Jednocześnie jednak, czytając Aptego. Niedokończoną powieść, nie ma się wrażenia fragmentaryczności – historia rozwija się płynnie, czytelnik przeniesiony zostaje do przedwojennego Krakowa, potem pojawia się Lwów i Wieliczka z czasów wojny… Na to szerokie tło rzucone są drobne sytuacje – wspomnienia znajomych, wiersze, cytaty i rozmowy. Skąd te rozmowy? Trudno powiedzieć, czy zostały przez kogoś zrelacjonowane, czy to „próba rekonstrukcji”, czy w ogóle czysta fantazja. I może lepiej się nie dopytywać, bo tekst przecież nie pretenduje do miana reportażu. Zamiast tego jest wysiłkiem stworzenia legendy, albo łagodniej – próbą opowieści o tym, co było i co być mogło.



Na początku były tylko rysunki znalezione gdzieś na strychu. O autorze nie było wiadomo nic poza nazwiskiem zanotowanym na okładce zeszytu-teczki – tajemniczość wystarczająca do zbudowania legendy. Dalej pojawiają się kolejne elementy: narodowość żydowska, orientacja homoseksualna, wojenne prześladowania i ostatecznie śmierć w obozie. Oto obraz artysty przeklętego i zmiażdżonego przez tryby historii. Ale jednocześnie to akurat są fakty. Pozostaje tylko dać głos temu, kogo one dotyczą, a kto sam nie może się już wypowiedzieć.

Gdyby sam Ryszard Apte przeżył i spisał po wojnie swój pamiętnik, to pewnie rozłożenie tonów byłoby podobne. Najpierw opisałby Kraków – z ulubionym profesorem, z pierwszymi sukcesami jako ilustratora, z inteligenckim mieszkaniem i wielką biblioteką ojca. Może drobiazgi byłyby inne, może nie czekał na gazety przy rogu ulicy, tylko czyhał na roznosiciela w bramie, może nie grał Chopina, tylko Haydna.
Ale ogólne wrażenie byłoby pewnie takie samo – sielanka dzieciństwa, która w oczach innych zyskuje dodatkowy blask Aptego jako „złotego dziecka” – poety, grafika, wirtuoza.



Sam Ryszard nic nam powiedzieć jednak nie może i nikt nie udaje, że mógłby. W całym toku narracji oglądamy go zawsze z zewnątrz – widzimy, jak stoi, pisze, choruje, poznajemy jego otoczenie, atmosferę, ale pozostaje nieprzekraczalna bariera – nie wiemy, co myśli.

Nie jest jednak tak, że zupełnie brak wypowiedzi Aptego – są przecież rysunki, które stały się punktem wyjścia dla całej opowieści. Te zamieszczone w czasopismach oraz część z zachowanego zeszytu zostały zreprodukowane na ostatnich kartach książki. Prócz tego istnieje jeszcze druga część publikacji – osobna książka, czy raczej obiekt, przypominający zeszyt-teczkę, w którym znajdują się wydrukowane jako faksymile i pomieszczone na luźnych kartkach szkice z cyklu Niepokój. Okładka teczki natomiast jest reprodukcją okładki zeszytu młodego artysty. Taki sposób zaprezentowania rysunków sprawia, że nie traktuje się publikacji w kategoriach albumu. Zamiast tego powstaje wrażenie obcowania z pracami w ich nienaruszonej, możliwie surowej formie. Znika dystans, dostajemy do ręki obiekt, z którym można wejść w interakcję, którego można doświadczyć.



Świat Niepokoju to świat postaci biblijnych i świętych o wielkich głowach, ostrych rysach i oczach w kształcie migdałów. To świat raczej konstruowany niż odtwarzany – o wyważonej kompozycji, silnie zgeometryzowanych kształtach. To wreszcie świat, w którym ludzie albo są sami, albo otaczają ich wrogowie, strachy czy szkielety. Zresztą i ludzie to istoty okaleczone i podobne zmorom. Pojawiający się od czasu do czasu Jezus ma zamknięte oczy i smutną, zbolałą twarz. Chciałoby się powiedzieć, że to wszystko wytwór wyobraźni silnie naznaczonej wojną (rysunki nie pochodzą sprzed 1939/1940 roku). Brak tu jednak gwałtowności, postaci są raczej hieratyczne. Nie tyle poddają się losowi, który je spotyka, co raczej funkcjonują obok niego, trochę nieświadome czy nieczułe. Właśnie ta obojętność budzi tytułowy niepokój czy też poczucie jakiejś nieadekwatności. Nie da się jednak ukryć, że równie istotny, jak same prace, jest tutaj kontekst. Jasne jest, że cykl nie oddziaływałby tak silnie, gdyby nie świadomość, że jego autor wkrótce zginął, nie pozostawiając po sobie zbyt wiele.

Rysunki to faktycznie najbardziej kompletna część spuścizny po Ryszardzie Aptem. O całej reszcie wiadomo tylko z drugiej ręki. Kilkakrotnie mówi się o powieści pisanej przez młodego artystę, która miałaby opowiadać o ludziach podobnie jak on doświadczonych przez historię – zmuszonych do opuszczenia Krakowa, uciekających do Lwowa i próbujących radzić sobie w tym mieście. Prace nad tym tekstem prowadził Apte przez dłuższy czas, również gdy z Lwowa już wyjechał. Powieść się nie zachowała, o jej wartości mówią tylko opinie ówczesnych czytelników – wśród nich pojawia się właściwie jedyna krytyczna, czy może należałoby powiedzieć – jedyna spośród wszystkich opinii o Aptem, która nie jest laurką, wyraża sąd raczej powściągliwy.



To wszystko daje obraz cudownego dziecka. Młodego i uzdolnionego w różnych dziedzinach. Taki jest we wspomnieniach tych, którzy przeżyli, taki też obraz zostaje utrwalony w tekście Głuchowskiego i Kowalskiego. Wszelkie luki w jego biografii można wypełnić tak, by powstawała fabuła godna powieści. W końcu artysta sam został tu potraktowany jako materiał literacki, niedokończony, jak i jego dzieło – tak wskazuje przecież tytuł Apte. Niedokończona powieść. Nie ma więc powieści Ryszarda Aptego, ale jest powieść o Ryszardzie Aptem.

Zaskakujące też, że choć zachowały się rysunki, to nie wiemy, jak ich autor wyglądał. Istnieje podejrzenie, że jeden z nich jest autoportretem, ale nie ma co do tego pewności. W ten sposób artysta doskonale zlewa się ze swoim dziełem – wierzymy przyjaciołom, którzy opisywali go jako pięknego chłopca, ale przede wszystkim widzimy go przez twory jego własnej wyobraźni.


Ryszard Apte, Niepokój
Piotr Głuchowski, Marcin Kowalski, Apte. Niedokończona powieść
Korporacja Ha!art, 2010

Fotografie: Marcin Hernas