Z pewnością wolałbym nie namawiać nikogo do postępowania niemoralnie, w tym jednak wypadku sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Księga ocalonych snów jest bowiem warta grzechu. Z kilku co najmniej powodów. Po pierwsze, książka ta uwodzi swoim językiem. On sam bowiem jest śnieniem. Czytelnik zapada w krainę imaginacji, wynurzając się co chwila, by zaczerpnąć oddechu i upewnić się, czy nie śni. Dzieła tego nie da się przeczytać za jednym zamachem, jak nie da się wyśnić snu od początku do końca.
Pisarka niejednokrotnie wywraca do góry nogami czytelnicze przyzwyczajenia dotyczące hierarchii tego, co rzeczywiste i tego, co śnione. Śni ona bowiem świadomie. Robi to w zastępstwie swoich bohaterów. Owa świadomość ma jednak coś ze stanu hipnotycznego, gdzie słowa zaczynają płynąć niezależnie od podmiotu piszącego, sobie jedynie znanymi korytami. Sny są dla niej – i dla bohaterów – prawdą, podświadomością świata. Nie są one jednakże indywidualne, jednostkowe, ale wspólne. Stanowią archetypy w sensie jungowskim, a nie fantazje freudowskie. Sakowicz prowadzi tym samym czytelnika na nieczęsto uczęszczane w Polsce drogi myśli psychoanalitycznej. Nie mogą dziwić go twierdzenia, iż stany wychodzące poza świadome postrzeganie rzeczy mogą zmienić świat. Wymowna jest pod tym względem anegdota znajdująca się pod koniec utworu: Rano pisze w gazecie John Le Carré, autor powieści szpiegowskich i były pracownik brytyjskich służb specjalnych, że nie było innego wyjścia, tylko bombardować Afganistan i że nie było to dobre wyjście. Mówi, że „jak każdy człowiek przy zdrowych zmysłach”, nie widzi innego sposobu – w takim razie można by zapytać kogoś o niezdrowych zmysłach, kto może widzi i wie. Zakończona tą ironiczną glosą anegdota oddawać może myśl przewodnią całości książki. Warto bowiem niejednokrotnie, zdaniem Sakowicz, wyjść poza granice racjonalnego myślenia i powierzyć się siłom irracjonalnym, tajemniczym, a jedną z owych sił, najbardziej rozpowszechnioną i najlepiej znaną, jest właśnie śnienie.
O Księdze ocalonych snów pisać jest bardzo trudno. Nie da się omówić sposobu śnienia bohaterów kolejnych części. Procesu tego trzeba doświadczyć osobiście, poddać się zupełnie uwodzącej mocy słów, a właściwie obrazów z nich zbudowanych. Nic nie stoi jednakże na przeszkodzie, by wszystko, co znajduje się powyżej, przekreślić i potraktować jak kłamstwo. Książka Sakowicz jest bowiem nieuchwytna jak sen. Rozpływa się zawsze, gdy pragniemy ująć go w ramy racjonalnego postrzegania. Już sam hybrydyczny kształt tekstu opiera się klasyfikacjom. Można mówić o esejach, luźnych rozmyślaniach, ale żadna nazwa nie przystaje do zaproponowanej przez autorkę formy. Fragmenty liryczne, przeplatane sentencjami filozoficznymi, w które raz po raz wdziera się urywek narracyjny, niejednokrotnie prowadzą czytelnika na manowce. Przygoda ta może skończyć się w nieprzewidywalny sposób, podobnie jak nieprzewidywalne są drogi marzeń sennych.
Krystyna Sakowicz, Księga ocalonych snów
Forma, 2008