Gdyby poprzestać tylko na tym, co dotychczas napisałam, można byłoby zaklasyfikować subtelną w gruncie rzeczy mikropowieść Hanne Ørstavik jako kolejną nieznośnie metafizyczną historyjkę o potrzebie komunikacji ponad słowami. Tymczasem rzecz (dobrze już zresztą znana) w tym, że matka – Vibeke, jej przygodny kochanek, Tom, oraz syn – Jon mają do dyspozycji tylko język, dzięki któremu chociaż na chwilę stwarzają wymarzoną ułudę bliskości.

Jon z niecierpliwością czeka na swoje urodziny. Marzy o przygotowaniach, które podejmie jego matka i postanawia na ich czas opuścić dom. Jeśli nie będzie go w domu w trakcie pieczenia przez nią tortu, bardziej będzie to przypominało niespodziankę, myśli Jon – i podejmuje swoją wieczorną wędrówkę. W tym czasie Vibeke wybiera się do biblioteki, a gdy okazuje się, że pomyliła godziny otwarcia, wyrusza na spacer, w trakcie którego przypadkiem poznaje Toma.

Vibeke lubi czytać i to właśnie scena czytania rozpoczyna historię tego jednego wieczoru, tuż przed dziewiątymi urodzinami jej syna. Książki dają kobiecie język, jakim rozpaczliwie próbuje nadać światu pożądany kształt, niejako wstrzyknąć w rzeczywistość brakujący sens, którego tak wiele w jej ulubionych lekturach. Jej słowa to właściwie pojedyncze, samotne hasła, niczym kluczowe pojęcia, które notuje dla potrzeb swojej pracy w Urzędzie Gminy: Tożsamość, Samoświadomość, Estetyka, Informacja. Slogany z urzędniczych zebrań mieszają się tu z urywkami tekstów literatury pięknej, jedynej miłości Vibeke, która zarazem narzuca jej konwencjonalny język.
Dlatego to właśnie zapożyczone frazy są pierwszymi, które nasuwają się kobiecie, gdy spotyka nieznajomego mężczyznę. Na jego prośbę o zainicjowanie rozmowy Vibeke odpowiada zaklęciem z baśni. Krótka, zasłyszana gdzieś magiczna formuła urywa się frazą: A w jajku… Wówczas cytowana inkantacja ustępuje wyszeptanemu wyznaniu samej bohaterki: W jajku leży serce moje. Nieprzewidzianie te słowa odsłaniają jej skrywane dotąd wnętrze. Natychmiast jednak twarz mężczyzny sztywnieje, a kobieta wycofuje się z podjętej drogi demaskowania siebie. Próba nawiązania chwilowej bliskości nagle ujawnia zbyt wiele z jej pragnień i uczuć, pogłębiając tylko jej samotność. Więc może zbliżenie poprzez niemy gest pogłaskania mężczyzny po włosach? Niestety, Vibeke powstrzymuje rękę, nie chce się wdzierać w jego granice. Nigdy się nie wdzierać.

Jon z kolei chciałby przynajmniej zbliżyć się do swojej własnej matki. Jej dojmująca nieobecność skłania go do fantazji. Nie chodzi w nich o jakąś przesadną czułość, a zwykłą, potrzebną dziecku obecność: Jon jest konduktorem, ma na sobie mundur, wita wszystkich i sprzedaje bilety (…). Na jedynym z peronów stoi Vibeke. Jon zatrzymuje pociąg, bierze ją ze sobą (…). Vibeke siedzi razem z nim w kabinie maszynisty, pali papierosa, przygląda się krajobrazom i światłom. Syn jest zawsze bardziej niż w rzeczywistości obecny w swoich fantazmatach. W zdawkowych wypowiedziach posługuje się słowami matki: Moja mama mówi, że w gruncie rzeczy każdy człowiek jest dobry (…), moja mama mówi, że człowiek właściwie może zasnąć dokładnie wtedy, kiedy chce, trzeba się tylko umiejętnie zrelaksować. Matka zajmuje jego język, wyobcowując syna od samego siebie. Dlatego tylko w fantazjach to on może modelować zachowania Vibeke; w słowach jest zdany na jej dominację, zwiększającą poczucie osamotnienia.

Równoległa i osobna, a zarazem doskonale nakładająca się na siebie podróż matki i syna ma swój moment kulminacyjny w bezpośrednim, błyskawicznym minięciu się dwóch samochodów. Jon siedzi w pierwszym z nich z nowo poznaną kobietą, wróżką z cyrku, którą chwilę wcześniej obserwowała Vibeke, nim ta wsiadła do drugiego – auta Toma. Nadjeżdżający z naprzeciwka samochód oślepia chłopca, nie rozpoznaje on siedzącej w nim matki. Vibeke także pozostaje obojętna, ucina pytania towarzyszącego jej mężczyzny i spokojnie oddaje się obserwacji widoku za szybą. W tym krótkim, ledwie wspomnianym epizodzie powieści ogniskuje się kondycja jej głównych bohaterów. Szansa na spotkanie i otwarcie gubi się w odwróconym wzroku i nienaruszonej samotności mijających się bohaterów. Moment ten jest niejako powtórzeniem sceny jeszcze sprzed podróży, gdy matka i syn doświadczają swojej fizycznej obecności. Vibeke gładzi syna po włosach, mówiąc Jon, kochany Jon. Za sprawą narratora czytamy jednak, że w tym czasie przygląda się swojej dłoni. Na paznokcie ma nałożony jasnobeżowy lakier z nutką różu. (…) Przypomina jej się nowy zestaw, który pewnie wciąż leży w torebce, śliwka, czy też bordo, ciemna, zmysłowa szminka i lakier w podobnym odcieniu. Poczucie bliskości nie jest więc dostępne ani przez słowo, ani nawet przez fizyczny, pozawerbalny kontakt. To miłość pozostawiona samej sobie, bez szans na dotarcie do swojego „ty”.

Z pewnością nie jest to pomysł nowy. Motyw niemożliwości porozumienia się z drugim jest już niemalże niezbywalną cechą co ambitniejszych tekstów kultury, a w prozie Ørstavik wyczuwa się piętno niekwestionowanego (i także rodem z Północy) mistrza tego tematu – Ingmara Bergmana. Tym bardziej jednak warto przyjrzeć się precyzyjnej i konsekwentnej technice autorki Cięcia i zdobyć się na łagodzenie ostrości poszczególnych samotnych akapitów.



Hanne Ørstavik, Miłość
przeł. Maria Sibińska
Smak Słowa, 2010
Seria z przyprawami