Znane przysłowie mówi: „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. Nie inaczej Kamilę, Darka oraz Piotrka poznaje narrator Nierozpoznanych – najnowszego (choć wydanego już przed dwoma laty) utworu Grzegorza Strumyka. Tak wspomina to zdarzenie narrator:
I powstał niezrozumiały zgrzyt. To odsuwało się krzesło i podnosiła się pokurczona postać, której wolałbym nigdy nie spotkać. Wyciągniętą ręką chlusnął ze szklanki w twarz, i nie był to mój smak, tylko kwaśne, nagrzane piwo. I nie był to klub, do którego wstąpiłem wieczorem, tylko knajpa której nie poznawałem, bym kiedyś wcześniej w niej był.
- Ty pedale – przerażająco blisko krzyknął typ o wycieńczonej twarzy. Oblepiło mnie, chwyciło za welwetową kurtkę i wyrzuciło do wyjścia (…). Ktoś na ulicy stanął między mną a podążającym za mną zdecydowanym typem. Oddzieliła od niego grupka młodych ludzi i przystanąłem przy nich. Nie odsunęli się od mnie tamtej nocy jak od wykończonego człowieka (…).
- Mogę wam postawić?
Spojrzeli po sobie: dwaj chłopcy i dziewczyna. Jeszcze wtedy nie znałem ich imion.
To zadziwiające spotkanie, które połączyło czwórkę przypadkowych ludzi, nie jest wprowadzeniem do pełniejszego opisu postaci występujących w tym przekornym opowiadaniu Strumyka. Na zawsze pozostają one nierozpoznane, nieopisane i mgliste – zarówno narrator, jak trójka napotkanych nieznajomych. Informacje podane na stronach książki nie pozwalają zbudować pełnego obrazu żadnej z występujących tam postaci. Do wiadomości czytelników podane zostają tylko nieliczne informacje, fragmenty życia, skrawki dialogów. Również tło wydarzeń, którym, jak można się domyślić, jest duże miasto, pozostaje zamazane i niedookreślone. Tajemniczość i poczucie niepewności potęguje język i sposób narracji.
Wypada zadać pytanie, czy nie zbyt wiele owych niedookreśleń zastosował Strumyk w swoim utworze i jednocześnie udzielić odpowiedzi: owszem, tych zabiegów jest stanowczo za dużo. Intencje zastosowania takich środków konstruowania postaci oraz przestrzeni mogą być dwie. Po pierwsze, próba uniwersalizacji, a jednocześnie parabolizacji opowieści.
Trudno mówić w przypadku Nierozpoznanych o jakimś wątku spajającym całość, myśli przewodniej, nie wspominając już nawet o spójnej czy choćby w miarę uporządkowanej narracji. Można wszakże spróbować uznać za najważniejszy wątek „Miejsca” – przestrzeni artystyczno-wypoczynkowo-rozrywkowej – które zamierza założyć narrator. Idea owego miejsca spędza mu sen z oczu, ale jego przyjaciołom – już nie. Uważają ją bowiem za chimerę, wytwór nadmiernego optymizmu spotkanego przypadkowo człowieka, który wkradł się w ich dotychczasowe życie. Nie wydaje mi się jednakże, by motyw ten był ważniejszy od wielu innych, pomniejszych wprawdzie, lecz niejednokrotnie bardziej interesujących momentów utworu, jak na przykład obsesja narratora na punkcie tańca, fotograficzna pasja Darka, wytwarzanie biżuterii przez Kamilę, czy wreszcie próby zmiany płci przez Piotrka.
Idea założenia nowego klubu mającego zmienić obliczę „opisywanej” metropolii nabiera jednak znaczenia w momencie, gdy zmienimy optykę czytania tekstu. Jak pisze wydawca na okładce: „Nierozpoznani to powieść utrzymana w ryzach współczesnego dekadentyzmu”. Nie mogę ukryć, że to właśnie zdanie zachęciło mnie do sięgnięcia po niniejszą pozycję. Czym bowiem jest współczesny dekadentyzm? Jakie są jego cechy charakterystyczne w stosunku do dekadentyzmu z przełomu XIX i XX wieku? Naturalnie, nie spodziewałem się, iż lektura tej pozycji przyniesie jakieś jednoznaczne rozstrzygnięcia, ale mogłaby przecież spróbować wskazać na punkty węzłowe XXI-wiecznej wersji „choroby wieku”.
Jeżeli ktoś spodziewa się, iż o dekadentyzmie tego utworu decydują długie tyrady bohaterów wyrażone w postaci monologów bądź dialogów – zawiedzie się. Nie warstwa dyskursywna jest tu bowiem najistotniejsza, lecz wytwarzany nastrój. Postaci spotkanie na kartach książki to ludzie zwykli, przeciętni (pomimo swoich artystycznych zdolności). Nic nie wyróżnia ich z tłumu, nawet pesymizm i niechęć do podejmowania jakiegokolwiek działania. Współczesny dekadent nie jest samotnie cierpiącą jednostką, świadomą beznadziejności egzystencji, zatopioną w zadowolonej z siebie burżuazji, ale człowiekiem, któremu po prostu się nie chce, osobą popadłą w marazm. Sytuacja beznadziejności jest w mniemaniu bohaterów tak oczywista i powszechna, że nie ma powodu, dla którego warto by poddać refleksji sytuację, w jakiej przyszło żyć, czy założenia filozoficzne warunkujące posiadaną przez nich wizję rzeczywistości. Dopiero wrzucenie w ich przestrzeń niepoprawnego marzyciela, jakim jest narrator, powoduje zderzenie dwóch odmiennych od siebie postaw. Choć on sam jest dekadentem, to stara się ów dekadentyzm przełamać, zmniejszyć obszar jego oddziaływania poprzez romantyczną wiarę w możliwość urzeczywistnienia idei. Wiadomo jednak od samego początku, że próby spełnienia tych zamiarów okażą się płonne. Wspomniane zderzenie uwidacznia najważniejsze problemy, założenia, jakie kierują współczesnym dekadentyzmem. Wcześniej melancholię, marazm i pesymizm postrzegano jako nienormalny, nieakceptowalny stan ducha – teraz nie do utrzymania wydaje się wiara w jakiekolwiek idee, choćby minimalny optymizm. Dziś, wedle wizji świata podzielanej przez bohaterów Strumyka, do leczenia należałoby wysłać ludzi zadowolonych z siebie i ze swojego życia, a nie jednostki, dla których zetknięcie z rzeczywistością jest udręką
Czemu więc racje budowania powieści niedookreślonej na wszystkich poziomach wydają się – jak wspomniałem – niewystarczające? Trudno w przypadku Nierozpoznanych mówić o udanym zabiegu uniwersalizacji czy też parabolizacji. Autor zbyt daleko odchodzi bowiem od konkretów. Jak przekonuje historia literatury, najbardziej uniwersalne dzieła zanurzone są w tym, co określone i namacalne. Strumyk nazbyt oddala się „twardej” rzeczywistości, by czytelnik był w stanie wczuć się w kreowane przezeń postacie czy świat, w którym żyją. A wskazanie na wspólnotę ludzkiego doświadczenia jest przecież jednym z najważniejszych warunków wszelkich parabolicznych tekstów. Po drugie, lektura książki jako zapisu marzenia sennego bądź psychodelicznych wizji nie wytrzymuje próby. W tym wypadku z kolei zbyt wyraziste są kontury, zbyt jasne założenia formalne, zbyt mało zastosowanych zostało form próbujących oddać nieświadome działania ludzkiego umysłu.
Odkładając na bok próby ideowego potraktowania Nierozpoznanych, a odwołując się do doświadczenia czytelniczego, trzeba stwierdzić, iż panuje w utworze chaos. Bez nadrzędnego elementu spajającego wszystko się rozpada, grzęźnie w nieskończonym łańcuchu domysłów, powodując dezorientację czytelnika i najzwyczajniej w świecie utrudniając lekturę. Po jej ukończeniu trudno dojść z utworem Strumyka do jakiegokolwiek ładu, sformułować satysfakcjonującą interpretację.
Mimo to książka zawiera w sobie nieokreśloną siłę przyciągania. Choć dystans, wywołany oddaleniem w czasie aktów lektury i refleksji nad opowiadaniem, nie wywołuje nagłego odkrycia tajemnicy, to mimo wszystko budzi się w czytelniku uczucie melancholii, zdziwienia i zakłopotania – co zmusza do podjęcia refleksji. Język, przez który początkowo naprawdę ciężko jest się przedrzeć, zaczyna atakować swą tajemniczością, gdy wspominamy lekturę po jej ukończeniu. Czyżby Grzegorz Strumyk stworzył literacką bombę z opóźnionym zapłonem? Czy jego celem było wywołanie w czytelniku zakłopotania i niepewności dopiero po pewnym czasie od zakończenia lektury? Oczywiście są to pytania bez odpowiedzi. Jedyne, co można śmiało orzec o Nierozpoznanych, to ich tajemniczość i niepokojąca, emocjonalna aura, jaką książka wokół siebie roztacza. Wdziera się w czytelnika nie zwyczajną drogą, za pośrednictwem intelektu, lecz przez pobudzenie i przetestowanie jego emocjonalności. Pytaniem bez odpowiedzi pozostaje jednak, czy taki jednokanałowy komunikat odniesie (spodziewany) skutek.
Grzegorz Strumyk
Nierozpoznani
Wyd. Forma, 2008