Warunkiem rzetelnego reportażu musi być dopuszczenie do głosu rozmówcy, zaoferowanie mu szansy na prezentację własnego punktu widzenia, nawet, a może zwłaszcza, w sytuacji, gdy budzi on sprzeciw i pozornie nic z niego nie wynika. Kiedy więc na ulicy zapuszczony hipis zaczepia Polaka słowami: Jestem Jezusem Chrystusem, Synem Bożym, kup mi papierosy – ten bez wahania spełnia prośbę dziwaka, po to, by za chwilę usłyszeć jego historię. Znamienne dla warsztatu reporterskiego Szabłowskiego jest kilkakrotnie powtarzane przez niego w kolejnych tekstach stwierdzenie: zamieniam się w słuch. Zdarza się, że pada ofiarą złości rozmówcy na Zachód, że utożsamienie z nim ma znaczenie pejoratywne. Nie stara się jednak udawać kogoś innego, swojaka, twierdzić, że rozumie i przyjmuje bez zastrzeżeń turecką mentalność.
Pisząc o Turcji, Szabłowski dotyka wielkich problemów społecznych, takich, jak: legalna, lecz niekontrolowana prostytucja, fatalna sytuacja kobiet, sprzedawanych za niewielkie pieniądze przez rodziny do domów publicznych, brak edukacji seksualnej (w którą, co ciekawe, mocno angażują się urzędnicy religijni – imamowie, prowadzący np. szkolenia dla mężczyzn, podczas których demonstrują w jaki sposób prawidłowo założyć prezerwatywę na bakłażan i wyjaśniają, czemu ma to służyć). To również kwestia, której niedawno oddzielną książkę poświęcił Klaus Brinkbäumer, ukazując ją z afrykańskiego punktu widzenia, czyli problem przemytu ludzi, pragnących za wszelką cenę przedostać się do Europy. Niestety na drodze do raju często czeka na nich śmierć lub, w najlepszym razie, więzienie. Innym palącym zagadnieniem są tzw. „zabójstwa honorowe” – praktykowane głównie w środowisku tureckich Kurdów. Polegają one na wykonywaniu wyroków śmierci na młodych dziewczętach, które przełamują dotychczasowe zwyczaje gromady. Bywa, że są zabijane z powodu założenia dżinsów czy wysłania do radia sms-a z pozdrowieniami dla chłopaka... Takie gesty odczytywane są jako splamienie honoru rodziny.
Książka Zabójca z miasta moreli to także głos w debacie o przystąpieniu Turcji do grona krajów członkowskich Unii Europejskiej. Szabłowski nie stawia tej kwestii wprost, jest ona jednak stale obecna w ponawianym przez niego pytaniu o europejską tożsamość kraju nad cieśniną Bosfor. Nie sposób pojąć sytuacji politycznej w Turcji, nie sięgając do historii Atatürka („ojca Turków”), wielkiego reformatora państwa z czasów międzywojennych, który zjednoczył rozbity kraj. Wskutek jego starań zastąpiono alfabet arabski łacińskim, a także w sposób jednoznaczny oddzielono religię od polityki państwa, czasem uciekając się nawet do rozwiązań siłowych (kiedy grupa mężczyzn nie chciała zamienić tradycyjnych tureckich nakryć głowy na preferowane wśród Europejczyków kapelusze, wysłano przeciw niej wojsko). To ciekawy przykład budowania społeczeństwa wedle obcych (zewnętrznych) wzorów, podcinania gałęzi, na której ono siedzi. Wszystko po to, by zbliżyć Turcję do Zachodu, standardów demokratycznych. Z drugiej strony, zapytuje Szabłowski ustami swych bohaterów: jakiej jakości jest demokracja, która odbiera obywatelom możliwość swobodnego manifestowania swej religijności? Demokracja, która nie dopuszcza do edukacji biednych muzułmańskich dziewczynek, ponieważ te, wiązane tradycją wielu pokoleń, nie zgadzają się na obowiązujący w szkołach zakaz noszenia chust? Kierunek, który wyznaczył Atatürk, został po jego śmierci podjęty przez kemalistów – czcicieli i wyznawców ojca Turków, którzy nie dopuszczają do siebie żadnej myśli niezgodnej z naukami ich mistrza. To oczywiście prowadzi do licznych wypaczeń, ponieważ trudno jest zachowywać rygorystyczną wierność politycznym wskazaniom sprzed półwiecza. To tak, jakby w Polsce XXI wieku próbować wcielać w życie postulaty Józefa Piłsudskiego...
Na drugim biegunie znajdują się pragmatyczni islamiści, dzierżący aktualnie władzę z ramienia partii AKP (Partia Sprawiedliwości i Rozwoju) – paradoksalnie, najwięksi zwolennicy przystąpienia Turcji do Unii Europejskiej. Stojący na ich czele premier Erdoğan to doskonały przykład ilustrujący, w jaki sposób przełamywany zostaje stereotyp fanatycznego muzułmanina z pogardą wyrażającego się o „zgniłym Zachodzie”. W czasie jego przemówień zamiast słów: islam, Koran czy szariat, wyborcy słyszą: demokracja, dobrobyt, rozwój. To nowoczesne oblicze państwa, które czuje, że w towarzystwie krajów takich jak Iran, Syria czy Libia Kaddafiego nie ma czego szukać. Jednak wyrazem tej przeżartej duchem kapitalizmu mentalności są też słowa kurdyjskiego producenta garniturów, który dorobił się majątku, szyjąc ubrania dla skazanego za mordowanie Kurdów, Saddama Husajna (darmowo reklamowane w czasie światowych transmisji z procesu irakijskiego dyktatora): biznes to biznes i nie należy go mieszać z polityką. Pomiędzy tego typu sprzecznościami leży trudno wyrażalna prawda, którą w ostatnim tekście Szabłowski kwituje adekwatnym tytułem: To jest właśnie Turcja.
W reportażach pomieszczonych w tomie Zabójca z miasta moreli spotyka się niejako podskórnie polska mentalność z turecką. To nie tylko wspólne karty w podręcznikach historii: dzielone przez polskiego papieża i tureckiego zamachowca, poetę Hikmeta Borzęckiego oraz jego polskiego pradziadka czy Jana Sobieskiego i Karę Mustafę, wojujących przeciwko sobie pod Wiedniem. To przede wszystkim spotkanie dwóch narodowych megalomanii. Owej dumie, która jest nienazwaną bohaterką książki, w zabawny (nieco stylizowany i prowokujący) sposób ulega także reporter, kiedy wykłóca się z tureckim sprzedawcą butów, uparcie dopominając się o uznanie przezeń faktu, że „nasz król” pogonił sułtana spod Wiednia. W szerszej perspektywie można te relacje potraktować jako zwierciadło, w którym przegląda się tożsamość zachodniego i środkowego Europejczyka, po to, by w konfrontacji z innością wyraźniej zobaczył własną twarz.
Rzut oka na drugą stronę okładki, gdzie wydawca zamieścił zdjęcie Witolda Szabłowskiego wystarczy, by poczuć specyfikę jego reportaży. Na fotografii siedzi lekko oddalony reporter, cudzoziemiec z kapturem na głowie, patrzy w dal, nasłuchuje, stara się zrozumieć? Obok niego dwie muzułmanki (Turczynki?), ubrane w chusty, nie możemy zobaczyć ich twarzy, nie wiemy, z jakimi uczuciami obserwują widoczny dalej statek. Przedziela ich powiewająca turecka flaga. Może za chwilę zaczną rozmawiać? Z takich spotkań zrodziła się książka Zabójca z miasta moreli.
Witold Szabłowski, Zabójca z miasta moreli
Czarne, 2010
FRAGMENT KSIĄŻKI