Głównym bohaterem powieści Patynozielone! jest Geir Brevik, dwudziestopięcioletni nauczyciel (najprawdopodobniej historii), który ciągle ucieka przed narzucaną mu rolą młodego człowieka. Wewnętrznie Brevik czuje się bowiem raczej starcem (jakkolwiek byśmy nie definiowali tego pojęcia). Nie chce być uważany za młodego, bo młodość bywa przez starców lekceważona, sprowadzana do beztroskości, lekkomyślności, niestałości i dziecinady. Ba! To przez starych człowiek zostaje określony etykietą młodego, to oni stają się tym samym quasi-demiurgami, ojcami-stworzycielami. Zarówno starość konstytuuje młodość, jak i młodość determinuje starość. Permanentna rejterada Brevika przed młodością nie oznacza więc konsekwentnego przyjęcia pozy starca. Bohater dowolnie żongluje opozycją „starość-młodość”, unikając dookreślenia, konkretyzacji, pozostając pomiędzy.
Jednakże na swej drodze nasz dzielny bohater spotyka… Kobietę Doskonałą, Kobietę Perfekcyjną – sekretarkę Benedikte Vik. Kobieta swoją Perfekcyjność gra, a przynajmniej tak się wydaje Brevikowi, który zamarzył sobie, iż zerwie wszystkie maski Vik i przy tej okazji zawalczy z formą (tym razem formą kobiecości).
Patynozielone! nie jest powieścią jednolitą, składające się na nią cztery rozdziały nie są ze sobą spójne czy logicznie powiązane. Raczej należałoby nazwać książkę Solstada zbiorem anegdot dotyczących stosunku Brevika do szeroko rozumianej formy. Przyglądamy się perypetiom i poczynaniom bohatera, począwszy od jego wczesnoszkolnych lat, skończywszy na wcielaniu w życie kuriozalnych planów, mających na celu unaocznienie (ale komu? Innym? Sobie?) zniewalającej i destrukcyjnej siły ról społecznych. Ot, jeden z rozdziałów (chociaż można powiedzieć, że to tyleż rozdział, ile fragment, szkic, scenka) poświęcony został szkolnemu „upupianiu”. Brak jednak Gombrowiczowskiej finezji i świeżości w ukazywaniu i dekonstruowaniu szkolnych „gąb”. Wszystko się rozmywa, rozpływa pod naporem zbyt wielu słów. Można potraktować to zjawisko dwojako: forma rozsadza konstrukcję utworu norweskiego pisarza od środka bądź Patynozielone! swoją budową dekonstruuje tradycyjną formę powieści.
Dag Solstad preferuje długie, pełne wyliczeń zdania, zamieniające się niepostrzeżenie w potok słów, czasami mało sensowny, często o charakterze dygresyjnym. Autor wprowadza niemało neologizmów, które najprawdopodobniej powinny rozbijać zakrzepły kształt języka, narzucającego ludziom formy. Patynozielone! jest jednak powieścią przegadaną, przepełnioną pustosłowiem. Oczywiście w tym miejscu można powtórzyć wcześniejsze przypuszczenie: może autor celowo przekształca strukturę powieści, czyniąc ją tyleż nieczytelną, ile niedookreśloną, wymykającą się prostym klasyfikacjom? Powieść Solstada nie zachwyca jednak przede wszystkim dlatego, że autor chciałby poruszyć jednocześnie zbyt wiele problemów. W efekcie zarówno narrator książki, jak i jej odbiorca przechodzą z dyskursu w dyskurs, nie odnajdując wyjścia ze słownego labiryntu. Solstad rozpoczyna bowiem od wprowadzenia w powieściową rzeczywistość człowieka niedookreślonego, następnie zgrabnie zarysowuje opozycję „starość-młodość”, niepostrzeżenie przechodzi do relacji (młody) „nauczyciel-uczeń”, by w efekcie sięgnąć po kategorię kobiecości. Nadrzędny, jak się wydaje, problem podporządkowania się rolom społecznym wymyka się percepcji odbiorcy i stanowi jedynie tło czy raczej pretekst dla całej książki. Pozostaje wrażenie, że Patynozielone! powstało na wzór dadaistycznych wierszy – z przypadkowo połączonych słów. Dodatkowo pisarz usiłuje włączyć w obręb swojego utworu stały zestaw emblematów Gombrowiczowskiego świata, jak na przykład poszczególne części ciała (zwłaszcza usta). Książka norweskiego autora zaczyna przypominać Witkiewiczowski „worek bez dna”.
Tytuł dzieła Daga Solstada powiązany jest z dwiema barwami, które – według Brevika – stanowią symbol Europy. Patyna oraz zieleń łączą niemalże wszystkie europejskie posągi i katedry. W kontekście całego utworu rozmaicie można interpretować obie barwy, które w polskim wydaniu zostały połączone i występują jako neologizm („patynozielone”). Patyna reprezentuje starość, zieleń zaś młodość i witalność. „Patynozielony” jest Brevik, scalający w swojej osobie elementy starości i młodości. Wreszcie „patynozielone” to maska, fasada, pod którą skrywa się istota rzeczy.
Powstałe w roku śmierci Witolda Gombrowicza Patynozielone! – mimo iż wskazuje na niewątpliwy potencjał pisarza, jednego z najważniejszych norweskich autorów współczesnych – jednak rozczarowuje. Utwór Daga Solstada staje się zbiorem interesujących pomysłów, na podstawie których śmiało można było stworzyć kilka odrębnych powieści bądź opowiadań czy szkiców. Jako całość jednak książka norweskiego pisarza robi wrażenie niekontrolowanego chaosu. Brakuje konsekwencji w prowadzeniu walki z formą (paradoksalnie to właśnie ona u Solstada jest niedookreślona!). Autor preferuje nagłe przechodzenie z tematu na temat, z formy w formę. Odbiorca dryfuje po słowach wraz z Brevikiem i nie opuszcza go wrażenie, że gdzieś to już wszystko czytał, tylko… w lepszej formie.
Dag Solstad, Patynozielone!
przeł. Dorota Polska
Seria Kontynenty
Smak Słowa, 2010