Oczywista, że formy te mają swoją zapaloną publiczność. Główny organizator festiwalu – Teatr Groteska – zna ją z własnych przedstawień. Trzeba docenić, że 'myślenie formą' zostało potraktowane bardzo szeroko, nie ograniczając się do teatru lalek. Były w Materia Prima formy naprawdę bardzo odmienne, nawet biegunowo różne – trochę taki collage dla ciekawskich (na zasadzie: co w trawie piszczy) a trochę spectrum, w którym każdy znajdzie coś, co chciałby zobaczyć. I chyba publiczność się nie zawiodła.

Zaczęło się od lalkowego Chagalla w tonacji naiwno-poetyckiej. Spektakl Hommage a Chagall święcił już triumfy na festiwalach w Pilźnie i Oslo, trzeba więc przyjąć, że się podoba. Adolf Weltscheck, reżyser jubileuszowego dla Groteski spektaklu o malarstwie i życiu Chagalla (także pomysłodawca i twórca festiwalu Materia Prima) postanowił ożywić na scenie barwne, emocjonalne obrazy żydowskiego kolorysty, okrasić je muzyką i podać  publiczności jako przedwojenną, idylliczną wersję rzeczywistości prowincjonalnego miasteczka. Całe panoptikum postaci zdjętych z obrazów Chagalla przemieszcza się zatem przed naszymi oczami w różnych płaszczyznach, po najróżniejszych trajektoriach i pod różnymi kątami. Kolorowe koniki, wołki, latające panny młode, koguty, stwory zarówno zabawne, jak i straszne. Przeniesienie tych barwnych postaci z płaszczyzn obrazów mistrza w trójwymiarowe medium teatralnych figur nadało im niestety posmak reprodukcji, żeby nie powiedzieć tandety. To także dotyczy  projekcji wideo, wyświetlanych na jakichś takich szczątkowych ekranach, byle jak, pędzących gdzieś jedna za drugą i jedna pod drugą, nie wiedzieć dokąd i po co... Wszystko w rytm to zbyt jednostajnej, to znów jakby przypadkowej muzyki. Część bowiem motywów muzycznych, czerpiących z ludowej tradycji żydowskiej,  zanurza nas, przy odrobinie dobrej woli, w atmosferę nieco wyśnionej rzeczywistości stetl. Przedwojenny Witebsk ożywa porwany do życia tą muzyką oraz paletą barw mistrza Chagalla.
Utwory grane na fletni pana mają jednak na celu wyłącznie rozpoetyzowanie publiczności. Zatopieni w senno-poetyckiej malignie śledzimy kolejne, czasem powtarzające się odsłony i przeloty chagallowskich zwierzo- i człowieko-stworów. Niestety, dramaturgia nie jest mocną stroną przedstawienia. Nie podzieliłam wrażenia większości, że jest to historia o miłości i w ogóle o czymkolwiek. Po idyllicznym rozmarzeniu się, roztopieniu w dźwiękach fletni pana i wirujących koronkach otrzymujemy porcję wojennego terroru: trochę ognia, w ogniu macewy, i wreszcie rozpruty wieprz, którego mięsa Żydzi jak wiadomo – nie jedzą. Szkoda mi się zrobiło obrazów Chagalla, tak na scenie Groteski stłoczonych i wymieszanych. Nieliczne z nich stworzyły, owszem, harmonijne i niepozbawione urody sceny, ale w ogólnym rozliczeniu chciało się porzucić ten album z reprodukcjami i powrócić do oryginałów.

Spartakus teatru La Licorne z Francji został z góry okrzyknięty wydarzeniem festiwalu. I chyba słusznie, bo to przedsięwzięcie dużych rozmiarów, nie szczędzące teatralnych środków, począwszy od tego, że widzowie zasiedli w rzymskim amfiteatrze a skończywszy na tym, że maszyn, które pojawiły się w ciągu 70 minut na arenie było chyba grubo ponad sto. Francuski teatr to pełna profesjonalizmu trupa, o czym świadczy znalezienie na gruncie jednego przedstawienia względnej równowagi pomiędzy barokowym przepychem, lekkim dowcipem oraz subtelnymi i głęboko poruszającymi środkami wyrazu. Spartakus, będąc gladiatorem, wzniecił w latach 74-71  p.n.e powstanie przeciwko władzom rzymskim, porwał do niego ogromną ilość (ok.60 tys.) niewolników i niestety skazał siebie wraz z nimi na zagładę po porażce nad rzeką Silarus w Lukanii, po której mściwi Rzymianie ukrzyżowali 6 tys. powstańców. Smutna i przejmująca historia opowiedziana została przy pomocy niewielkiej ilości słów, z przewagą znaków a przede wszystkim machin i figur, zbudowanych z przerdzewiałej blachy i drutu. Wszystko więc tutaj zgrzyta i trzeszczy. Na wysypanej piaskiem arenie walczy maleńka figurka Spartakusa z wielkim tygrysem, czy też słoniem wielkości małego fiata. Prawie wszystkie proporcje są zachwiane. Gipsowe odlewy stóp – będące znakiem niewolników – są dla przeciwwagi nadnaturalnej wielkości. Ich długotrwały przemarsz przez arenę to jedna z najpiękniejszych i najmocniejszych scen przedstawienia, uzyskana niezwykle prostymi środkami. Scena w łaźni – to z kolei popis dowcipu i pomysłowości konstruktorów ruchomych konstrukcji, przeznaczeniem i funkcjonalnością których zostajemy po wielokroć zadziwieni. Rzymscy wodzowie śpiewają barokowe arie – to ich świat, ich estetyka. Niewolnicy wymownie milczą, zgrzytają ich skromne zbroje, ciągnięte przez nich wozy, leje się pot, słychać zmęczone oddechy. Wielość konstrukcji i maszyn, przesadna ekspresja niektórych scen, takich jak śmierć Spartakusa, przesuwa ciężar całego spektaklu w stronę barokowego przerostu formy, ale nie można odmówić francuskiemu teatrowi pełnej profesjonalizmu teatralnej roboty, nieskrępowanej wyobraźni i plastycznej dezynwoltury.

Z przeciwnego bieguna (geograficznie również) przyjechała do Krakowa białostocko-lipska trupa Figurentheater Wilde & Vogel (Niemcy) & Grupa Coincidentia (Polska), który przywiozła przedstawienie pod tytułem Krabat. Ta historia zadziwiła wszystkich i to wcale nie swoją niezwykłością. Fabuła przedstawienia to łużycka legenda, opowiadanie o chłopcu, który w zawierusze wojennej pozostawiony sam sobie trafia do młyna i zostaje w nim jako jeden z uczniów. Młyn okazuje się zaś przybytkiem zła, rządzonym przez niegodziwego czarnoksiężnika. Pełno tu więc pogardy, niesprawiedliwości, terroru. Na koniec jednak zwycięża dobro i miłość. Aktorzy, przy pełnej widowni, poszukują przez ponad godzinę środków opowiedzenia swojej historii, niestety bezskutecznie. Sadzanie i noszenie kukiełek, ustawianie ich to tu, to tam, wypuszczanie białego dymu z dmuchawy, trochę czerwonej farby, trochę słów, które są całkowicie bez znaczenia. Publiczność zasadniczo nie wie, o co chodzi, czasem się domyśla, niestety w przeważającej mierze ziewa. Ani historia nie jest na tyle przejmująca, czy też nie tak podana, żeby ją potraktować serio, ani też ćwiczenia czy raczej zmagania z formą nie usprawiedliwiają naszej obecności na widowni. Zdecydowanie jedynym godnym uwagi i najmocniejszym elementem przedstawienia jest obecna na scenie skrzypaczka i jej muzyka. Szkoda, bo po takim spektaklu trzeba szybko znaleźć następny, który pozwoli odreagować niepowodzenie. Wrażenia z pierwszej edycji festiwalu będą bowiem istotą sukcesu kolejnych. Mam odczucie, że pozostaną mieszane, tak jak moje. Wpadki są wszędzie nieuniknione ale idea wydaje się wciąż obiecująca.


Międzynarodowy Festiwal Teatru Formy "Dedykacje. Materia Prima"
Kraków 2010


Teatr Groteska Hommage a Chagall
Reżyseria: Adolf Weltschek
Scenografia:  Małgorzata Zwolińska
Muzyka: Roman Opuszyński

Teatr La Licorne, Lille, Francja. Hommage a Chagall
Scenariusz, reżyseria, scenografia: Claire Dancoisne
Muzyka: Pierre Vasseur

Figurentheater Wilde & Vogel (Niemcy) & Grupa Coincidentia (Polska) Krabat
Reżyseria i opracowanie tekstu: Christiane Zanger
Występują: Paweł Chomczyk, Florian Feisel, Dagmara Sowa, Michael Vogel
Muzyka na żywo: Charlotte Wilde

foto: Łukasz Malinowski