Lewis i Benjamin – podstarzali już bracia bliźniacy – siedzą w salonie swojego domu, w którym się urodzili i w którym z całą pewnością umrą razem. Jedna ze ścian cała pokryta jest fotografiami członków ich rodziny – są tam setki ludzi, którzy zmarli dawno temu. Bracia od lat spoglądają na tę ścianę. Ich ulubioną rozrywką jest odkrywanie wciąż na nowo i analizowanie relacji uwiecznionych tam osób. Czynność ta, mimo że powtarzana przez przeszło pół wieku, nigdy ich, jak się zdaje, nie nuży. I nie jest to jedynie naiwny sentymentalizm. Nie robią tego po to, aby przywoływać wspomnienia o swoich od dawna nieżyjących krewnych. Nie ma w tym smutku ani nostalgii, gdyż te twarze, od kiedy sięgają pamięcią, towarzyszą im bez przerwy, każdego dnia ich życia – są ich dobrymi znajomymi. Dlaczego więc co wieczór siadają w swoich wytartych fotelach i rozpamiętują? Dla bliźniaków, ale także dla całej powieści, to zajęcie ma fundamentalne znaczenie. Chatwin w tej, zdawałoby się, mało istotnej, scenie ukazał niemal w alegoryczny sposób zasadę, która rządzi całym światem „Czarnego wzgórza”. Poprzez nieprzerwaną rekombinację, zestawianie i porównywanie tak dobrze im znanych twarzy, bliźniacy poszukują nieustannie czegoś nowego, czegoś, co do tej pory im umykało, a co, odkryte, może zmienić ich wcześniejszy sposób patrzenia.
Fundamentalność tego odkrycia polega na tym, iż daje ono bliźniakom szanse na poszerzenie swojego świata, na przyjęcie i przyswojenie w sposób bezbolesny czegoś nowego.

Rzeczywistość poza farmą zdaje się bardzo nieprzyjazna, wręcz wroga, trzeba się od niej jak najszczelniej odgrodzić. Jednak co jakiś czas, na horyzoncie, tym przenośnym i tym dosłownym, pojawia się coś nowego, obcego, co jednak domaga się odpowiedzi. Bracia, którzy początkowo byli identyczni, zarówno fizycznie, jak i duchowo, zostali inaczej doświadczeni przez życie, co sprawiło, iż stopniowo zaczęli się różnić. Lewis – bardziej krzepki i porywczy, Benjamin – inteligentniejszy i zamknięty w sobie. Jednak dla jednego i drugiego to rodzinna farma zawsze stanowiła jedyny punkt odniesienia. Całe życie poświęcili pracy na niej, niechętnie wprowadzając jakiekolwiek zmiany. Bogacili się stopniowo, jednak w tym układzie pieniądze nie mają znaczenia – znaczenie ma ziemia, którą systematycznie, kawałek po kawałku dokupywali, przesuwając tym samym metr po metrze horyzont swojego świata.

Podobnie jest z całą powieścią – pozornie wydaje się, że nic się nie dzieje, nic nie może się zmienić. Jednak coś dzieje się nieustannie. I nie tylko to, że wielka historia przetacza się przez Europę – gdyż to jest zdecydowanie na dalszym planie – ale przede wszystkim w sposób bardzo subtelny i niemal niezauważalny sami bliźniacy stają się kimś innym. Cała sztuczka Chatwina polega na tym, iż poprzez bardzo misterne zabiegi udaje mu się stworzyć wrażenie, że nic, mimo całego dynamizmu, się nie zmienia. Pokazać nudę w fascynujący sposób to wielka sztuka.

Lewis i Benjamin funkcjonują w zamkniętej przestrzeni. Farma o dziwnej nazwie „Widzenie” ściśle wyznacza granice ich świata, a także granice samej opowieści Chatwina. Ta wyraźnie odgrodzona od reszty świata przestrzeń kilku mil kwadratowych to całe uniwersum. Czytając powieść Chatwina, ma się wrażenie, że zna się każdy skrawek tej ziemi, a z każdym wiąże się jakaś opowieść, jakieś zdarzenie. Właściwym bohaterem powieści jest w zasadzie tytułowe wzgórze, które zdaje się jedynym stabilnym miejscem świata. Punkt widzenia narracji jest całkowicie nieruchomy. Czytelnik nigdy nie opuszcza farmy, nawet gdy jeden z bliźniaków rusza na wojnę. O jego losach dowiadujemy się jedynie z listów i relacji innych bohaterów. Ten absolutny bezruch nabiera szczególnej wymowy w kontekście pozostałych powieści zmarłego w 1989 r. Chatwina, którego zwykło się nazywać pisarzem podróżniczym. W tym jednym przypadku, rezygnując właściwie z ruchu, tworzy opowieść niemal esencjonalnie związaną z ziemią, z jednym, konkretnym punktem – niczym w wymyślonym przez Nabokova opowiadaniu o drzewie, które czyta główny bohater Zaproszenia na egzekucję. Można odnieść wrażenie, iż poprzez tę radykalnie ograniczoną perspektywę Chatwin poszukuje najbardziej elementarnego pierwiastka historii (tej dużej i tej małej) – jednego, wyizolowanego kawałka ziemi, która rodzi przede wszystkim opowieści.


Bruce Chatwin, Na czarnym wzgórzu
tłum. Paweł Lipszyc
Świat Książki, 2010