Te i inne tajniki irańskiej kultury i polityki ujawnia w swej książce Hooman Majd, syn irańskiego ambasadora w Stanach Zjednoczonych, wnuk jednego z ważnych irańskich ajatollahów. Jako Irańczyk może dotrzeć do miejsc niedostępnych dla turystów i zachodnich reporterów. Jako człowiek wykształcony na Zachodzie wie, jak opisać swój kraj, by stał się on bardziej zrozumiały dla ludzi z zewnątrz. Robi to z pasją, ale też z dystansem i szalonym poczuciem humoru, które sprawiają, że książkę czyta się jednym tchem. To jeden z najbardziej odkrywczych i przełamujących stereotypy reportaży, jakie powstały w ciągu ostatnich lat.


Ajatollah śmie wątpić. Paradoks współczesnego Iranu - FRAGMENT KSIĄŻKI


Prezydent Ahmadineżad i jego rząd zasługują na potępienie, z jakim się spotykają, jeśli nie z innych przyczyn, to choćby z powodu infantylnej obsesji na punkcie Holokaustu, który zdaniem większości Irańczyków nie miał z ich krajem nic wspólnego. Lecz o ile Zachodowi Ahmadineżad jest znany głównie z powodu swoich wystąpień na temat Holokaustu i Izraela oraz uporu w kwestii rozwijania programu nuklearnego, o tyle dla przeciętnych Irańczyków tamtego lata, kiedy wybrali go na prezydenta, jego postać reprezentowała znacznie więcej.

Pewnej sierpniowej nocy w Teheranie w 2005 roku, kilka dni po rozpoczęciu urzędowania przez Ahmadineżada, siedziałem w przyjemnie klimatyzowanym wynajętym samochodzie. Prowadził wykształcony na uniwersytecie mężczyzna przed trzydziestką, który ze swoją równą fryzurą, nieskazitelnie czystym autem, dobrymi manierami i porządnym ubraniem mógł pochodzić z jakiejś bogatej rodziny w północnej części miasta, dokąd zmierzałem.
Kiedy spytałem go o wybory, dzięki którym Ahmadineżad objął władzę i które były wówczas przedmiotem wszystkich rozmów w Teheranie, wskazał grupę dziewczyn w samochodzie obok nas. Miały ostry makijaż, rozmawiały przez komórki, a chusty ledwie zakrywały ich wyszukane fryzury.
– Niektórzy sądzą, że wolność jest wtedy – powiedział – kiedy mężczyźni mogą nosić szorty, a kobiety chodzić bez hedżabu. Inni uważają, że wolność to pełny brzuch. – Zamilkł na chwilę. – Okazało się, że tych drugich jest trochę więcej – dodał, energicznie zmieniając bieg, jakby dla podkreślenia swoich słów.  Uznałem, że głosował na prezydenta. Kiedy dotarliśmy do celu, którym był szykowny apartamentowiec, poczułem się niemal zawstydzony. W jego oczach musiałem być jednym z tych ludzi o pełnych brzuchach, którzy sądzą, że wolność faktycznie jest wtedy, gdy każdy ubiera się, jak chce. Jednak w samochodzie nie było napiętej atmosfery i po chwili kierowca z entuzjazmem zaczął wymieniać się ze mną najbardziej tradycyjnymi ta’arofami, które w wypadku taksówki oznaczają, że trzeba błagać kierowcę, by przyjął pieniądze.
– Ile jestem winien? – spytałem, wyjmując grube zwitki zużytych irańskich banknotów warte w sumie mniej niż trzydzieści dolarów.
– Nie warto płacić – padł w odpowiedzi typowy ta’arof.
– Ależ proszę powiedzieć – nalegałem.
– Naprawdę, nic – powiedział kierowca. Przeważnie na tym etapie wystarczy jeszcze jedno „proszę” ze strony pasażera i rachunek zostaje uregulowany, zwykle na korzyść kierowcy, lecz ten młody człowiek postanowił rozegrać ekstremalną partię ta’arofów.
– Proszę – powiedziałem z naciskiem, odliczając kilka banknotów.
– Absolutnie nie, jest pan moim gościem – odparł.
– Nie, bardzo dziękuję, ale naprawdę muszę zapłacić.
– Błagam pana – odpowiedział. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że to może nie być klasyczna wymiana ta’arofów, lecz bardziej złowieszcza odmiana sztuki, prawdziwy pojedynek słowny, w którym przegrywający akceptuje filozoficzne poglądy zwycięzcy. Czy chciał powiedzieć, że nie weźmie pieniędzy, bo gardzi ludźmi o pełnych brzuchach?
– Proszę – raz jeszcze nacisnąłem, nie dbając już o to, czy brzmi to desperacko, ani czy przegrałem tę rundę. – Proszę, niech mi pan powie, ile płacę. – Podziałało. Kazał mi się autentycznie błagać i z nieco pogardliwym, lecz nie złośliwym uśmiechem powiedział:
– Trzy tysiące pięćset tumanów. – Mniej więcej cztery dolary i o jakieś pięćset tumanów więcej niż taki kurs powinien kosztować. Zapłaciłem bez negocjowania ceny i wysiadłem. Patrzyłem, jak taksówkarz zawraca, spoglądając na mnie przez szybę z lekko tryumfalnym uśmiechem. Po chwili mocno nacisnął na pedał gazu i samochód z piskiem opon zniknął w wąskiej uliczce.


Hooman Majd
Ajatollah śmie wątpić. Paradoks współczesnego Iranu
przeł. Dariusz Żukowski
Wydawnictwo Karakter 2010
ss. 137–140


Hooman Majd, urodzony w Teheranie w 1957 roku, syn dyplomaty rządu szacha, wnuk jednego z irańskich ajatollahów, uczęszczał do szkół w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Przez wiele lat pracował w przemyśle muzycznym w Los Angeles, pozostając w nieustannym kontakcie z rodzinnym krajem i często do niego wracając. W 2009 roku był tłumaczem Ahmadineżada w ONZ, pracował jako tłumacz i doradca prezydenta Chatamiego. Mieszka w Nowym Jorku, publikuje w najważniejszych amerykańskich pismach, jak „The New York Times”, „The New Yorker”, „Newsweek”. Podwójna – zachodnia i bliskowschodnia – perspektywa wyróżnia go spośród licznych dziennikarzy i reporterów próbujących analizować irańską rzeczywistość. Osobiste kontakty zarówno z elitami, jak i zwykłymi ludźmi oraz częste wizyty w rodzinnym kraju pozwalają mu pisać o Iranie tak, jak nie robił tego dotąd nikt inny.

KARAKTER