Król gromadzi w zbiorze galerię obiektów: wątłe banknoty, bezimienne radio, zmięte nekrologi. Wpuszcza nas do zakurzonego magazynu, w którym hoduje się niewczesne rozterki i stracone złudzenia. Ściśnięci w sonetopodobnym, kartonowym pudle o wymiarach 60 tekstów na 14 wersów, obserwujemy przez szpary dogasanie przeterminowanych obrazów, czekamy na nowe rozdanie. Jasielsko-krakowski poeta  doprowadza życie do stanu zerowego, kiedy balast monotonnych rytuałów zakopywany jest w piwnicy, a tuż-tuż pojawia się konieczność (a może i wola) podjęcia jakiejkolwiek aktywności.

Prawdę mówiąc, Czternastki to pożegnanie z całym inwentarzem rekwizytów, struchlałych zdarzeń i cieni. Opustoszałe kino, gdzie wyświetlają nam film o starych gratach, jakbyśmy wyprzedawali własną przeszłość na kiermaszu w desie. Bilans nie wypada korzystnie: żeby móc zacząć od nowa, trzeba uznać swoją porażkę, poczuć się samotnym wśród surowych wnętrz, zapomnianym w przejściu podziemnym, otoczonym przez dziki i głodne wilczury. Stać się bezdomnym i grzebać w pralce z brudami.

Tragedii nie ma, wystarczy z nieskrywaną czułością ogarnąć tę różnokształtną kolekcję, by zrozumieć, że niewidoczna staje się wina minionych dni. W gumowych rękawicach i odblaskowych pelerynach wsuwamy do foliowych worów odpadki z życia, opróżniamy piaskownice kubkiem z naderwanym uchem, żegnamy świat  z rozkojarzonymi neonkami.
Nieważne, że niepotrzebne stały się te wszystkie eksponaty zbyt precyzyjnej pamięci, królik i psy, lodówka bez drzwi i wybrakowany zegar, stary telewizor, soki w kartonie, przeszklony balkon, skrzypiące łóżko, chleb pęczniejący w garnuszku. Istotą jest sam proces tworzenia tego zbioru zatapiającego się w nieskończoności. Jakże drobiazgowy to opis! Melancholijny na przemian i chropawy, eksplorujący ciemne zakamarki i zanurzony w słońcu. Dajemy się uwieść tej dziwnej wyobraźni, barycznym splotom, nabożnym wirusom, zaniedbanemu eterowi. Tam gdzieś czai się jeszcze jakiś błysk, któremu można się przyjrzeć z bliska, wkrótce bowiem klamka zapadnie.

Po to Król szczelnie zapełnia swe pudła, by za chwilę zmierzyć się z ogromem pustki. Mam puste ciało i pomysł jak je zamieszkać, powtarza, wyrzuciwszy z trzewi niepotrzebną treść. Moje życie jak wielka stołówka bez krzeseł, puste ciało, kino, opustoszałe kotwicowisko, puste domy, kołyski, karty biblioteczne, wszędzie smętna, bezosobowa cisza, nijakość, mętność i lichota. To rzeczywistość gumowych fantomów, sztuczna, nędznie przekalkowana; wszechobecny stan zawieszenia. Pytanie, czy ten dom, odseparowany, toczony chorobą, będzie się w ogóle nadawał do zamieszkania?

Pomysł to jedno, ale nie wiadomo, czy wystarczy sił, wiary i determinacji do działania. Tu nie ma żartów, trzeba się czym prędzej uwolnić od warczących pudeł, zakopać i zapomnieć. Pogrzebać podartą miłość (też przecież stare pudło), może znajdzie się nowa, bardziej prawdziwa? Ale jest problem z komunikacją; po wymazaniu samego siebie, język staje się tworem obcym i nieprzyjaznym. Co robi poeta? Do kraju, którego zabrakło, można zaprosić Jamesa Cooka, żeby nadał mu jakiś kształt, legitymizował słońce, czas, piękne dziewczyny i pęto toruńskiej. Jednak na razie globus pozostaje cały czas w naszych rękach; co prawda wskazuje tylko zapomniane strony świata, ale zaraz podepnie się mu wskazówkę. Ciało, pusty budynek, zapełni się nowymi krzesłami i przedmiotami gospodarskimi, naprawi się pompę w oczku wodnym, piaskownicę i zjeżdżalnie. Nowemu lokatorowi trzeba chyba pozwolić pracować na swoje nazwisko, niech uważa na fałszywe gesty, zamazane ślady i cieknący nos. Rzecz prosta, zdaje się ironizować Król, wystawmy ciało na deszcz, niech te metafizyczne ablucje zmyją z niego pierwotną tożsamość, wypełnijmy je do cna jutrzejszymi wyobrażeniami, snami o podwiniętych nogawkach, tańczmy leciutko z losem, to wadząc się z nim, to godząc, no i śmiejmy się, przebijmy raz na zawsze wielki balon trosk.

Czy powtórne przeżycie dzieciństwa można sobie zaaplikować niczym dopalacz? Atrybuty życia są takimi właśnie produktami kolekcjonerskimi, sugeruje poeta, wyliczając je, klasyfikując, powtarzając, dokonując szczegółowego przeglądu w klaserze przeżyć. Przeżyć, wyobrażeń, snów. Otwórzmy jeszcze zapomniane koperty z ojcem, kardamonem, Stefanem Batorym i blokowiskami, ze wszystkimi fantastycznymi obrazami mielonymi w moździerzu z babki, prababki. Natrzyjmy się nimi ostatni raz, zanim zalakujemy je na dobre. To wszak koniec akademii/schyłek pobożnych życzeń, różańców/ przy palniku podczas smażenia konfitur, ale należy odrzucić życie po to, by żyć.


Robert Król, Czternastki
WBPiCAK w Poznaniu, 2010
Biblioteka Poezji Współczesnej, tom 14


Jakub Kornhauser
– doktorant na Wydziale Filologicznym UJ, zajmuje się poezją awangardową i eksperymentalną oraz historią literatury rumuńskiej. Autor tomu wierszy Niebezpieczny paragraf (2007) oraz zbioru próz poetyckich Niejasne istnienia (2009). Publikował m.in. w „Odrze”, „Kwartalniku Artystycznym”, „Dekadzie Literackiej”, „Ricie Baum”, „Toposie”.