W relacjach z podróży fascynuje mnie nierozwiązalne równanie trójkąta autobiograficznego. I to niesamowite połączenie self, life and writing, ta irytująca nieuchwytność granicy między życiem a literaturą, ekspresją osoby a świadomą autokreacją… Biorę do ręki najnowszą książkę Andrzeja Stasiuka zatytułowaną Dziennik pisany później, która ukazała się w tym roku nakładem wydawnictwa Czarne, i zaczynam sądzić, że podróżowanie jest wyczerpującą, nieuleczalną chorobą.

Jednak do rzeczy. Książka składa się z trzech części. Dwie pierwsze to szkice z wędrówki po Bałkanach, natomiast trzecia część dotyczy relacji pomiędzy przybywającym ze świata wędrowcem a domem, ojczyzną. Ponadto dzieło ma formę albumową, jej istotny element stanowią bowiem interesujące fotografie-portrety napotkanych, zapewne podczas podróży, mieszkańców Bałkanów. Te, skądinąd bardzo interesujące, zdjęcia wykonał Dariusz Pawelec. Zresztą sam Stasiuk często stosuje w swej opowieści technikę fotograficznego zbliżenia, wyszczególnienia określonego miejsca, osoby, nastroju, jak np. w opisie spotkanej na parkingu w Skopje pięknej muzułmanki. Pomijając jednak zagłębianie się w kwestie konwencji literackiej (na pewno nie jest to jest dziennik w tradycyjnym znaczeniu tego słowa!), nie waham się nazwać tego utworu medytacją podróżną. W tym wypadku oznacza ona nieustające (re)konstruowanie i (de)konstruowanie doświadczania świata. Świata, który jest, a więc nie bywa, w ruchu.

Tym niemniej zabłąkany wędrowiec, jakim zdaje się narrator tych obrazków z podróży, jest świadkiem umykania tajemnicy Bałkanów. Zawłaszczanie świata, utrwalanie kolorytu lokalnego przez quasi-włóczęgę zawsze rozmywa się gdzieś w niewyrażalności tego, co inne. Na nic zdają się wszelkie rites des passages, inscenizacje, kostiumy.
Krucha rzeczywistość rozsypuje się w momencie wytężonej próby opisu. Autor relacjonuje przemierzanie świata z pozycji tego, kto zawsze jest kimś obcym. Z drugiej strony, ten, kto przybywa z zewnątrz, ma prawo pytać, oceniać, krytykować, nie dbając o tak modną dzisiaj poprawność polityczną. Charakterystyka świata odbywa się zarówno poprzez asocjowanie wrażeń, jak i przez pośpieszną relację sprawozdawcy. W pewnym momencie ta opowieść, jak podróż, staje się żmudna, wycieńczająca. Sam narrator powie: podróż była dla człowieka, a nie człowiek dla podróży. Tak, inicjacja niesie ze sobą wysiłek fizyczny i intelektualny.

Ponadto schodzenie w głąb kotła wielokuturowości, wieloetniczności Półwyspu Bałkańskiego jest przede wszystkim wtajemniczeniem w przestrzeń. Kluczowa dla zrozumienia relacji podróżniczej jest bowiem ta właśnie, porządkująca całą narrację, kategoria. Sam autor zresztą daje do zrozumienia, iż jego wspomnienia dotyczą kilku wędrówek na Bałkany. Co więcej, to terytorium w jakiś paradoksalny sposób przeżyte, doświadczone i wchłonięte każdym zmysłem (ach, ten wszechobecny syf Albanii…), choć nie oswojone.

Nie można pisać o Bałkanach bez odniesień do zakończonej piętnaście lat temu wojny. Wędrowiec szuka więc śladów nieistniejącej historii, łapczywym wzrokiem spogląda na ruiny, chciwie poszukuje śladów kul na murach budynków. W Srebrenicy podświadomie próbuje poczuć woń rozkładających się ciał. Bośnia to była ostatnia europejska wojna, na którą mogłem liczyć – powie narrator. Przerażenie, lęk, ale i zdumienie, w pewnym sensie urzeczenie, podniecenie (złem? siłą?). Tak chyba myśli o tym konflikcie każdy Europejczyk…. Konflikcie, który jak gdyby tylko ucichł na pewien czas – doda narrator. Jednakże niezależnie od tego, co Stasiuk napisze o tej dziwnej, sąsiedzkiej, krwawej walce, naprzeciw słów będą jedynie równe rzędy białych nagrobków.

Spotkanie z innym nie pomaga w rozumieniu tego, kim jestem, lecz prowokuje do zadawania kolejnych pytań o tożsamość. W Stasiukowym itinerarium istnieje bowiem jeszcze jeden ważny układ odniesienia: ojczyzna. Spełnia ona rolę reperu orientacyjnego, ale czy na pewno? Narrator chce uciec od, narzucającego się gdzieniegdzie w utworze, zmitologizowanego obrazu kraju lat dziecinnych. Wszak w Polsce wszystko jest obce i niczyje, a każda pipidówa ma już swoją galerię z posrebrzanej blaszki i przydymionego szkiełka. Peregrynacja bałkańska jest tak naprawdę poszukiwaniem odpowiedniej perspektywy patrzenia na ten udręczony prostokąt lądu, na tę wyspę samotną. Jest próbą ogarnięcia ciężkiego cienia ojczyzny, mojego biednego, opuszczonego kraju. Każda podróż w świat jest w zasadzie powrotem do domu. Dlatego też dyskurs podróżniczy Dziennika pisanego później jest czymś zawieszonym pomiędzy błądzeniem a poszukiwaniem, ucieczką a powrotem. W rezultacie książka o podróży na Bałkany okazuje się utworem o… Polsce.

To, czy pobyt poza domem będzie miał moc magiczną, zależy od wędrowca. Tułacz ostentacyjnie ucieka przed masową turystyką, sygnowaną przez cztery S, czyli sun, sand, sea & sex. Szczególna ars apodemica, którą uprawia uczestnik i twórca peregrynacji bałkańskiej, staje się okazją do lamentowania nad nieprzystawalnością cywilizacji z dwudziestoma rodzajami chipsów do uwarunkowań kulturowych, obyczajowych czy historycznych opisywanej przez niego części Europy. Wypasione bryki są czymś groteskowym w krainie ubogiego ludu. W radiu leci muzyka dla robotów.

Właśnie nad tymi dwiema przestrzeniami: domu i tego, co poza nim, usytuować można nurt refleksji nad swoistymi przemianami kultury. Innymi słowy, to refleksja nad obecnością plastikowych klapek na nogach spadkobierców plemion zamieszkujących niegdyś Europę Środkową i Południową. Wedle Stasiuka chodzi tu jednak nie tylko o akulturację, lecz o przemiany tożsamości, która zakorzeniona jest w historii. Dawny świat odchodzi w przeszłość, tymczasem wędrowiec pragnie powracać do miejsc, które się nie zmieniają. Mam nieodparte wrażenie, że Stasiuk pisze wciąż jedną i tę samą książkę. Reminiscencje chociażby z Jadąc do Babadag czy Fado są aż nazbyt oczywiste. Cóż, tematy-obsesje, podobnie jak powroty do tych samych miejsc, mogą, choć nie muszą, być urocze.

Z pewnością Dziennik pisany później każe patrzeć na Bałkany z innej perspektywy, niż pokazują tę krainę oferty biur podróży (czy to jednak nie za mało?)… W pewnym sensie najnowsza książka Stasiuka jest też pytaniem o to, czym są swojskość i obcość jako kategorie interpretacji świata. W istocie wędrowiec stwierdzi, iż podróżuje na południe tak, jakby uciekał przed własnym krajem, jednocześnie poszukując jego wersji hard. Być może Stasiukowi trzeba właśnie całego życia, by przywykł do tego, że jest Polakiem.


Andrzej Stasiuk, Dziennik pisany później
Czarne, 2010