Organizatorzy opatrzyli kolejne dni festiwalu dość pojemnymi i enigmatycznie brzmiącymi hasłami – Przez granice, Inne światy, Opowieści, Wygnani ze świata, Pogranicza, Przemilczane – które miały połączyć ze sobą poszczególne spotkania. Za słabe to jednak wiązania, by stworzyć wspólny kontekst dla obszarów tak odmiennych, jak chociażby historie rodzinne polskich pisarek i wstrząsająca książka Jeana Hatzfelda o ludobójstwie w Ruandzie. Niektóre spotkania zostały zawieszone w próżni i zabrakło dla nich odpowiedniego kontekstu, w którym nabrałyby wyrazistości. Z tym łączy się również wrażenie dysproporcji: jedne festiwalowe wątki, na przykład wątek żydowski i niemiecki, zaznaczyły się wyraźnie i poświęcono im wiele uwagi, inne – mniej znane polskiej publiczności, jak irański czy indyjski, zostały potraktowane wyrywkowo, pojawiły się na jednym, dwóch spotkaniach, po czym zagubiły się wśród innych. Nie wystarczy zgromadzić wiele głosów, trzeba jeszcze pozwolić im odpowiednio wybrzmieć. Mam tu na myśli stworzenie odpowiedniej oprawy, wprowadzenie wzbogacających kontekstów, tak jak w przypadku cyklu celanowskiego, który wychodząc od jednego twórcy, prowadził w różnych kierunkach: ku malarstwu, filozofii, translatologii, kinu.
Mocne akcenty
Zapowiadane jako najmocniejsze akcenty Festiwalu – spotkania z Hertą Müller i Marjane Satrapi – były według mnie najsłabsze. Przybrały formę typowych spotkań autorskich, na których nie dowiedziałam się wiele więcej nad to, co już wcześniej przeczytałam w wywiadach. Zabrakło pomysłowego scenariusza, który pozwoliłby odkryć inne, mniej znane oblicze zaproszonych gwiazd. O wiele ciekawiej wypadły spotkania z twórcami mniej popularnymi, zwłaszcza kobieca rozmowa Lisy Appignanesi, Urvashi Butali, Daci Maraini i Ewy Kuryluk z Beatą Stasińską oraz męska dyskusja Jurija Andruchowycza, Aleša Debeljaka, László Krasznahorkai i Krzysztofa Vargi o pępkach Europy. Mocnym akcentem było kończące Festiwal spotkanie z Claudem Lanzmannem, brawurowo poprowadzone przez Konstantego Geberta. Francuski reżyser początkowo opowiadał o swoich kontrowersyjnych filmach – Shoah i Raport Karskiego. Prowadzący starał się go sprowokować do poruszenia kwestii, o których Lanzmann mówić nie chciał, na przykład o niewykorzystanych fragmentach wywiadu z Karskim. Do ważnych punktów programu należy zaliczyć również spektakl Nasza klasa na podstawie dramatu Tadeusza Słobodzianka. Inscenizacja Ondreja Spišáka zaskoczyła mnie, niestety negatywnie, karykaturalnym przerysowaniem postaci, które zamiast litości i trwogi wywoływały śmiech.
Wszystkie te krytyczne uwagi nie znaczą wcale, że Festiwal uważam za nieudany. Wprost przeciwnie – była to wspaniała impreza. Oczywiście nie sposób ogarnąć całości festiwalowych wydarzeń, było to fizycznie niemożliwe, zwłaszcza że część spotkań odbywała się w centrum Krakowa, a część na Targach Książki w Nowej Hucie. Swoją drogą dla miłośników literatury zorganizowanie tych ważnych imprez literackich w jednym czasie to kiepski pomysł.
Kilka dni po zakończeniu staram się spojrzeć na festiwalowy tydzień z dystansu i ocenić, które głosy najsilniej do mnie dotarły, a które gdzieś umknęły i dlaczego. Festiwal poruszył wiele punktów na mapie świata i kultury. To, czego zabrakło, to wyraźniejszych linii łączących poszczególne punkty.
CONRAD FESTIVAL
Foto: Bartek Dobroch
Poprzednie relacje:
CELANOWSKIE PASMO
Stolik na słowa Herty Müller
INNE ŚWIATY, INNE JĘZYKI
WSZECHCZASOWOŚĆ PRZEMOCY