Często porównuje się obecną epokę rewolucji technologicznej do sytuacji naszych przodków z okresu gdy zaczęli używać narzędzi i przestali być oburęczni. Rozwój języka i technologii był ewolucyjnym skokiem w dziejach człowieka. Potem w zasadzie nic na tę skalę już się nie wydarzyło. Aż do teraz. Z perspektywy historycznej znajdujemy się w sytuacji niekomfortowej czy wręcz odwrotnie?

Dziś, dzięki Internetowi możemy szybko i łatwo, właściwie natychmiast dotrzeć do potrzebnych informacji, wpisując odpowiednie hasło w „google”, co nie znaczy, że wszystko stało się tym samym prostsze i bardziej zrozumiałe. Przekonanie, że Internet będzie przestrzenią wolności i swobodnej wymiany informacji może okazać się złudne. Mam wrażenie, że obecnie niezwykle ważna jest walka aktywistów przeciw coraz bardziej restrykcyjnym przepisom dotyczącym praw autorskich – to co w Polsce robi m.in. Jarosław Lipszyc, batalia o nieograniczony dostęp do zasobów sieci i wymiany informacji. To obecnie najważniejsza linia podziałów w kulturze. Dyskusje mogą trwać długo, bo ludzie, mając w rękach takie narzędzia, nie popuszczą. Warto wspomnieć o projekcie Cyberpracowni, który przybierze kształt wielkiej interaktywnej bazy danych. Jest to pionierska inicjatywa Ewy Mikiny, którą realizuje ona we współpracy z Zamkiem Ujazdowskim.

W „realu” żyjemy jednak w kraju katolickim. Co ci się w Kościele podoba? Co sądzisz na temat ludzkiego dążenia do nieśmiertelności? Czy Kościół katolicki to siła, którą poważasz?

Uff, ciężki temat… Jakiś czas temu przeczytałem książkę Daniela Goldhagena "Niedokończony rozrachunek. Rola Kościoła katolickiego w Holocauście i niedopełniony obowiązek zadośćuczynienia". Wstrząsające fakty. Antysemityzm jest w tym kraju, tak doświadczonym tragedią Zagłady – kraju, dodajmy, prawie bez Żydów – ciągle problemem. Niewątpliwie po części winę ponosi kler, infekujący przez wieki umysły wiernych jadem nienawiści, o czym pisali m.in. właśnie Goldhagen, we wspomnianej książce, oraz Jan Tomasz Gross, w głośnym Strachu. Funkcjonując w takich miejscach jak akademia czy uniwersytet – żyjemy w swoistym kloszu, nie zdając sobie sprawy z rozmiarów problemu, ale i tam gdzieniegdzie zdarzają się rysy i pęknięcia. Jednak wystarczy tylko pojechać pociągiem, posłuchać przypadkowych rozmów w przedziale, by zobaczyć, jakie poglądy reprezentuje większość tego społeczeństwa. To niesamowite obserwować, jak ludziom zmieniają się twarze, gdy zaczynają mówić o Żydach, jak mili z pozoru staruszkowie, sympatyczni emeryci, żarliwi, bogobojni katolicy, przeistaczają się w monstra.

Byłem świadkiem wielu takich zachowań, w różnych miejscach. Przybierały one postać bądź uniesionych, gorących dyskusji bądź jedynie luźno rzucanych stwierdzeń. Albo aluzyjnych uwag, wymienianych szeptem, jak gdyby mimochodem, w porozumiewawczy sposób. Daje to przypadkowym zupełnie osobom poczucie porozumienia, uczestnictwa w jakiejś plemiennej wspólnotowości. Odnieśmy się jednak do kilku powszechnie znanych faktów. Spotkania ze sławetnym Robertem Jerzym Nowakiem, jednym z ideologów Radia Maryja, tzw. „patriotyczne objazdy Polski”, organizowane – zresztą tuż po ukazaniu się Strachu – w kościołach i salkach parafialnych całego kraju, ściągały tłumy wiernych. Jawnie antysemickie poglądy wzbudzały aplauz zgromadzonych. Na antenie Radia Maryja antysemickie przemowy otwarcie wygłaszał niedawno, już po raz kolejny, Bogusław Wolniewicz. W miejscowości Pruchnik koło Przemyśla do dziś przetrwał – rzekomo jako element miejscowego folkloru – rozpowszechniony niegdyś w całej południowej Polsce wielkanocny zwyczaj nazywany wieszaniem albo biczowaniem Judasza, o którym pisała m.in. Alina Cała w książce Wizerunek Żyda w polskiej kulturze ludowej (książkę dostałem nota bene w prezencie od Włodka Filipka, w drodze do Münster). Z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek wiesza się kukłę wyobrażającą Judasza za głowę na drzewie, koło kościoła. Nazajutrz po południu ściąga się ją i dalej męczy, wlekąc po mieście i okładając kijami. W 2001 roku grupa mieszkańców Pruchnika, obchodząc tradycję owego „karania Judasza” powiesiła na latarni kukłę z napisem „Jude 2001”, o czym donosiła „Gazeta Wyborcza”.
Tłum pastwił się nad manekinem. Scena mogła budzić jednoznaczne skojarzenia z rzeczywistymi pogromami, których przecież było w Polsce tak wiele, przywołajmy najbardziej znany z powojennych i jeden z najtragiczniejszych – kielecki.

Sięgnijmy do przykładu z Poznania, przechodząc tym samym na moje rodzime „podwórko”. Raz w roku, w Wielką Sobotę, ustawia się kolejka do kościoła Najświętszej Krwi Pana Jezusa przy ul. Żydowskiej w Poznaniu, nieopodal Starego Rynku. „Ty sam Boże jakoś jest zawsze sprawiedliwy, Ty wyniszcz aż do szczętu ten naród złośliwy” – to fragment tekstu-inskrypcji z tablicy, na szczęście usuniętej podczas renowacji świątyni, w 2005 roku, na polecenie arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, a następnie przeniesionej do Muzeum Archidiecezjalnego, która wisiała w kościele od lat międzywojennych. W podziemiach, według antysemickiej legendy, w 1399 roku Żydzi mieli rzekomo dokonać profanacji trzech hostii (wówczas był tam zwykły dom), wykradzionych z jednego z kościołów (istnieje kilka wersji tego absurdalnego podania, które – rzecz jasna – nie znajduje potwierdzenia w faktach historycznych). Gdy Żydzi nakłuwali hostie nożami trysnąć miała krew. Wystraszeni wyrzucili rzekomo owe hostie do znajdującej się tam studni. Te jednak nie zatonęły, unosząc się nad wodą. Obecnie raz w roku, w każdą Wielką Sobotę, w południe, ludzie cierpliwie czekają na moment, aż otworzą się drzwi kościoła, by móc zejść do małej piwnicznej kaplicy, gdzie za ołtarzem znajduje się studnia, w celu nabrania wody do specjalnie przygotowanych naczyń. Niektórzy piją na miejscu, z plastikowych kubków, inni zabierają do domu, dla rodzin i sąsiadów. Woda posiada ich zdaniem cudowne właściwości, uzdrowicielską moc. Duchowieństwo te szkodliwe, oszczercze, wierutne bzdury oczywiście aprobuje i poświadcza swym autorytetem, ponad sześćdziesiąt lat po Zagładzie.

Lokalny ludowy folklor? Nie sądzę. W tym samym kościele, na sklepieniu, znajduje się cykl fresków – polichromii wykonanych przez franciszkanina, Adama Swacha z ok. 1735 roku; widać m.in. brodatych mężczyzn, którzy pochylają się nad hostią, jeden unosi rękę z nożem. Dzieło sztuki? Zabytek? Nasze dziedzictwo narodowe czy może kulturowe? Bo z pewnością materialne świadectwo haniebnej przeszłości. W innym miejscu Poznania, przy ul. Krakowskiej, znajduje się ufundowany przez Władysława Jagiełłę kościół Bożego Ciała. Kościół wybudowano w miejscu gdzie rzekomo przerażeni owym „cudem” Żydzi – bohaterowie innej wersji tego samego antysemickiego podania – zanieśli sprofanowane hostie, by je zakopać, ale te znów unosiły się nad ziemią. W kościele Bożego Ciała znajduje się antysemicki relikwiarz. Włodek Filipek pisał o nim artykuł, który niestety się nie zachował. Wtedy dużo o tym rozmawialiśmy. Niedawno znajoma, studentka historii sztuki z Warszawy, która przyjechała do tego kościoła wraz z grupą z roku, w ramach tzw. „objazdu”, opowiedziała mi, że ksiądz oburza się na użycie słowa „legenda”, bo jego zdaniem to nie jest legenda tylko „pobożna historia”. Jego zdaniem w każdej takiej historii jest trochę prawdy. Niestety, nie chciał ponoć sprecyzować o jaką „prawdę” chodzi. Smutne.

Trzeba o tym jasno i głośno mówić. Pytać, choć wiemy, że odpowiedzi nigdy nie padną. Dlaczego duchowieństwo na to przyzwala, dlaczego nie reaguje? Są to oczywiście pytanie retoryczne. W tym samym mieście, Poznaniu, organizuje się przecież, z inicjatywy i ze wsparciem Kościoła, obchody Dnia Judaizmu, które niedawno się zakończyły, obchodzone już po raz dwunasty. Czyż to nie ironia? Jak się ma jedno do drugiego? Może warto by część uroczystości zorganizować w kościele Najświętszej Krwi Pana Jezusa albo kościele Bożego Ciała? Nie chodzi mi tylko o polski Kościół, ale Kościół w ogóle. Niedawno papież Benedykt XVI zdjął, jak wiemy, ekskomunikę z lefebrystów, w tym negującego Holocaust oraz głoszącego antysemickie poglądy biskupa Richarda Williamsona, co instytut Yad Vashem określił jako skandal. A potem nastąpiła już totalna kompromitacja Watykanu, który utrzymywał, że sprawa Williamsona to spisek wymierzony w papieża.

Wcześniej wydawało się, że Kościół, który nadal nie potrafi przyznać się do błędów i rozliczyć win, odszedł przynajmniej od retoryki spiskowej teorii dziejów. Okazuje się jednak, że nie. Długie milczenie papieża wobec nasilającej się międzynarodowej krytyki – wypowiedziała się w tej sprawie nawet Angela Merkel – stanowi jasny sygnał, że pośród hierarchii kościelnej istnieć może przyzwolenie na negowanie Holocaustu. W końcu papież przyznał, w ogłoszonym w Watykanie liście do biskupów, że przy decyzji o zdjęciu ekskomuniki z Bractwa św. Piusa X popełniono błędy. Po raz kolejny ujawnia się prawdziwe oblicze tej skompromitowanej, jednej z najgorszych i najbardziej ekspansywnych instytucji religijnych. Współczesny Kościół w Polsce kojarzy mi się, niestety, tylko z destrukcyjną siłą. Destrukcyjną dla idei tolerancji (otwarta dyskryminacja oraz piętnowanie mniejszości seksualnych), dla kultury (cenzura obyczajowa, czego najbardziej jaskrawym przykładem jest proces Doroty Nieznalskiej), ale także dla innych sfer, przede wszystkim obyczajowości (dyskryminacja kobiet przez pozbawianie ich prawa do decydowania o przerywaniu ciąży, problem antykoncepcji). Kojarzy się z ciemnotą i zacofaniem, zakłamaniem, obłudą, zaściankowością. Nie wspominając już o pazerności (działalność Komisji Majątkowej, od decyzji której praktycznie nie ma odwołania, zajmującej się zwrotem nieruchomości odebranych Kościołowi w czasach peerelu, gdzie dochodzi, jak wiemy z mediów, do wielu – delikatnie mówiąc – nadużyć, przy akceptacji kupujących tym samym przychylność Kościoła polityków). Silna pozycja Kościoła w Polsce sprawia, że niewiele się tu zmieni, praktycznie nie ma na to szans. Żyjemy w zamkniętym, strasznie nudnym, wręcz dusznym, homogenicznym społeczeństwie Białych katolików, co niewątpliwie wpływa na naszą zbiorową mentalność, bardzo mocną ją ograniczając i prowadząc do zamknięcia oraz ksenofobii. Kościół, korzystając z politycznych wpływów, skutecznie wyhamowuje przemiany, które już dawno winny się dokonać. Żadnej partii politycznej, nawet o liberalnej czy wręcz lewicowej identyfikacji, nie opłaca się otwarta konfrontacja z potężnym Kościołem, który ma ambicje wpływania na tworzenie prawa, w czym jest, niestety, skuteczny. Chłodne kalkulacje związane z rywalizacją o elektorat sprawiają, że nikt nie chce tego problemu ruszać. Niedawno gorącym tematem, jak wiemy, stała się kwestia ustawowego uregulowania dostępu do metody zapłodnienia „in vitro”, w czym negatywną rolę odegrała Platforma Obywatelska – myślę tu o zaangażowaniu posła Jarosława Gowina. Jako obywatel mam prawo być zaniepokojony faktem, że ustawy dotyczące całego społeczeństwa, w tym przecież ateistów, dla których zarówno Kościół jak i jego nauki niewiele albo kompletnie nic nie znaczą, są konsultowane z biskupami. Nie żyjemy, niestety, w państwie świeckim – zgodnie z zapisem w konstytucji – ale wyznaniowym (nie mam co do tego złudzeń), gdzie jedno z wyznań jest, w zupełnie nieuzasadniony sposób, nie tylko faworyzowane, ale traktowane wręcz jako wyrocznia w kwestiach ustawodawczych.

Mam prawo, jako obywatel, być tą sytuacją zaniepokojony i nie życzyć sobie Kościoła w roli politycznego gracza, tym bardziej skoro instytucja owa definiuje samą siebie jako skoncentrowaną na duchowości, której misja polega – przynajmniej deklaratywnie – na krzewieniu wartości etycznych i moralnych. Kościół może i powinien wzywać wiernych do określonych zachowań, pouczać ich, a nawet gromić i piętnować, zgodnie z duchem swych nauk, wizją świata i zaświatów, nieba i piekła i nie wiem czego tam jeszcze, jednak nie ma prawa narzucać owych „wartości” wszystkim, zwłaszcza zaś tym, którzy ani z Kościołem ani jego naukami się nie identyfikują, lub postrzegają je jako wręcz szkodliwe. Nauki Kościoła winny obowiązywać – w całej rozciągłości oraz bezwarunkowo – wiernych. Problem w tym, że owa instytucja chce narzucić swe poglądy wszystkim, chce by całe społeczeństwo było jego zakładnikiem. Kościół w Polsce nigdy nie ustępuje z raz już zdobytych bastionów (jak zajęte mienie) czy uzyskanych przywilejów (przykładem krzyże w klasach, lekcje religii w szkołach).

Musimy więc walczyć, próbując – wszelkimi siłami – przeciwstawiać się hegemoni duchowieństwa, religijnemu fanatyzmowi, prowadzącemu do fundamentalizmu. Jeśli miałbym wymienić artystów, których prace niezwykle konsekwentnie i precyzyjnie obnażają pewne mechanizmy funkcjonowania polskiego Kościoła – musiałbym wskazać przede wszystkim Roberta Rumasa, a także – od pewnego czasu – Leszka Knaflewskiego. Interesującą pracę, podejmującą ten temat, zrealizował ostatnio Wojtek Duda – mam na myśli figurę Chrystusa trzymającego szal kibica, z napisem: „Polska. Zawsze wierni. Biało-czerwoni”. Czy coś mi się w Kościele podoba? Nic. Nawet rzekomo „oświecony katolicyzm” czyli „intelektualizujący”. Być może lepszy jest już tzw. „beton” niż pseudo-otwartość i pozorowany dialog, bo przynajmniej od początku wiadomo o co chodzi, pozycje są jasno zdefiniowane. Wówczas łatwiej o konfrontację, spięcie. Jestem negatywnie ustosunkowany wobec instytucji Kościoła, czego nie ukrywam. Nie stanowi ona dla mnie żadnego autorytetu. Nie chcę obecności Kościoła poza kościołem, w przestrzeni życia świeckiego. Na szczęście duchowieństwo i tzw. „środowiska katolickie” nie posiadają jeszcze w Polsce, monopolu na „duchowość”. Co do nieśmiertelności – w ogóle mnie ten problem nie zajmuje. Jeśli ktoś wierzy w nieśmiertelność – co jest zrozumiałe, bo zapewne wygodne, gdyż tak łatwiej żyć – jego sprawa i jego prawo. Żyjemy tu i teraz, i to wszystko. Umieramy razem z ciałem. I wcale mnie to nie przeraża.

Chcesz czasem uciec od polskości?

Nie „czasem” – zawsze. [śmiech] Ale co z tego? Odnoszę wrażenie, że nie sposób uciec od polskości, nawet jeśli zdołasz fizycznie stąd wyjechać. Miałem to zezowate szczęście, że tutaj się urodziłem i wychowałem. A kultura, w której dorastamy, kształtuje przecież nasz sposób myślenia, charakter, osobowość, wrażliwość oraz mentalność. Mówiąc o „polskości” czy innej tożsamości narodowej istnieje, rzecz jasna, niebezpieczeństwo popadnięcia w stereotypy. Bo tworzysz pewien model czy schemat. A potem, gdy konfrontujesz go z rzeczywistością, okazuje się, że nie przystaje. Trzeba więc ostrożnie. Ale z drugiej strony, odpowiedź na tak postawione pytanie wymaga pewnego przerysowania, by osiągnąć wyrazistość. Z „polskością” kojarzy mi się, niestety, zaściankowa mentalność o sarmackiej proweniencji, którą większość z nas gdzieś w sobie głęboko nosi.

W listopadowym „Przekroju” ukazał się znakomity wywiad Piotra Najsztuba z Dorotą Masłowską, której literaturę bardzo cenię. Ona tam już wszystko wypowiedziała. Nie potrafiłbym tak celnie tego sformułować. No cóż, polecam wszystkim wywiad z Masłowską, z 48 numeru „Przekroju” (2008). Przeczytałem tę rozmowę jednym tchem. Mógłbym się pod nią podpisać… Polska jest krajem notorycznie niewydolnym, który nie potrafi zapewnić obywatelom chociażby opieki zdrowotnej na przyzwoitym poziomie. Czy to normalne, że zakup podstawowego sprzętu diagnostycznego dla szpitali odbywa się rokrocznie metodą powszechnej ściepki, jaką jest de facto Orkiestra Owsiaka? Chciałbym żyć w państwie, które działa sprawnie, które gwarantuje godną egzystencję, wywiązując się ze swych obowiązków. A to państwo ma obywatela ewidentnie gdzieś. Jest przy tym absurdalnie opresyjne w drobnych sprawach, składających się na codzienność.





Rafał Jakubowicz - Urodzony w 1974 roku w Poznaniu. Absolwent Wydziału Edukacji Artystycznej (1999) oraz Wydziału Malarstwa, Grafiki i Rzeźby (2000) Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Doktorant w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W pracy posługuje się różnymi mediami. Od 2000 roku wykładowca w Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Od 2002 roku członek grupy Wunderteam. Autor publikacji w czasopismach artystycznych oraz katalogach wystaw. Od 2005 roku członek AICA (Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki).