czytać Lipską i się nieukoić, niepokoić (to już mniej trendy). A poetkę (i czytelników) zapewne czeka jeszcze koszenie dalszego ciągu.
Ewa Lipska, Pogłos
Wydawnictwo Literackie, 2010