Dokument z upiorami 
Punktem kulminacyjnym sztuki Słobodzianka jest spalenie przez Polaków prawie wszystkich Żydów w polskim miasteczku zaraz po wkroczeniu do niego wojsk niemieckich. Dramat opowiada również o tym, co się działo przed (śmierć Piłsudskiego, wkroczenie Rosjan, działalność NKWD) i po tym strasznym wydarzeniu (ponowne wkroczenie Rosjan, stalinizm, działalność UB, emigracja i w końcu postawienie pomnika upamiętniającego mord na Żydach). Dzięki kondensacji wydarzeń historycznych (prawie osiemdziesiąt lat na niecałych stu stronach!) Słobodziankowi udało się pokazać w zawrotnym tempie zmienność historii i dramatyczne koleje losu dziesięciorga kolegów z jednej klasy, pięciorga Żydów i pięciorga Polaków. 

Słobodzianek, wykorzystując materiał zebrany przez historyków i reportażystów, pozostaje mu wierny nie tylko pod względem faktów, lecz także formy. Dramat przypomina film dokumentalny zmontowany z wypowiedzi poszczególnych Osób, które na przemian relacjonują wydarzenia, tłumaczą swoje zachowania, opisują odczucia, uzupełniają i korygują wypowiedzi innych. Autor podejmuje więc sprawdzoną konwencję literatury świadectwa – uznaną za najbardziej odpowiednią do przedstawienia Zagłady. W jego dramacie następuje jednak znaczące przesunięcie – świadkowie nie żyją, są trupami, duchami, upiorami. Reportaże czy prace historyczne gromadzą relacje tych, którzy przeżyli, sztuka natomiast pozwala na to, by głos zabrali nie tylko ocaleńcy, ale również ofiary, pozwala, by przemówił głos z wnętrza palącej się stodoły: Zrobiło się ciemno od dymu.
Zaczął się płacz. I krzyk. Potem kaszel. (…) Poczułam, że po kimś depczę. I ktoś depta po mnie. A Menachem pewnie siedzi u jakiejś dziwki. Zaczęłam kaszleć, dusić się, rzygać. W końcu się zsikałam. To było życie?

Uderzająca prostota słów Dory, która spłonęła z niemowlęciem na ręku, oddaje charakter całego dramatu – prawda i drastyczność faktów oraz relacje zwyczajnych ludzi nie są przysłonięte żadnymi ozdobnikami czy artystycznymi konceptami. Jako komentarz do kolejnych „lekcji” autor zamieszcza jedynie dziecięce rymowanki, typu: Nie udawaj mi tu Greka./ Co to za Eureka?/Po co latasz całkiem goły? Archimedes, wróć do szkoły!, kontrastujące z grozą wydarzeń. Rymowanki te przypominają, że oprawcy i ofiary siedzieli niegdyś w jednej ławce szkolnej.


Za co Nike?
Nie za odwagę – głosi laudacja prof. Grażyny Borkowskiej (sugerując oczywiście, że samo podjęcie tak bolesnego i drażliwego tematu wymaga wielkiej odwagi). W istocie, Nasza klasa nie jest utworem odważnym. Słobodzianek jest bardzo ostrożny, o czym świadczy chociażby cytowana wyżej wypowiedź Dory – nie wychodzi ponad to, co jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. A przecież sztuka pozwala na więcej niż na udzielenie głosu umarłym, na więcej niż reportaż czy praca historyczna. Pozwala na podważanie już ustalonej wersji wydarzeń, poddawanie w wątpliwość funkcjonującej społecznie narracji historycznej, odnoszenie przeszłości do teraźniejszości, krytykę ustalonych i akceptowanych konwencji przedstawiania wydarzeń traumatycznych, a nawet profanację Zagłady w celu odnowienia języka mówienia o niej. Z tych możliwości sztuki Słobodzianek nie skorzystał. Próbą wprowadzenia pewnej niestosowności są wspomniane rymowanki czy scena gwałtu, w której ofiara przyznaje, że zamiast obrzydzenia czuje przyjemność. To jednak za mało, by móc powiedzieć, że Nasza klasa wprowadza nową jakość mogącą wzbogacić dyskurs o polskiej historii lub nim zachwiać. 

Słobodzianek chciałby, by Nasza klasa była odczytywana uniwersalnie, dotyczyła nie tylko zbrodni w Jedwabnem (wszak ani razu nie pada nazwa tej miejscowości), lecz w ogóle mechanizmów powstawania zła i zbrodni. Jak mówił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, chciałby komplikować odpowiedzi odbiorcom, którzy, utożsamiając się z postaciami, muszą zapytać, co by zrobili na ich miejscu. Problem w tym, że dokumentaryzm utworu, ograniczenie się do relacji i świadectw, sprawia, że bardzo łatwo dokonać prostego przesunięcia – z naszej na ich klasę, tamtą klasę z przedwojennego Jedwabnego. Wydaje się, że wybrana przez autora forma osłabiła jego uniwersalistyczne zamiary, a zarazem utrudniła identyfikację z bohaterami. Oczywiście może to zmienić sposób inscenizacji dramatu, może się nawet okazać, że właśnie dzięki takiej formie otwiera on niezwykłe możliwości dla twórców teatralnych. Natomiast w lekturze utworu Słobodzianka może najbardziej wartościowe i – paradoksalnie – zgodne z intencjami autora byłoby podjęcie tego pierwszego, fałszywego tropu sugerowanego przez tytuł: przy oglądaniu zdjęć znajomych na Naszej Klasie, zadanie sobie pytania, co by się stało z moją klasą w Jedwabnem 1941 roku? Jak by się zachowała? Po ludzku? Z klasą?



Tadeusz Słobodzianek 
Nasza klasa. Historia w XIV lekcjach
słowo/obraz terytoria 
Gdańsk 2009