Spotkanie z krakowską publicznością, którego tytuł – Wszystko, co mam, noszę ze sobą – to pierwsze zdanie z Huśtawki oddechu, noblistka rozpoczęła od przeczytania rozdziału z tej właśnie książki. W rozdziale tym – Chusteczka i myszy – pojawia się zdanie: Czasami rzeczy nabierają nadzwyczajnej, kruchej czułości, monstrualnej, jakiej nikt od nich nie oczekuje. Przedmiotów, tak istotnych w twórczości autorki Sercątka, dotyczyło jedno z pierwszych pytań. Pisarka mówiła, że w obozie pracy, gdzie człowiek nie miał nic, nawet samego siebie, przedmioty stawały się szczególnie ważne (na przykład można było zrobić bożonarodzeniowe drzewko z zielonej rękawiczki). Tłumaczyła, że jest znaczące, gdzie się znajdujemy, czy w sali czy w parku: rzeczy wpływają na nas, a my na nie. Jej słowa nabierały dodatkowego sensu na tle obrazu, pod którym siedziała: wielkiego płótna Anselma Kiefera z przymocowanymi do niego trzema żelaznymi, dziewięciokilogramowymi krzesłami.

Ważną postacią, choć nieobecną na spotkaniu, był niewątpliwie Oskar Pastior, wraz z którym Müller pracowała nad Huśtawką oddechu.
Opowiadała o początkach ich współpracy, o niezwykłej umiejętności snucia wspomnień przez Pastiora, o tym, jak obóz zagnieździł się w jego ciele. Rumuński poeta znalazł się w obozie jako 17-latek i spędził w nim cztery lata. Twierdził, że został przez historię pociągnięty do odpowiedzialności za nie swoje winy i to było dla niego bolesne. Razem z nim Müller jeździła na Ukrainę, gdzie znajdowały się obozy pracy. Podczas odwiedzin miejsc, w których przymusowo spędził wczesną młodość, Pastior czuł się bardzo dobrze, pisarka zaryzykowała nawet przypuszczenie, że był to swoisty syndrom sztokholmski – uzależnienia ofiary od oprawcy. Pytanie z publiczności, które niewątpliwie poruszyło noblistkę, dotyczyło współpracy Pastiora ze służbami specjalnymi w latach 60. Müller zaczęła tłumaczyć niejasności związane z jego współpracą, przede wszystkim brak akt i relacji, wskazujących na to, że był donosicielem. Stwierdziła jednak, że gdyby żył, jej stosunek do niego zależałby od tego, jakby się zachował wobec tego problemu. Dodała, że gdyby się okazało, że jego współpraca była poważna i krzywdząca, ich relacja mogłaby nie być aż tak osobista. Czy by wtedy powstała Huśtawka oddechu?

Herta Müller zdradziła również tajniki tworzenia książki w pudełku – zbioru kolaży Strażnik bierze swój grzebień. Wszystko zaczęło się od pocztówek, które wyklejała podczas podróży. Tak ją to wciągnęło, że również w domu zaczęła wycinać z gazet słowa. Za każdym razem sprzątała wycinki, aż w końcu zrobiła sobie specjalny stolik na słowa. Niestety, skrawki papieru się niszczyły i musiała wyrzucać słowa. Zakupiła więc szafeczki z szufladkami, żeby przechowywać w nich wycinki. I tak stworzył się cały warsztat kolażowy. Wynikiem tych wyklejanek jest zbiór pocztówkowych kolaży, na których wycięte z gazet słowa i rysunki tworzą integralną, poetycko-wizualną całość. Trzeba przyznać, że polskie tłumaczenie kolaży wydane przez Korporację Ha!art w serii „Liberatura” to edytorski majstersztyk: niebieskie pudełko z 96 kartkami wydrukowanymi na papierze wysokiej jakości.

Spotkanie z Hertą Müller przyciągnęło do Muzeum Narodowego tłumy czytelników, którzy entuzjastycznie przyjęli rumuńsko-niemiecką noblistkę. Wydaje się jednak, że publiczność wyszła z tego spotkania raczej ze sporym niedosytem, wynikającym nie tylko z krótko trwającego spotkania, ale również z mało trafnych pytań, zadawanych przez prowadzącą – Katarzynę Bojarską. Niepowtarzalna szansa sprowokowania pisarki do ciekawych wyznań, refleksji, opowieści nie została dostatecznie wykorzystana. Na pewno zadowoleni są ci, którzy liczyli na autograf noblistki – Müller podpisała książki wszystkim chętnym, a kolejna taka okazja może się nieprędko powtórzyć.



Foto: Joanna Gorlach