Forma Good night, Dżerzi jest dość nietypowa. Na początku wybieramy się razem z głównym narratorem do producentów, by pomówić o pomyśle na film. Po przyzwyczajeniu się do przyjemnej narracji z perspektywy autora już w drugiej scenie – bo są to raczej sceny, a nie rozdziały – zostajemy skonfrontowani z fragmentem scenariusza. Ale tylko przez chwilę możemy poczuć grunt pod nogami, ponieważ mały Jurek w ramach swojej kwestii zwraca się z pretensją do reżysera, że aktor, który gra jego ojca, uderzył go naprawdę. Słychać też głos reżysera z offu.

W ramach tej sceny, podobnie jak w przypadku większości z nich, mieszają się czas przeszły i teraźniejszy. Dżerzi przychodzi do swojego nowojorskiego mieszkania, gdzie wita się z niewidoczną żoną. Gdzieś z boku, ale jakby w innej rzeczywistości, siedzi Mojżesz Lewinkopf, ojciec pisarza, taki, jakim był w 1940 roku. Autor Wystarczy być wchodzi do łazienki. Wychodzi z niej jednak jako sześcioletni chłopczyk, w dodatku przenosimy się do przedwojennej Łodzi. Głowacki pisze, że w tej sztuce czasy się mieszają, jak to w życiu. Różne momenty pojawiają się niespodziewanie, tak jak niespodziewanie mieszają się w nas różne wspomnienia, mające różny wpływ na teraźniejszość. Wszystko, co przeżyliśmy – zdaje się akcentować Głowacki – jest naszym dożywotnim bagażem (utrapieniem), zamkniętym w walizkach, jak te gromadzone przez Dżerziego, do których kodu czasem zapominamy, lecz nigdy nie wiadomo, kiedy go sobie przypomnimy i co wyciągniemy z otchłani.

Dla kogoś urodzonego w Łodzi przy ulicy Gdańskiej osiągnięcie sukcesu na Manhattanie jest zdaniem Głowackiego praktycznie niemożliwe. Z tym że Manhattan jest właśnie nieprzewidywalny. Kosiński potrafił już po trzech latach wydawać ksiązki reportażowo-eseistyczne, mimo że nie znał angielskiego.
Twórca Malowanego Ptaka jest tu przedstawiony jako osoba skazana na sukces, dla której nic nie jest przeszkodą nie do przejścia. W drodze na szczyt nie jest jednak uczciwy. Wykorzystuje na każdym kroku martyrologiczny potencjał swojego pochodzenia i okłamuje wszystkich, że mały żydowski bohater jego książek to on sam. U początków jego kariery stoi kłamstwo. Gdyby jednak poprzestał jednak na pisaniu o Holocauście, to prawdopodobnie nie chciano by go aż tak okrutnie zdemaskować i upokorzyć. Dżerzi zaczął natomiast pisać o perwersjach seksualnych i mrokach duszy – wychodził z getta, z szuflady, w której go zamknięto. Tego, w połączeniu z zawrotną karierą, nie mogli mu wybaczyć twórcy, którym szczęście mniej dopisało.

Zastanawiając się nad oszałamiającym powodzeniem człowieka, który właściwie nie miał na nie najmniejszej szansy, Głowacki dochodzi do fatalistycznej interpretacji losu Dżerziego. Porównuje Kosińskiego z Edypem. Czego by nie uczynili, i tak skazani byli na popełnienie grzechów, błędów. W ramach żartu obie postacie pozornie posiadały wolność i osiągały sukces. Autor Wystarczy być urodził się w czasach, w których cały naród żydowski skazany został przez Hitlera na zagładę. Ale „bogowie” uznali, że zabawniej będzie pozwolić mu przeżyć i zająć się nim z lekkim opóźnieniem. Rolę erynii mieliby w tym wypadku przejąć dziennikarze. Porównanie Głowackiego zatacza tu coraz szersze kręgi i jest dość przekonujące

W Good night, Dżerzi obraz Kosińskiego nie jest oczywiście jednoznaczny. Z jednej strony jawi nam się on  jako cyniczny karierowicz, kłamca, sadomasochista, który niszczy życie dwóm głównym postaciom kobiecym w książce. Ale z drugiej strony jest też cierpiącym człowiekiem, którego wspomnienia, nawet jeśli nie tak tragiczne, jak te opisywane w jego utworach, uniemożliwiają codzienne życie. Klaus Werner, producent filmu, w kończącym powieść liście pisze do narratora:
Napisałeś, że był [Dżerzi – M.B.] wielkim mistyfikatorem, ale demony, które odczuwał za swoimi plecami, były prawdziwe. I że pewnej nocy otoczyły go w tej samej wannie na Pięćdziesiątej Siódmej ulicy ciasnym kręgiem.

Dżerzi , choć jest „królem życia”, ucieka w najciemniejsze zakątki duszy, ukrywa się w perwersjach seksualnych. Przecież człowiek to jest taki stwór, który sam się prosi o nieszczęście i ze wszystkich sił ciągnie właśnie do rzeczy, których się najbardziej boi.

Oczywiście naiwnie byłoby sądzić, że jest to książka tylko o Kosińskim. Głowacki demaskuje tu pewien mechanizm dochodzenia do sławy i spadania z jej najwyższych szczytów. Manhattan  przedstawia jako uniwersalne miejsce cudów, w którym przy odrobinie szczęścia można zostać gwiazdą lub powrócić z drugiego planu na pierwszy. Na każdym kroku próbują promować się kiepscy aktorzy, drugorzędni pisarze i starzejące się modelki. Autor sam przyznaje, że spędził wiele lat, chodząc na różne przyjęcia, tak na wszelki wypadek ze swoimi scenariuszami, żeby tej szansy, której prawie na pewno nie było, nie przegapić. Zdemaskowany jest tu świat, w którym produkuje się gwiazdy. Denis, agent narratora, mówi, że  radość sprawia mu, kiedy może oszukać czytelników i wmówić im, że kompletne zero jest wybitnym artystą. Okazuje się, jak mówi jeden z producentów, że  świat już dawno stracił umiejętność odróżniania talentu od beztalencia i kłamstwa od prawdy.

Janusz Głowacki zamieścił na początku ksiązki dedykację dla Oleny, swojej ukochanej. Mówi w niej, że został przez nią poproszony, by napisał tę historię poważnie i bez cynizmu. W innym wypadku ludzie mieliby go zniszczyć, a ona nie chciałaby żyć z człowiekiem zniszczonym. Czy ksiązka rzeczywiście jest poważna, bez żartów i bez cynizmu? Trzeba uczciwie przyznać, że i żarty i cynizm się w niej znajdują, ale właśnie z tego zbudowana jest wyjątkowo poważna historia. Sceny traumatyczne, pełne bólu i poczucia beznadziejności łatwo uczynić patetycznymi, przerysowanymi i sztucznymi. Ironia i śmiech starają się oswoić niezrozumiałą, niemożliwą naprawdę do oswojenia rzeczywistość, współtworzą obraz prawdziwego cierpienia i życia, które nigdy nie jest jednowymiarowe. Ta książka jest nieustannym poszukiwaniem – ostatecznie bez odpowiedzi. Autor próbuje znaleźć właściwą kolejność scen, tworzy retrospekcje, przegląda notatki i relacje wielu osób, próbuje zrozumieć. Nie podaje nam rozwiązania zagadki, lecz pozwala nam się nad nią trudzić razem z narratorem – i to trzeba nie tylko wybaczyć, lecz uznać za największą wartość  Good night, Dżerzi.



Janusz Głowacki, Good night, Dżerzi
Świat Książki, 2010