To, co od początku powieści prezentuje czytelnikowi Mabanckou, daje się opisać krótką frazą: krajobraz po klęsce. Opuszczony przez Pierwotną Barwę (dotychczasową partnerkę) mężczyzna stara się za wszelką cenę uporać z pustką, rozczarowaniem i złością. Ukochana kobieta, dysponująca najpiękniejszymi pośladkami, jakie główny bohater kiedykolwiek widział, uciekła z Hybrydą (tak, chodzi o cechy fizyczne), który budzi najwyższą pogardę Zadkologa (tak, chodzi o…). Już na pierwszej stronie wszystko zdaje się dość jasne: W dodatku kiedy wracam do tego mieszkania, staje mi przed oczami sylwetka mojej eks i Hybrydy, jakby wciąż się tu kręcił. A przecież wysprzątałem kawalerkę od góry do dołu, przemalowałem nawet błękitne ściany na żółto. Celem bohatera – może nie od początku uświadomionym – będzie uporanie się z traumą rozstania, a właściwie porzucenia. Melancholia przebija przez niemal każdą myśl, rozmowę czy aktywność bohatera. Tkwiąc w pewnym zastoju psychicznym, nie potrafi wyswobodzić się spod ograniczających go wspomnień. Podejmując próbę napisania książki, zmagać będzie musiał się od samego początku z nie najprzychylniejszymi opiniami: Co to za machloje? Po co piszesz? Zdaje ci się, że każdy może sobie pisać historie, hę? Czy to przypadkiem nie jakaś nowa sztuczka, żeby przejść na zasiłek, prześliznąć się przez oka sieci systemu, wyrwać zapomogę, a przy okazji pogłębić dziurę w budżecie ubezpieczeń społecznych i naruszyć mechanizm awansu społecznego w Galii? Otóż okazuje się, że w pewnych okolicznościach (choć skłonna jestem twierdzić, że nawet bez względu na nie) i melancholia może być polityczna. Nie dość, że nasz à rebours wywrotowy lewak nie pracuje i życie trawi na pisaniu, to jeszcze jego stroje prowokują sąsiada – przezywanego panem Hipokratesem (nie, nie chodzi o…) do pytania: Naprawdę trzeba się picować jak do ślubu, żeby wyrzucić śmieci, hę? Chciałoby się długo pisać o strojach, o prostowaniu włosów, o typologii mężczyzn wyrastającej ze sposobu wiązania krawata, o wybielaniu skóry, ale wrócić trzeba do spraw politycznych. A niech to, przecież nawet na krok od nich nie odeszliśmy.
Polityczne rozważania bohatera wyrażone explicite nie są pierwszoplanowe. Narrator użycza raczej głosu wspomnianemu już Hipokratesowi i Arabowi z pobliskiego sklepu, pozwalając im na wielostronicowe monologi. Zanim bliżej im się przyjrzymy, warto dla uzyskania pewnej klarowności powiedzieć, że Mabanckou pisze o kolonializmie, polityce i stosunkach społecznych – zarówno wśród emigrantów, jak i rodowitych (jakkolwiek i ten status nietrudno zakwestionować) Francuzów – z zadziwiającą przenikliwością. W krótkich niejednokrotnie wymianach zdań bohaterów ukazuje najgłębiej zakorzenione uprzedzenia, przesądy, dziwaczne poglądy i niepoprawności polityczne skrywane pod płaszczykiem powściągliwej gościnności Francuzów.
Wróćmy jednak do monologujących znajomych Zadkologa, a szczególnie do jego jednoznacznego adwersarza – Hipokratesa. Rozbieżność ich poglądów dotyczy niemal wszystkich poziomów: od niemal organizacyjnego czy administracyjnego, przez polityczny, aż po egzystencjalny, jeśli zdecydujemy się problem niuansować. Unikający problemów bohater, pod okiem czujnego wielkiego brata (postawić można by tezę, że Hipokrates jest jednak tylko pewną figurą, personifikacją kontroli, współczesnej przemocy politycznej i społecznej itd.), mówi na przykład: Nie wiem, skąd czerpie wiedzę, że o miesiąc spóźniłem się z czynszem albo że nie ubezpieczyłem kawalerki u jego agenta, który ma biuro na końcu ulicy. Nie mówiąc o tym, że skarży się na hałas i smród, kiedy wraz z przyjaciółmi przyrządzamy jedzenie i słuchamy muzyki z naszego rodzinnego kraju, by choć trochę zapomnieć o troskach życia codziennego. On nie wie, co to nostalgia. Jego krajem jest Francja i obnosi się z dumą rodowitego Francuza. Kiedyś słyszałem, jak gderał, że Francja nie może już gościć całej biedoty świata, zwłaszcza tych z Konga, którzy stale próbują przekroczyć granicę, a przecież mają ropę i drzewa johimby. Są inne kraje w Europie, możemy się tam przenieść albo wracać do siebie, do naszych lepianek. I wygłaszał te brednie, wyzywając mnie wzrokiem. Sytuacja jest trudna, reakcje sąsiada przewidywalne i wpisujące się w schemat realizowany przez grupy dominujące wobec obcych w sytuacji zagrożenia (w tym przypadku jest to co gorsza kryzys ekonomiczny kraju). Zadkolog (i jak tu bez problemu mówić o poważnych sprawach…) nie reprezentuje jednak typowej postawy antykolonialnego emigranta, przeciwnie: z jednej strony przetwarza stereotypy dotyczące Czarnych we Francji, ośmieszając je i doprowadzając do nieznośnie wręcz komicznej formy, z drugiej zaś to samo robi z antykolonialnymi sądami. Na tym nie koniec jednak. Wzruszające opowieści o dzieciństwie w Afryce, które bohater snuje wielokrotnie dla Pierwotnej Barwy, mówią więcej o jego świadomości, niż można by się tego spodziewać. Tani sentymentalizm nie znajduje miejsca w jego historiach, nawet w chwilach, gdy opowiada o pierwszych podbojach i przepisywanych listach miłosnych: Tyle, że w tych wzorcowych listach z „Doskonałego sekretarza” wszystkie dziewczyny miały białą skórę, czasem były to niebieskookie blondynki, brunetki o zielonych oczach albo rude z piegami lub bez. A my wysyłaliśmy te listy, nawet nie próbując osadzić tego w tropikach. Mówiliśmy sobie, że miłość nie ma barwy, któż jest tak mądry by nadawać kolor słowom i emocjom. (…) A że te słowa podobały się dziewczynom, zaczęliśmy w końcu wierzyć, że nie ma nic bardziej poetyckiego niż nazwanie wyjątkowo czarnej dziewczyny „Moją śnieżnobiałą”…
Przenikliwe refleksje bohatera nie sprawiają, że czuje się on nadświadomy. Wielokrotnie podkreśla, że sam widzi wszystko w czarno-białych kliszach. Namawiany wielokrotnie przez kolegów, aby kolejna jego dziewczyna była biała, ponieważ jest to znak sukcesu i powodzenia, mimowolnie czyni ze swojej rasy jeden z podstawowych problemów. Nieco inaczej rzecz przedstawia się w przypadku Araba, który uznaje Europejczyków za imigrantów, Zadkologa za swojego afrykańskiego brata, a w Muammarze Kadafim pokłada wszelkie polityczne nadzieje. Problem naszego bohatera polega więc także na tym, że żadna z postaw prezentowanych przez innych nie może stać się jego własną. Skazując się na niejednoznaczny i z pewnością nieoczywisty polityczny indywidualizm, nie może czuć się komfortowo. Stojąc pośrodku tego całego politycznego bałaganu, zdolny jest niemal wyłącznie do obserwacji i kompulsywnego zapisywania wspomnień. Tym wydaje się zresztą przepełniony cały Black Bazar: zmaganiem z melancholią, przetwarzaniem i odtwarzaniem wspomnień, próbą osadzenia się w rzeczywistości społeczno-politycznej i wreszcie stworzeniem własnej narracji. Jak sam mówi: A potem uświadomiłem sobie, że mogę pisać tylko o tym, czym żyję, o tym, co mnie otacza, tak samo bezładnie… Banał? Nie do końca.
Historia rozpadu jego związku z Pierwotną Barwą łączy się per se z opowieścią o czasie, który spędzali razem. Bohater wielokrotnie tłumaczył swojej ukochanej, powielającej kliszowe obrazy Afryki, wyniesione także z literatury pięknej, że nie powinna sobie wyobrażać, że chodzimy do szkoły z drapieżnikami na smyczy, bawimy się z nimi podczas długiej przerwy, by potem odprowadzić je uprzejmie do dżungli, gdzie ich rodzice czekają na brzegu rzeki Kongo, by podziękować nam za fatygę. Czarnoskóra (o wyjątkowo ciemnej karnacji, stąd pseudonim) partnerka – pełna uprzedzeń i przesądów wobec Afryki – staje się idealnym odbiorcą opowieści. Nie jest bowiem ani przeciwnikiem, jak Hipokrates, ani oczywistym sprzymierzeńcem. W związku z tym w wypadku każdego swego rozmówcy bohater zobowiązany jest tak modelować narrację, aby odpowiadała zarówno jemu, jak i sytuacji, w której snuje opowieść. Wciągający język i humor Mabanckou, znany tak dobrze z lektury Kielonka, równoważą wyjątkowo trudne tematy – nie sposób pozostać obojętnym bądź dystansować się wobec opowieści narratora, który z jednej strony urzeka, budzi na wskroś empatyczne uczucia, z drugiej zaś nie jest jednym z sympatycznych bohaterów-fajtłapów, od którego spodziewać się można najwyżej nostalgicznego zawodzenia. Pamiętajmy – jego specjalizacją są tyłki.
Obsesja bohatera przekłada się na fenomenalne obserwacje, wyrażone bodaj najlepiej w tym fragmencie (proszę zapamiętać, strona 68): Mówię, że są tyłki, które gdy się ruszają, mogą cię bardzo zawieść, zadajesz sobie pytanie: czy to, co widzę, to naprawdę tyłek? Czujesz politowanie, bo nie wiesz, w którą stronę się kiwa, bo nie ma wyglądu, bo skręca w lewo, nigdy w prawo, jakby z tamtej strony czyhało niebezpieczeństwo, bo nagle wraca do punktu wyjścia, bo się płaszczy, nieruchomieje bez cienia elegancji. Tak właśnie jest, gdy dziewczyna jest zahukana, nigdy nie podejmuje decyzji, nim nie skonsultuje się z koleżankami, które niezmiennie wprowadzają ją w błąd. Może jeszcze kawałek: Wyjaśniam też Białemu Pierrotowi, że są jeszcze inne tyłki, najgorsze, pełne zahamowań, które poruszają się tylko zrywami, podrygują jak epileptyk, potem silnik gaśnie. To tyłki z ręczną skrzynią biegów i z reguły są płaskie jak dopiero co otwarta autostrada. Takie tyłki można zobaczyć czasem u intelektualistek, które cię mamią, by w końcu stwierdzić, że muszą się zastanowić, zrobić wewnętrzny bilans i skończyć lekturę tekstu o teoriach transcendentalnych z „Krytyki czystego rozumu Kanta”… Typologia to oboczna do tej, w której najważniejszy jest węzeł krawata, lecz, jak trzeba przyznać, jest i ciekawsza, i zabawniejsza. Ale czy specjalista od kształtów kobiecych pośladków może być wnikliwym komentatorem procesów społecznych? A te gry językowe? Przy traumie rozstania? A może człowiekowi nurzającemu się w melancholii nie przystoi drwić z fizjonomii kochanka ekspartnerki? Śmiech, proszę państwa, śmiech nas wyzwoli.
Alain Mabanckou, Black Bazar
przeł. Jacek Giszczak
Karakter, 2010
PRZECZYTAJ FRAGMENT BLACK BAZAR I DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O MABANCKOU