Chwaliszewo i Stowarzyszenie „Chwaliszewo”
Od ponad roku działa Stowarzyszenie „Chwaliszewo” którego celem jest wspieranie rewitalizacji oraz promowanie dzielnicy. Aby odmienić los tej części Starego Miasta, w marcu 2009 roku postanowiliśmy powołać do życia Stowarzyszenie „Chwaliszewo". Wspólnymi siłami chcemy doprowadzić – deklaruje prezes Jerzy Ruciński – do rewitalizacji dzielnicy ze szczególnym uwzględnieniem zabytkowych obiektów, ciągów komunikacyjnych, parków i zieleni miejskiej. Zamierzamy realizować swoje cele między innymi poprzez współpracę z władzami miasta, lokalnymi autorytetami, środowiskami opiniotwórczymi, przedstawicielami nauki i mediów [53]. Na stronie internetowej czytamy również: Stowarzyszenie „Chwaliszewo" powstało z myślą przywrócenia poznańskiej dzielnicy jej dawnej świetności. Chcielibyśmy, by zabytkowe budynki odzyskały dawny blask poprzez rewitalizację ich fasad i – w razie konieczności – remonty generalne. Odtworzenie dawnych brukowanych traktów komunikacyjnych ze stylizowanym oświetleniem ulic to proces, któremu już nadano bieg. Kawiarenki, w których można odpocząć przy doskonalej kawie z dala od miejskiego zgiełku, nadrzeczny bulwar z aleją spacerową – to wszystko przed nami. Przecież Chwaliszewo to magiczne miejsce, czekające na swoją szansę. Zrobimy wszystko, by taką szansę otrzymało i wykorzystało [54]. Czy jednak szansa Chwaliszewa będzie również szansą jego mieszkańców? Jak na ich los wpłynie odmiana losu tej części Starego Miasta? Czy po przywróceniu dzielnicy jej dawnej świetności, po usprawnieniu komunikacji, po remontach fasad oraz generalnych remontach kamienic, powstaniu parków, nadrzecznych bulwarów oraz owego pierdyliarda kawiarenek (jak to określił poeta), po zamianie podwórek w restauracje, pizzerie i piwne ogródki, czynsze w okolicy nie wzrosną do takiego pułapu, że dotychczasowi mieszkańcy nie będą mogli ich opłacić? Będą zatem beneficjentami czy ofiarami przemian? Oblicze dzielnicy się zmieni, warunki mieszkalne z pewnością się polepszą. Jednak ludzie biedni, bezrobotni, starsi oraz słabo wykształceni raczej na tym nie skorzystają. W statucie ujęto zapis, że Stowarzyszenie „Chwaliszewo” realizuje swoje cele m.in. poprzez podejmowanie działań́ lobbingowych zmierzających do upowszechniania założeń uchwały nr C VI/1256/ IV/2006 Rady Miasta Poznania z dnia 24.10.2006 roku w sprawie przyjęcia „Miejskiego Programu Rewitalizacji dla Miasta Poznania – druga edycja” [55], co czyni, oczywiście, pro publico bono56. Należy zatem rozumieć, że prezes Ruciński lobbuje społecznie, w interesie ogółu (mieszkańców?), nie czerpiąc z rewitalizacji dzielnicy żadnych profitów. Czyli nie jest nawet właścicielem nieruchomości? Chcemy – mówił – wykorzystać zainteresowanie Starą Gazownią, aktywność deweloperów, którzy budują tu apartamentowce, np. przy ul. Siennej, do stworzenia szerszego programu rewitalizacji całej historycznej dzielnicy [57]. Stowarzyszenie tworzy piętnaście osób. Swoją drogą ciekawe, czy zasiadają w nim reprezentanci lokatorów komunalnych lokali. I czy ich ocena sytuacji jest zbieżna z poglądami prezesa.
Wydaje się wątpliwe, czy wskutek rewitalizacji/gentryfikacji dzielnica Chwaliszewo (w sensie: dzielnica wraz z mieszkańcami) zostanie otwarta na resztę miasta. W tej sytuacji, aby odwołać się do słów Mateusza Gierszona, bardziej trafne wydaje się stwierdzenie o tworzeniu nowej dzielnicy, w tym samym miejscu, o tej samej nazwie i często wykorzystującej sławę swej poprzedniczki. Proces ten jest charakterystyczny, a zarazem ironiczny, ponieważ moda na te niegdyś „zakazane” miejsca wynika właśnie z charakteru lokalnej społeczności i estetyki dzielnicy. Nie są one jednak towarami, które można sprzedać, dlatego wymagane jest pojawienie się nowej zabudowy, lecz imitującej utrzymanie ciągłości ze starą, a stara społeczność musi zniknąć, lecz pozostawić swoje symbole. Wraz ze wzrostem popularności wzrasta wysokość czynszów, które to z powodzeniem eliminują dawnych mieszkańców, a przejęcie żywiołowej kultury ma charakter pasożytniczy. Powstają homogeniczne, czyste i martwe pod względem kulturowym (pomimo rozwiniętych instytucji kulturalnych) dzielnice. Takie działanie niszczy miasto, które od zawsze było miejscem spotkań, na względnie niewielkim terenie, różnych ludzi i kultur 58. Prezes Ruciński wypowiedział się również, dla „Gazety Wyborczej”, w sprawie sporu wokół KontenerARTu: Sama idea KontenerART jest pozytywna i wpisuje się w proces rewitalizacji okolicy. Ale jeśli wygląda to tak, jak relacjonują sąsiedzi, a służby i instytucje nie reagują, to jest to jedno wielkie nieporozumienie. Zatem dostrzegł pozytywny, „rewitalizacyjny” potencjał w obecności artystów, jako pierwszej fali kolonizatorów, zajmując jednak postawę nieokreśloną w odniesieniu do konfliktu. Jego zdaniem teren należałoby ogrodzić i oświetlić, a także zapewnić patrole policji i straży miejskiej, które pilnowałyby porządku 59. Słowem, w getcie biedy należy wydzielić oazę dobrobytu i zabawy, jednocześnie dyscyplinując „tubylców” przy pomocy służb porządkowych.
Chwaliszewo cieszy się złą sławą niebezpiecznej dzielnicy nie od dziś, ani też nie od czasów, które pamiętałby którykolwiek z obecnych decydentów miejskich czy członków Stowarzyszenia „Chwaliszewo”.
W lutym 2010 roku Stowarzyszenie „Chwaliszewo” kibicowało konkursowi adresowanemu do studentów Politechniki Poznańskiej, przygotowanemu we współpracy z Urzędem Miasta Poznania, którego efekty można było zobaczyć na pokonkursowej wystawie. Każdy sposób jest dobry, by zwrócić uwagę urzędu miasta na Chwaliszewo. A bardzo byśmy chcieli, żeby tutaj był bulwar spacerowy i galerie sztuki. Już mamy – mówił prezes Ruciński – zrewitalizowane dwie ulice: Tylne Chwaliszewo i Czartoria, tak jak sobie tego życzył konserwator zabytków. Ale całość to kwestia lat. A my dopiero zaczynamy... Prezes w ogóle nie bierze pod uwagę faktu, że Chwaliszewo to nie tylko tereny i budynki do „zrewitalizowania”, ale także lokalna społeczność. Ruciński wypowiada się tak, jak gdyby owa społeczność w ogóle nie istniała (czy dlatego, że jest słaba i praktycznie bezsilna politycznie?). Ta dzielnica powinna się stać – twierdzi – atrakcją turystyczną z galeriami, sklepikami, którą z przyjemnością by szli turyści w drodze na Ostrów Tumski, ale zdaję sobie sprawę, ile by to kosztowało 60. Jego sojusznikami prócz miejskich urzędników i deweloperów stają się studenci, młodzi architekci oraz właśnie artyści. Artykułowane przez Jerzego Rucińskiego hurraoptymistyczne frazesy o rewitalizacji poprzez kulturę i rekreację brzmią fałszywie i cynicznie, ponieważ działalność kulturalna jest zwykle listkiem figowym wchodzącego wszechpotężnego kapitału. Czy (i kiedy) powstanie na poznańskim Chwaliszewie stowarzyszenie zrzeszające najemców lokali komunalnych?
Woda i ogień. Plany Zarządu Zieleni Miejskiej
Jarosław Łukaszewski, w artykule Grobla kwitnie, to widać, kreśli świetlaną przyszłość, jaka czeka dzielnicę. Dzielnicę skazaną, rzec można, na gentryfikacyjny sukces. Pomiędzy Mostem Rocha a Gazownią popłynie roślinna struga: funkie, byliny, trawy, żywopłoty z buku czerwonego. Nawiążemy w ten sposób do płynącej w pobliżu Warty. Ale pokazać chcemy – mówi Julia Syska-Wieczorek z Zarządu Zieleni Miejskiej – walkę żywiołów – wody i ognia [61]. Skwer Grobli udekorować mają żywopłoty z cisu, kwitnące wiśnie, irysy. Działania te wpisują się w trwającą od 2007 roku modernizację skweru pomiędzy ulicami Mostową, Groblą i Za Groblą. Są już parkowe alejki, piaskownice, zjeżdżalnie, drabinki. Pojawią się niebawem bujaki, huśtawki, kołobiegi. Tylko czy dzieci będą wiedziały, jak z nich korzystać? Podpowiemy dzieciom – postawimy tablice z opisami podwórkowych gier – oznajmiła, z rozbrajającym infantylizmem, Syska-Wieczorek [62]. Wyobraźmy sobie dzieci bawiące się wg tablicowej instrukcji, zgodnie z planem miejskich urzędników. Koszmar. Fajnie tutaj. Dużo lepiej niż w Pobiedziskach, gdzie mieszkałem wcześniej – autor artykułu przywołał wypowiedź jedenastoletniego Oskara, który wprowadził się, wraz z rodzicami, na Groblę, w zeszłym roku [63]. Może opisy „podwórkowych” gier i zabaw przeznaczone będą więc dla dzieci, które mają się tu sprowadzić – zastępując pociechy obecnych mieszkańców?
Przy ulicy Za Groblą siedzibę ma firma Think Art, miejsce m.in. treningów, seminariów, warsztatów. Inicjatywa nastawiona na planowanie, projektowanie przestrzeni, design. Think Art działa także jako komercyjna galeria sztuki. To celowy i świadomy wybór. Bo miasto powinno rozwijać się w tym kierunku. Symptomy już są – była opera „Cyganeria” w odrestaurowanej Starej Gazowni, są remontowane kamienice i być może będą – mówi Izabela Rudzka – nadwarciańskie bulwary [64]. Rudzka chce uczynić z Grobli jedną z ikon Poznania. Znałam ten rewir wcześniej i wiem, że nie cieszy się on – mówi – najlepszą sławą. Ale perspektywy rozwoju na pewno ma [65]. Grażyna Banaszkiewicz, po rozmowie z Izabelą Rudzką, w której artystka wprowadziła dziennikarkę w meandry swych projektów oraz wizji, pisała: mówi mi [Rudzka], że poprzez analizę procesu tworzenia (na przykładzie malarstwa i rzeźby), chce dotrzeć do wszelkich menadżerów, żeby rozszerzyć ich potencjał podejmowania decyzji, dalej wprowadzanie każdego kto się tu zgłosi, poprzez prezentację nauki i najnowszych technologii, w arkana modyfikacji przestrzeni, dobieranie sztuki w harmonii z osobowością, zaprzyjaźnianie się ze sztuką, budowanie kolekcji [66]. Banaszkiewicz puentuje: widzę, że boli ją rzeczywistość, że jest, jak wspomniałam, pełna ideałów. No i trzymam kciuki [67]. Dodajmy, że od 2007 roku na Grobli konsekwentnie inwestuje deweloper Maexpa.
Artyści-kapitał-władza
Pozornie odległe i nieskoordynowane projekty, inicjatywy oraz działania, stykają się na pewnym poziomie. Łączy je bowiem wspólny cel – gentryfikacja. Interesy różnych grup okazują się tu zbieżne. Na szczęście innowacyjne technologie budownictwa i coraz większa akceptacja alternatywnego stylu życia otwierają w Polsce nowe szanse. Artysta może już zamieszkać w dowolnym miejscu: na dachu, na rzece, w parku. Czy władze miasta podejmą wyzwanie? Czy wykorzystają szansę bezpośredniego kontaktu ze sztuką i kulturą? – pytała Ewa Łowżył [68]. Piękna, romantyczna, ale i naiwna wizja. Po jednej stronie znaleźli się artyści, postrzegani jako cyganeria, bohema, nomadzi, którymi już dawno przestali być. Po drugiej zaś stronie Łowżył lokuje władzę, której twórcy rzekomo rzucają wyzwanie, jakkolwiek przecież trudno obecnie jednoznacznie wskazać ośrodki tzw. władzy, sytuującej się raczej w systemie wzajemnych zależności i powiązań gospodarczych, niż w konkretnych instytucjach. W ostatnich latach jesteśmy świadkami fuzji środowisk twórczych i wielkiego biznesu. Wizerunek artysty jako dziwaka i eremity stroniącego od ludzi i żyjącego na marginesie społeczeństwa należy – jak słusznie spostrzegła Tanja Dückers – do przeszłości. Dzisiejsi przedstawiciele świata sztuki przypominają raczej błaznów, którzy są wszędzie, gdzie coś się dzieje. Nawiązują oni kontakty jak rasowi biznesmeni, uważają, by nie przegapić targów sztuki, a samolotem latają tak często, jak zwykli śmiertelnicy jeżdżą autobusem [69]. Współcześni artyści raczej nie są skłonni zamieszkać na rzece, w lesie czy parku – w namiocie lub kontenerze (do czego przymuszonych może zostać wielu zalegających z czynszem lokatorów). Ich ambicje lokują się gdzie indziej. Grając o własną pozycję, o władzę w przestrzeni symbolicznej oraz finansowy sukces, flirtują z urzędnikami i kapitałem. Artyści w designerskich okularach, ubrani zgodnie z obowiązującymi trendami mody, już od dłuższego czasu nie żywią antymieszczańskich resentymentów, lecz chcą być – pisała Dückers – częścią establishmentu. Dorastali oni bowiem w czasach, kiedy sztuka była jedną z najszybciej rozwijających się gałęzi gospodarki, działalność artystyczna awansowała do roli przemysłu usługowego, a jej wytwory stały się lukratywną lokatą kapitału [70]. Jeśli artyści są dziś jeszcze jakąś awangardą, to chyba tylko awangardą kolonizatorów.
W projekt zaangażował się prezydent Poznania, Ryszard Grobleny, który uświetnił – na krótko przed medialnym konfliktem wokół KontenerARTu – otwarcie sponsorowanej przez firmę Enea darmowej wypożyczalni rowerów [73]. Czyli tym razem władze miasta podjęły jednak rzucone przez Ewę Łowżył wyzwanie. Zdjęcia przedstawiające prezydenta na tle Kontenerów można zarówno odczytać jako sygnał dla mieszkańców, że „władza jest po naszej stronie”, jak i postrzegać w wymiarze kampanii związanej ze zbliżającymi się wyborami samorządowymi. Wszak trzeba jakoś dotrzeć do młodych ludzi – potencjalnych wyborców. KontenerART (wydarzenia związane ze sztuką, literaturą, muzyką, sportem i ekologią) jawi się jako wymarzone wręcz miejsce, by poprawić nieco wizerunek, pokazując się w pozytywnym świetle – w kostiumie zatroskanego sprawami kultury mecenasa. Miejscy urzędnicy zazwyczaj lubią, gdy „się dzieje”. Byle oczywiście propozycje artystów nie były zbyt odważne, krytyczne czy – jak to się zwykło określać – „kontrowersyjne”. Warto odnotować, na marginesie, negatywny stosunek prezydenta oraz magistratu do Skłotu Rozbrat, również prowadzącego – już od 16 lat – działalność społeczno-kulturalną, którego nie są w stanie przełamać ani kolejne demonstracje, ani zorganizowana przez „Gazetę Wyborczą” debata [72].
Można powiedzieć, że wszyscy w jakimś stopniu jesteśmy ofiarami systemu, w którym funkcjonujemy i którego jesteśmy zarazem najemnikami. Należy jednak mieć świadomość mechanizmów, w które podejmowane przez nas działania – nawet mimowolnie – się wpisują. Trzeba im się uważnie przyglądać i – w miarę potrzeby oraz możliwości – przeciwstawiać. Warto uzmysłowić sobie, że wejście artystów w biedną dzielnicę nie jest neutralną zabawą, ale może być postrzegane jako pierwszy etap jej kolonizacji. Warto zastanowić się, czy projekty artystyczne nie są używane bądź wykorzystywane w sposób instrumentalny przez lokalnych polityków i biznesmenów. Bo gentryfikacja będzie w Polsce z roku na rok coraz bardziej wyraźnie postępującym procesem.
Warto zadać pytanie o koszty społeczne przy projektach rewitalizacyjnych dokonywanych rękoma artystów, urzędników samorządowych, właścicieli nieruchomości oraz lobbystów. Czy da się poprawić komfort życia bez niszczenia struktury społecznej (jakkolwiek byłaby ona skomplikowana i nieprzystająca do urzędniczych ambicji)? Jedno jest pewne – nie można odgórnie projektować rewitalizacji bez przeprowadzenia ewaluacji środowiskowych oraz konsultacji społecznych, bez solidnego studium socjologicznego, które wyraźnie określi zakres zmiany społecznej w razie powodzenia projektu. Inaczej dokona się jedynie oczekiwana przez deweloperów i właścicieli nieruchomości wymiana mieszkańców. Jak mówi Jacek Dominiczak, jeden z propagatorów architektury dialogicznej: Nie spotkałem się z projektem, który odniósłby sukces na zasadzie: zebrali się architekci, zaprojektowali przestrzeń i wszystko zaczęło działać [73]. Przede wszystkim należy uwzględnić potrzeby ludzi, wsłuchując się w ich głos. Chwaliszewo dzięki swemu położeniu jest miejscem niezwykle atrakcyjnym dla komercyjnych inwestorów. Nieco zniechęcać ich mogą niewystarczające rozwiązania komunikacyjne (co chce zmienić prezes Ruciński). Warto zauważyć, że część sąsiedniej dzielnicy, zwanej Małymi Garbarami, została oddana w ręce deweloperów z przeznaczeniem niemalże wyłącznie na cele mieszkalne (Osiedle Nad Wartą). Małe Garbary, które były opustoszałym, poprzemysłowym terenem, mogły być doskonałą okazją dla wprowadzenia usług (m.in. klubów i kawiarenek), biur oraz przestrzeni rekreacyjnych (nadrzecznego bulwaru), co odbyłoby się bez konieczności wyparcia lokatorów. Niestety presja inwestorów oraz brak długofalowego planowania doprowadził do zmarnowania okazji na zaspokojenie naturalnego w centrum miasta popytu na powierzchnie komercyjne. Czy za ten błąd będą musieli teraz zapłacić mieszkańcy Chwaliszewa?
Rewitalizacja czy gentryfikacja Chwaliszewa?
Wszyscy jednym głosem powtarzają, że KontenerART przyczynia się do rewitalizacji Chwaliszewa. Chwalą projekt i mu przyklaskują. Na uwagę zasługuje rewitalizacyjna funkcja zdarzenia, które zrealizowano w zaniedbanym Chwaliszewie. Efektem lokacji było – pisała Karolina Krupska – samoczynne przekształcenie się tego obszaru na czas trwania akcji w nowe centrum kulturalne Poznania [74]. Zdaniem Kuby Błoszyka: Stare Koryto Warty dzięki tej inicjatywie po prostu odżywa. Jak zapewniają organizatorzy, przynajmniej na tym odcinku widać postępującą rewitalizację. W podobnym duchu wypowiedział się Andrzej Maszewski, dyrektor goszczącego w KontenerART Festiwalu Ethno Port: Możemy być dumni z tego, że dzięki kulturze to magiczne miejsce na nowo staje się piękne [75].
Rewitalizacja może oznaczać gentryfikację, ale nie musi. Także obecność w dzielnicy artystów niekoniecznie jest jej zapowiedzią. Zapytajmy więc raz jeszcze, czy Chwaliszewo zagrożone jest gentryfikacją? Jakie przesłanki wskazują jej niebezpieczeństwo? Mamy jasny sygnał z Urzędu Miasta w postaci strategicznego Planu Rozwoju Miasta Poznania na lata 2005-2010, których przedmiotem jest Chwaliszewo jako element Traktu Cesarsko-Królewskiego. Mamy dalekosiężne plany i działania Zarządu Zieleni Miejskiej. Mamy również inicjatywę w postaci Stowarzyszenia „Chwaliszewo”, wspierającego proces rewitalizacji dzielnicy, m.in. za pomocą szeroko rozumianego lobbingu, odwołującego się przy tym do jej dawnej świetności, którą rzekomo należy przywrócić (co wpisuje się w zjawisko tzw. rewanżyzmu klasy średniej i wyższej). Mamy złą sławę zakazanej dzielnicy, która może stać się mitem-marką, przyciągającą zarówno turystów, jak i majętnych klientów, poszukujących atrakcyjnych i oryginalnych lokalizacji na biura oraz mieszkania-apartamenty. Mamy architektoniczną dominantę w postaci rewitalizowanej Nowej Gazowni – gigantycznego centrum kultury i sztuki. Mamy atrakcyjną niską zabudowę – odbudowane po wojnie kamienice, które znajdują się niedaleko Starego Rynku, w dodatku w zacisznym miejscu, w pobliżu rzeki, której nabrzeża mają zostać zamienione w tereny rekreacyjne. Mamy pierwsze inwestycje – drogie, monitorowane apartamentowce, jak Nowa Sienna. Obserwujemy wzmożenie patroli policji, straży miejskiej oraz prywatnych ochroniarzy. Mamy wreszcie artystów w roli pionierów kolonizacji, czyli KontenerART i skupione wokół niego środowisko. Mamy Think Art, komercyjną galerię, która nie ukrywa swych gentryfikacyjnych ambicji, chęci współpracy z menadżerami. Mamy klub Cafe Mięsna oraz letnią filię innej popularnej knajpy, czyli Dragona. No i oczywiście deweloperów (np. Nowa Sienna Building, Maexpa, D&D Investment). Czy zatem na poznańskim Chwaliszewie powtórzy się scenariusz znany m.in. z warszawskiej Pragi, krakowskiego Kazimierza i wrocławskich Włodkowic oraz Nadodrza? Czy wskutek zachodzących przemian dotychczasowi mieszkańcy zostaną wyparci z dzielnicy? Brak szerszej wizji rozwoju rejonu Starego Miasta, doraźność podejmowanych działań, presja inwestorów i właścicieli nieruchomości oraz brak reprezentacji mieszkańców w decyzyjnych gremiach nie wróży dobrze na przyszłość. Możemy chyba obawiać się, niestety, najgorszego.