CZĘŚĆ PIERWSZA
OLGA SZMIDT: Swojej nowej książce nadałeś tytuł Da capo, stanowi ona swoistą kontynuację poprzedniej – Nieludzkiej komedii, historię jej drugoplanowego bohatera. To początek monumentalnego cyklu jak u Balzaka? I co z nihilistycznym da capo al fine?
JERZY FRANCZAK: Trudno mi ocenić monumentalność dzieła, którego zarysu nawet w tej chwili nie posiadam. Skończyłem właśnie kolejną powieść, zatytułowaną roboczo NN, i tam również stosuję ten prosty, balzakowski wybieg, czyli postacie trzeciego planu z Da capo wysuwają się na plan pierwszy. Nie wiem jednak, jak długo jeszcze wytrzymam w tej robocie, mam ochotę na jakiś skok w bok. Co nie oznacza, że zarzucę projekt cyklu.
I druga część pytania… Takie są losy mojego bohatera – Kamila, który odtwarza – chcąc nie chcąc – pewne rodzinne determinacje, odtwarza pewne scenariusze życiowe. No i da capo jest oczywiście z terminologii muzycznej – da capo al fine, ale też da capo senza fine: znaczy odtwarzanie bez końca. Chodzi o powrót do pewnej historii z dzieciństwa, o konieczność ciągłego przepracowywania dziecięcych traum, a zarazem o niemożność zakończenia tej pracy. Dlatego zaczynam od końca – właściwy finał jest na początku. Być może idealny czytelnik, który choruje na idealną bezsenność, powinien zacząć od początku lekturę po przeczytaniu ostatniego zdania. Da capo odnosi się też zresztą do pewnej metody czy nawet maniery, która opiera się, mówiąc najogólniej, na takim neurotycznym, kompulsywnym powtarzaniu – zdania zawierają w sobie powtórzenia jakichś elementów, wyrazów, powracają też oczywiście wątki. Tak bym rozumiał ten tytuł, przy czym capo niesie ze sobą również inne skojarzenia: szef, nadzorca, boss…
Czyli jednak technika pisarska współgra z kwestiami egzystencjalnymi i filozoficznymi?
Chciałbym, aby te dwa plany nie wchodziły sobie w paradę, aby książka poddawała się lekturze mniej lub bardziej naiwnej, czyli takiej psychologizującej, ale również pozwoliłem sobie rozsiać tam trochę tropów, które, co wnioskuję po pierwszych opiniach czytelniczych, są dość głęboko ukryte, nieoczywiste. Jeżeli powiedziałem o capo jako o przełożonym, to tutaj nasuwa się oczywiście skojarzenie obozowe. W powieści pojawia się tajemniczy napis na menażce, którego prawdziwym autorem jest niejaki Klausner, opisany przez Primo Leviego: „Ne pas chercher à comprendre”, nie próbuj zrozumieć rzeczywistości, która odciska się na tobie przemocą. Początkowo zdanie to służyło za motto całej książki, ale budowało taką metatekstową ramę, coś, co jest ponad opowieścią mojego bohatera. W efekcie wygląda to tak, że motta nie ma, ale wiele miejsc odsyła do takiego wątku: obozowo-totalitarnego, mówiąc oględnie, łącznie z zakończeniem. Istnieje możliwość opcjonalnego odczytania zakończenia w planie intertekstualnym, bo ostatnie zdania z Da capo napisał George Orwell – podmieniłem tylko Wielkiego Brata na ojca. Tych kilka zdań wypowiada Winston, jak pamiętasz, w drodze na szafot, na pewną śmierć. Nałożenie tych dwóch opowieści może też przesunąć interpretację w inne rejony.
Wspomniałeś o autorskiej nadświadomości – czy to praca na uniwersytecie sprawia, że nią dysponujesz?
Nie ma dla mnie ucieczki przed nadświadomością, ale nie cierpię na jakąś bolesną schizofrenię. To znaczy – podczas pisania udaje mi się z łatwością zawieszać tę nadświadomość.
W jednym z wywiadów wspomniałeś o Funny Games Michaela Haneke jako o filmie wywołującym podobne emocje, jak twoja poprzednia książka. Dlaczego pastwisz się nad swoimi bohaterami?
Ja się nad nimi pastwię? O ile z tym okrucieństwem wiąże się jakaś przyjemność, to interesuje mnie raczej to, dlaczego jest ona przyjemnością. To miałem na myśli mówiąc o tej, złudnej pewnie, paraleli z arcydziełem Michaela Haneke. Wydaje mi się, że przynajmniej od czasu, gdy rozpocząłem ten cykl, a więc w dwóch ostatnich powieściach, poszukuję bardzo świadomie pewnych sytuacji ekstremalnych i granicznych, a co za tym idzie rozmaitych sfer tabuizowanych, czyli wszystkiego tego, o czym mówić nie wypada i nie przystoi. W Da capo starałem się dotknąć tabu erotycznego.
To w takim razie przyjemnie ci się Da capo pisało?
Pisanie nie jest dla mnie przyjemnością, choć może trudno w to uwierzyć. To ciężka praca (śmiech).
No tak, ale Da capo to też książka raczej nieprzyjemna. Onanizm, pedantyzm, frustrująca praca, porażki na każdym polu – zamierzasz utrzymać tę nieprzyjemną linię w kolejnych częściach?
Póki co w tym projekcie cyklu powieściowego zamierzam utrzymać tę linię – to będzie rzecz raczej ponura, zwieńczona (mam tylko projekt czwartej powieści) dziełem ironicznym, czyli jakby persyflażowo-realistycznym, utrzymanym w zupełnie innej konwencji. Na razie myślę na tym się zatrzymać. A jeżeli napiszę coś weselszego i przyjemniejszego, to raczej na boku.
W Nieludzkiej komedii portretujesz oprawcę, w Da capo ofiarę, a co się stało z megalomanem z Przymierzalni, z książki nie wchodzącej w skład cyklu? To projekt zamknięty?
Oprawca z Nieludzkiej komedii jest przecież megalomanem! Przymierzalnia była moim pierwszym w prozie projektem egzystencjalnym, który wychodził poza swego rodzaju wprawki, jakim oddawałem się wcześniej. Była też zamierzona jako ostatnia przymiarka do powieści sensu stricto. Spotkałem się kilkakrotnie w recenzjach z Nieludzkiej komedii z zarzutem, iż nota z Przymierzalni mogłaby się równie dobrze znaleźć na okładce Nieludzkiej komedii. Tymczasem ja chciałem na własny użytek zastosować, jak Mazowiecki, politykę grubej kreski i jeszcze raz opracować wybrany wątek czy aspekt Przymierzalni na potrzeby tego cyklu – opracować w ramach bardziej czytelnej, lekkostrawnej konwencji powieściowej. Czy to jest zarzucony projekt? O to pytasz? Myślę, że to jest projekt, który zrealizowałem w Przymierzalni i poszczególne przymiarki, które tam robiłem, powracają już jako pełne kreacje w kolejnych powieściach.
A nie nudzi cię zło?
Nieee… Hm… Zło? Dostrzegasz tu zło w stanie czystym, w Da capo?
Przeciwnie, jest to znacznie bardziej problematyczne niż w Nieludzkiej komedii, gdzie był to temat główny. Stąd moje pytanie.
Zło w postaci czystej, czyli wydestylowane, tak, jak to chciałem zrobić w Nieludzkiej komedii, może znudzić, bo nie wiadomo, co z nim zrobić – prowadzi na brzeg jakiejś otchłani filozoficznej – można tam ze zgrozą albo ubawieniem wglądnąć i nie bardzo wiadomo, co dalej. To jest to zło absolutne i bezzasadne, które zmusza nas do jakiegoś apofatycznego uwielbienia, tak, by w milczeniu je uczcić albo zagadać. Dlatego w Da capo raczej interesowały mnie różne postacie… Nie wiem, czy nawet zła. O ile Nieludzką komedię postrzegam jako rzecz opartą na jaskrawych kontrastach, o tyle tutaj dominuje pewna niejasność, szarość, zmieszanie. Nie wiem, czy byłabyś skłonna powiedzieć, że Kamil, bohater tej powieści, jest zły, czy że zło odciska się na nim?
Chodziło mi raczej o to, że Da capo to książka o wiele bardziej niejasna pod tym też względem. Coraz bardziej niuansujesz ten problem, a właściwie problemy, bo zło nie jest ulokowane tu w tak oczywisty sposób. To, wydaje mi się, jest też najmocniejszy punkt zmiany, która zachodzi między tymi dwiema powieściami.
Mówiąc o kontrastach w Nieludzkiej komedii, miałem na myśli na przykład zestawienie absolutnej obojętności i nieludzkości Emila z czułostkowością Natalii, jego ofiary. Kontrast potworności wydarzeń, tej masakry z pewną lekkością stylu i humorem. Dążąc do zniuansowania, eksploatując sferę półcienia i zmieszania, również musiałem zmienić rejestr stylistyczny. Opowieść Kamila nie stara się już przypodobać prostymi grepsami, dosadnymi sformułowaniami, jest utrzymana już wyraźnie nie w tonacji buffo, tylko w tragicznym serio.
No tak, w Da capo bardzo istotny jest także problem dzieciństwa głównego bohatera i jego znaczenia dla późniejszego życia. Ważną rolę w powieści odgrywa także córeczka Kamila. Z jednej strony psychoanaliza, a z drugiej… no właśnie: co jest z drugiej strony?
Co jest z drugiej strony? Po pierwsze Kamil swoim długim monologiem wypełnia miejsce, które pozostawia mu Emil – starszy brat. Bo przecież ilekroć Emil mówi coś o swoim dzieciństwie, rodzicach – ucina, milknie, mówi „mniejsza o to”, „zostawmy to”, celowo przemilcza pewną sferę i pozostawia tu pole do popisu swojemu bratu. Zdaję sobie sprawę doskonale, że ta książka wystawia się na psychoanalityczne odczytanie. Nawet celowo usunąłem kilka fragmentów, które mogły wyglądać na beletrystyczną ilustrację pewnych tez psychoanalitycznych. Co jest z drugiej strony psychoanalizy, pytasz… Nie wiem, co odpowiedzieć właściwie. Myślę, że Da capo wystawia się też na takie czytanie, gdzie na pierwszy plan wysuwałyby się kwestie kulturowe, bo Kamil wydaje mi się tyleż ofiarą pewnych praktyk pedagogicznych – ofiarą domowego piekiełka, a więc mamy tu „rodzinę jako źródło cierpień” – co ofiarą kultury, norm, które bierze bardzo serio i od których nie widzi ucieczki. To jest jak gdyby drugi wątek. Sam Kamil wiąże te sprawy, mówiąc, iż upokorzenia, jakich doznawał w domu w czasach dzieciństwa, a więc na przykład wieczorne musztry, znajdują swoje przedłużenie w szkole, grupie rówieśników, w pracy i tak dalej.
W Da capo pojawia się takie zdanie: Na najgłębszym poziomie komunikat był prosty, to znaczy jesteśmy świetnymi facetami, ale nic nie jest dane raz na zawsze, świetność i męskość trzeba nieustannie negocjować z innymi, w kilku jakby równoległych pertraktacjach. Co z tą męskością?
Męskość jest rzecz jasna osnową opowieści tożsamościowej. Wiesz dobrze, że w pewnym momencie rozwoju badań feministycznych, pojawiły się men’s studies, które analizują analogiczne problemy związane z męskością. Niektórzy podkreślają nawet, że mężczyźni mają znacznie gorzej, bo te wzorce osobowe są jeszcze bardziej opresyjne i jeszcze trudniej znaleźć przed nimi ucieczkę. No i Kamil sobie z tym również nie może poradzić, a że ma taką kameleonowatą naturę, to znaczy w swoim życiu próbuje się przede wszystkim przystosować, po to, aby nie mieć do czynienia ze swoimi najgłębszymi zranieniami, dlatego bezrefleksyjnie akceptuje te wzorce męskości. Może bezrefleksyjnie to za dużo powiedziane, bo on niekiedy poddaje je refleksji, ale nie ma w niej żadnego impulsu emancypacyjnego. On nie jest w stanie się od tych wzorców uwolnić i w tym sensie również jego drogę życiową wieńczy klęska. Ostatecznie wpisuje się w dobrze znany i opracowany przez kulturę i popkulturę wzorzec mężczyzny, który zdradza i zostaje sam, a zarazem ponosi klęskę właśnie jako mężczyzna, wracając do rodziców i infantylizując się ponownie.
Co zatem z postaciami kobiecymi? W twoich powieściach są podporządkowane głównej, męskiej postaci – są partnerkami, kochankami, matkami głównych bohaterów. Masz w planach przełamanie tej stałej? Nie chciałbyś na przykład napisać nowej Panny Lilianki?
Bardzo bym chciał i podjąłem taką nieśmiałą próbę w NN, gdzie można znaleźć monolog pewnej panny Mariolki. Tutaj rzeczywiście skupiłem się na problemach linii patrylinearnej, ale był to całkiem naturalny wybór. Zapewne pisanie zawsze wiąże się z sublimowaniem jakichś własnych problemów, ale nie chcę tu wchodzić w tematy autobiograficzne.
Ciąg dalszy nastąpił - DRUGA CZĘŚĆ ROZMOWY
Jerzy Franczak
Urodzony w 1978 roku, prozaik, eseista, urlopowany poeta. Do roku 2001 opublikował kilka książek z wierszami, po czym - jako liryk - zamilkł na wieki. Wydał zbiory opowiadań Trzy historye (HA!art, 2001), Szmermele (Biblioteka Nowego Wieku, 2004) i Algi, kalki, zębatki (Świat Przedstawiony, 2004), zbiór esejów Grawitacje (Rita Baum, 2007) oraz powieści Przymierzalnia (HA!art, 2008), Nieludzka komedia (Wydawnictwo Literackie, 2009) i Da capo (Wydawnictwo Literackie, 2010). Jest autorem dwóch rozpraw o literaturze nowoczesnej: Rzecz o nierzeczywistości (Universitas, 2002) i Poszukiwanie realności. Światopogląd polskiej prozy modernistycznej (Universitas, 2007). Jego utwory tłumaczone były na włoski, francuski, niemiecki, angielski, słoweński, słowacki i inne bardzo obce języki. W ubiegłym roku ukazał się czeski przekład "Przymierzalni". Współpracuje z "Twórczością", "HA!artem" i "Tygodnikiem Powszechnym". Współtwórca (wraz z PIOtrem Kalińskim) książek artystycznych (patrz: Bestlookery), felietonista miesięcznika "Mrówkojad". Pracował m.in. jako dziennikarz radiowy i telewizyjny. Był redaktorem naczelnym pisma literacko-artystycznego "Nowy Wiek". Na antenie TVP Kultura współprowadził program o nowościach wydawniczych "Czytelnia". Naucza w Katedrze Antropologii Literatury i Badań Kulturowych UJ.
Foto: Filip Bochenek i PIOtr Kaliński