Niebawem Światowid zostanie zamieniony na muzeum PRL-u i odwiedzać go będą wycieczki szkolne...

Paweł Passini, związany z Łaźnią Nową a ostatnio ze sceną In Vitro w Lublinie, zdążył zrobić swoje przedstawienie w tej przestrzeni - od lat martwej, tuż przed jej całkowitą mumifikacją.

Pretensjonalne białe kolumny i balkony tworzą świetną scenerię dla rozgrywającego się na kilku poziomach widowiska. Widowiska pełnego smaku, koloru, pięknej choreografii i muzyki na żywo. Aktorzy świetnie tańczą bolywoodzkie tańce, całość jest może trochę zbyt przegadana (także w konwencji Bolywood), ale pełna finezji, wyrafinowanych teatralnych środków i intelektualnych kodów.

Transplantolog – współczesny książę (albo budda) traci kontakt z rzeczywistością w wyniku swoich dylematów, dotyczących momentu śmierci człowieka. Namówiony zostaje na podróż do Indii – ma tam wraz z grupą turystów, odkrywać nową rzeczywistość i odnaleźć głębię człowieczeństwa.
Całe jego nieudolne poszukiwanie jest farsą, jest kpiną z naszych oczekiwań – jako ludzi zachodu i jako widzów. Nie dotkniemy istoty poznania, ani w Indiach ani w kinie Światowid... Pewnie niektórych to zirytuje, bo jakże to – zapłacili za bilet, a w cenie biletu jest przesłanie przedstawienia, jest – myśl, odpowiedź, prawda. A w Światowidzie tylko banał, niedorzeczne dysputy, niezrozumiałe, choć piękne i barwne, tańce. Można poczuć się oszukanym. W dodatku reżyser operuje licznymi współczesnymi kodami, które trzeba rozumieć – jak: automatyczny tłumacz internetowy, pozycje z rysunków kamasutry, zatem przedstawienie do łatwych w odbiorze nie należy. Zostajemy wprzęgnięci w fantastyczną teatralną machinę, z wszystkimi jej wyrafinowanymi środkami, językiem i oddziaływaniem na wszystkich poziomach zmysłów, zdaje się - tylko po to, żeby usłyszeć „nie ma nic ponadto”, „niczego się nie dowiecie”.

Odbywamy z bohaterem i grupą turystów podróż do krainy filozofii i duchowości, z tym, że ta kraina rządzi się zupełnie innymi prawami i za nic ma nasze dylematy, które do tamtej rzeczywistości nie przystają. Cierpi też na swoistą nadinterpretację tego, czym jest, czym mogłaby być, podczas gdy sama zmierza już w ślady populistycznej kultury i cywilizacji kapitalizmu. Zderzenie mitu z rzeczywistością nie powinno nikogo dziwić – zbyt wielu było już przed nami w Indiach, zbyt wielu przetarło szlaki, na których chcieli po prostu „kupić” trochę metafizyki i jaki-taki spokój wewnętrzny.

Wychodzimy od kultu życia i wracamy do jego przejmującej fizyczności w przedostatniej scenie. Pomiędzy tymi dwoma obrazami – poruszamy się jak w matni, ślizgamy się po powierzchni czy też doświadczamy niewyraźnego i zakłamanego odbicia rzeczywistości. Jak w weneckim lustrze. Można się zagubić – czy oczekiwana odpowiedź na egzystencjalne wątpliwości w przedstawieniu nie pada, czy też nie udało nam się jej odczytać? Brakuje w tej kwestii bezpośredniego jednoznacznego przekazu ze sceny. Zamiast tego otrzymujemy chłód i jakieś intelektualne meta-znaki zapytania. Może zasadniczo jeden - o co chodzi?

Być może o to, żeby nie pytać głupio i nie banalizować wszystkiego, co znamy. Aby nie czynić dostępnym wszystkiego, do czego mamy dostęp. Aby się wyrzec pychy i przyznać do niewiedzy. A może o zgodę na to, że drugie dno jest naszą wymówką z rzeczywistości, której nie podejmujemy się zmieniać.

Tylko nie liczcie, że przedstawienie Wam coś w tych kwestiach podpowie... Musicie zaryzykować...


Wszystkie rodzaje śmierci

autor: Artur Pałyga

reż: Paweł Passini
scen: Małgorzata Szydłowska
choreografia: Zuzanna Adamkiewicz
muzyka: Daniel Moński, Paweł Passini, Denis Kolokol

premiera: styczeń 2009 Łaźnia Nowa Kraków