W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce Cookies".
Nakładem wydawnictwa Karakter właśnie ukazała się kolejna książka Alaina Mabanckou – „Black Bazar”. E-SPLOT jest patronem medialnym powieści!
Mabanckou dał się u nas poznać jako autor dwóch powieści – Kielonka i African Psycho, których doskonałe wydania w Karakterze zostały z entuzjazmem przyjęte przez czytelników, podobnie jak sam pisarz w czasie zeszłorocznej wizyty w Polsce. W monologach narratorów tych książek odbijały się wybrane miejsca obecności i wyobcowania współczesnej Afryki. W swojej nowej powieści francuskojęzyczny pisarz przenosi bohatera do Paryża i za jego pośrednictwem kreśli zarówno portret środowiska afrykańskich imigrantów, jak i całego francuskiego społeczeństwa, wraz z ich upodobaniami, dziwactwami, uprzedzeniami i wszelkimi doświadczeniami, które, zakorzenione w konkretnych warunkach i otoczeniu, chcą mieć przy tym szersze znaczenie. Erotyka, sztuka, społeczne wykluczenie, miłość, polityka, kolonizacja, towarzyskie relacje imigrantów – to tylko niektóre z tematów przepuszczonych w Black Bazar przez filtr pisarskich ambicji bohatera, przed ich powzięciem znanego przede wszystkim jako koneser niektórych stron kobiecej urody…
Prowadząc swoje sarkastyczno-melancholijne zapiski, spotka się on z wieloma trudnościami i pretensjami. Czy w tych twoich historiach jest chociaż młoda Japonka mitomanka, która wyznaje swojemu psychoanalitykowi, że przestała słyszeć muzykę, to znaczy nie może już doznać rozkoszy? – pyta przyjaciel. A przynajmniej pijak udający się do krainy umarłych, by odszukać swojego dostawcę wina palmowego, który przypadkiem skonał pod palmą? Albo wielka miłość w czasach zarazy pomiędzy biednym telegrafistą i uczennicą, która w końcu zdecyduje się jednak wyjść za pewnego lekarza? Czy wreszcie – chłopiec z bębenkiem, chłopiec, który w wieku trzech lat postanawia dalej nie rosnąć, który później trafia do szpitala dla nerwowo chorych i opowiada o swoim życiu pielęgniarzowi przez judasza?
Nie będzie mógł udzielić twierdzącej odpowiedzi na te pytania. Co nie znaczy, że jego tekst – i tekst Mabanckou – nie utrzyma trudnej równowagi pomiędzy humorem a melancholią, wciągającą fabułą a przykuwającym uwagę językiem, konkretem doświadczenia a czerpaniem z zasobów światowej kultury.
W dniu, w którym poznałem moją eks, byłem nieźle odpicowany, westony na stopach i garnitur Valentino Uomo na miarę. Dziewczyna chodziła tam i z powrotem przed „Fata Łaszkami” z papierosem w ustach. Większość kumpli była na miejscu, niektórzy stali jak ja przed lokalem, inni wspierali się o bar, zerkając jednym okiem w szklankę, drugim na ulicę. Widzę ich twarze, jakby to było wczoraj. Był tam Roger, Francuz z Wybrzeża Kości Słoniowej, który twierdzi, że przeczytał wszystkie książki świata. Był Yves, „po prostu z Wybrzeża”, który ogłasza wszem i wobec, że przybył do Francji, żeby zmusić Francuzów do zwrotu kolonialnego długu, i że zrobi wszystko, co niezbędne, by osiągnąć swój cel. Był Vladimir Kameruńczyk, który pali najdłuższe cygara w całej Francji i Nawarze. Był Paul z dużego Konga, który skrapia się perfumami, jakich jeszcze nie wypuszczono na światowy rynek – nazywamy go też Świętą Dwójcą, bo stale powtarza, że w życiu liczy się nie tylko tyłek, jest też para piersi. Widzę Białego Pierrota z małego Konga, który podaje się za „specjalistę od Słowa” i twierdzi, że Biblia kłamie, że na początku było nie tylko Słowo jako takie, lecz także podmiot oraz dopełnienie bliższe, i że to człowiek dodał dopełnienie dalsze, gdyż miał dość wielbienia bóstwa, które się nigdy nie pokazuje.
Widzę też Oliviera z małego Konga, o lekko skośnych oczach, które jednak potrafią dojrzeć wszystko z daleka, zwłaszcza dziewczynę. Jeszcze inny zaś rodak, Patrick „Skandynaw”, poślubił Finkę i mają razem dziecko, którego dotąd nie widziałem.
Widzę wreszcie tego szurniętego Bosco, „Wiecznego Tułacza z Czadu”, który uważa wszystkich za ignorantów, bo jest przekonany, że ma najwyższy iloraz inteligencji w Afryce, że tylko on rozumie w pełni subtelności trybu subjonctif imparfait. Jak człowiek, który nazywa siebie cywilizowanym, może sikać pod ścianą „Jip’sa”, choć w barze jest toaleta i zwykli przechodnie przychodzą się tu odlać, nawet nie zamawiając piwa? Nazywa siebie poetą lirycznym, czyta nam jakieś przedpotopowe wiersze, które podobno napisał, gdy był uczniem liceum w N’Dżamenie i nudził się wśród zgrai tępaków. Twierdzi, że to dzięki wersyfikacji otrzymał stypendium ambasady francuskiej w Czadzie, ponieważ Francuzi jednogłośnie uznali, że jego miejsce jest we Francji, nie w Afryce, i że nasz poeta to bez dwóch zdań „czarny Paul Valéry”, na którego od dawna czekano. Mówimy więc też na niego Poeta z ambasady, a słysząc jego paryski akcent, Biały Pierrot stwierdził, że ten mieszkaniec Czadu, który tu przybył w poszukiwaniu utraconego czasu, to papierowy czarnuch, który jeszcze nie wyszedł z czasów kolonialnych i w rezultacie ma czarną skórę oraz białą maskę…
Wszyscy tam byli. Wymieniali uwagi na temat Pierwotnej Barwy, a właściciel Jeannot oraz barman Willy rzucali im porozumiewawcze spojrzenia i puszczali wściekłą muzykę z jakiejś podejrzanej dzielnicy Abidżanu, Dakaru, Douali czy Brazzaville.
Widzieli, jak zmierzam w stronę „Fata Łaszków” i dyskutuję z Pierwotną Barwą. Próbowałem odczytać z jej plakietki swojsko brzmiące nazwisko, z którego Willy szydził przy byle okazji:
– Znam tę dziewczynę, niedawno ją przyjęli. Ma tak skomplikowane nazwisko, że aby je wymówić, trzeba by chyba połknąć ość tilapii…
Wprawdzie miała smolistą skórę, na którą wybrzydzali moi przyjaciele – ponieważ w kraju tego rodzaju skóra niezbyt się podoba – ale dostrzegłem również jej niezrównany atrybut: tyłek, który poruszał się w kierunku odwrotnym niż wskazówki zegara. A nie każdemu tyłkowi jest to dane. Nawet dziś, idąc ulicą, uważnie przyglądam się dziewczętom, by się przekonać, czy Bóg stworzył jakiś inny tyłek o takich gabarytach i równej gibkości. Doszedłem do wniosku, że dzieła sztuki są unikalne, niedoścignione, zwłaszcza jeśli wspomnianym artystą jest Bóg we własnej osobie. Nawet później, kiedy szliśmy razem, starałem się iść za Pierwotną Barwą jak cień, zwalniałem, udawałem, że upuszczam klucze, że je podnoszę, ani na chwilę nie odrywając wzroku od tego widowiska, by nie przeoczyć najmniejszego podrygu jej karoserii wyładowanej po brzegi towarem. Wtedy Pierwotna Barwa odwracała się, uśmiechała się do mnie, jeszcze szybciej poruszała swoją stroną B, a moje serce skakało jak osesek kangura podniecony widokiem przejeżdżającego jeepa. Mówiłem sobie, że może być dumna, mając tyłek z automatyczną skrzynią biegów, bo cokolwiek by mówić, natura nie dla wszystkich bywa tak łaskawa. Faworyzuje jedne, a z innymi obchodzi się po macoszemu…
To z pewnością Pierwotna Barwa pogłębiła moją fascynację tyłkami. Od chwili naszego pierwszego spotkania myślałem już tylko o tym. Tak oto zamiast maszerować jak wszyscy z podniesioną głową, popadłem w manię ścigania wzrokiem lędźwi przechodzących kobiet, by potem przeprowadzać dogłębną analizę. Obecnie jestem przekonany, że tak jak w przypadku krawatów można badać psychologię istoty ludzkiej na podstawie sposobu, w jaki porusza tyłkiem. Nic zatem dziwnego, że większość kumpli w „Jip’sie” nazywa mnie „Zadkologiem”. To Biały Pierrot ukuł ten neologizm – lecz jestem przeciwny używaniu słowa „neologizm”, bo nie ma tu nic nowego pod słońcem. Wiedza o tyłku istnieje od zarania dziejów, od kiedy Adam i Ewa odwrócili się plecami do Stwórcy. Za każdym razem gdy Biały Pierrot znajdzie nową dziewczynę, nie tracąc czasu, sprowadza ją do „Jip’sa”, stawia jej drinka, szepcze mi na ucho, bym zlustrował miednicę i tkankę mięśniowo-tłuszczową jego nowej zdobyczy i w stosownym momencie z nim o tym porozmawiał, gdyż nie chce zmylić drogi, naciąć się na jakąś rozkapryszoną pannę, która ma kompleks spartaczonego tyłka. Potem, gdy dziewczyna już pójdzie, Biały Pierrot podbiega do mnie, pyta, co o tym myślę. Dodaje, że podnieca go, gdy ja o tym mówię. Przypominam mu więc różne typy stron B. Mówię, że są tyłki, które gdy się ruszają, mogą cię bardzo zawieść, zadajesz sobie pytanie: czy to, co widzę, to naprawdę tyłek? Czujesz politowanie, bo nie wiesz, w którą stronę się kiwa, bo nie ma wyglądu, bo skręca w lewo, nigdy w prawo, jakby z tamtej strony czyhało niebezpieczeństwo, bo nagle wraca do punktu wyjścia, bo się płaszczy, nieruchomieje bez cienia elegancji. Tak właśnie jest, gdy dziewczyna jest zahukana, nigdy nie podejmuje decyzji, nim nie skonsultuje się z koleżankami, które niezmiennie wprowadzają ją w błąd. Dodam, że istnieje też inny rodzaj tyłków, ich problem polega na tym, że zbyt szybko poruszają się z góry na dół, jak podrażnione gekony, biedna kobieta musi podciągać spodnie czy spódnicę w każdej kolejnej fazie. Jeśli porozmawiasz z dziewczyną obarczoną tego rodzaju tkanką mięśniowo-tłuszczową, zobaczysz, że byle co budzi w niej agresję, że wyznacza ci spotkanie przy fontannie Saint-Michel czy w kościele Świętego Bernarda, nie zjawia się i porzuca cię, wysyłając list polecony za potwierdzeniem odbioru. Wyjaśniam też Białemu Pierrotowi, że są jeszcze inne tyłki, najgorsze, pełne zahamowań, które poruszają się tylko zrywami, podrygują jak epileptyk, potem silnik gaśnie. To tyłki z ręczną skrzynią biegów i z reguły są płaskie jak dopiero co otwarta autostrada. Takie tyłki można zobaczyć czasem u intelektualistek, które cię mamią, by w końcu stwierdzić, że muszą się zastanowić, zrobić wewnętrzny bilans i skończyć lekturę tekstu o teoriach transcendentalnych z Krytyki czystego rozumu Kanta…
Ja byłem szczęśliwy, znalazłem u Pierwotnej Barwy tyłek moich marzeń, czułem się panem świata, pyszniłem się jak paw…
O AUTORZE
Alain Mabanckou urodził się w 1966 roku w Republice Konga (dawniej Kongo Brazzaville). Dorastał w Pointe-Noire. Rozpoczął studia prawnicze w ojczyźnie, w wieku 22 lat wyjechał do Francji, gdzie uczył się na Université Paris-Dauphine w Paryżu. Przez 10 lat pracował dla Suez-Lyonnaise des Eaux. Równocześnie pisał oraz wydawał poezję. Debiutancką powieść Bleu – Blanc – Rouge opublikował w 1998 roku, została ona nagrodzona Grand Prix Littéraire d’Afrique Noire. Na początku obecnej dekady wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Wykładał literaturę frankofońską i afroamerykańską na Uniwersytecie Michigan, od 2007 roku jest profesorem zwyczajnym (Full Professor) literatury francuskojęzycznej na Uniwersytecie w Kalifornii (UCLA).
Jest autorem sześciu tomików poetyckich i siedmiu powieści. Kielonek (Verre cassé), opublikowany we Francji w 2005 roku, przyniósł mu rozgłos i Prix des Cinq Continents. Za kolejną powieść, Mémoires de porc-épic (Pamiętniki jeżozwierza), rok później otrzymał prestiżową Prix Renaudot i stał się pisarzem, którego nie wypada nie znać. Debiut powieściowy kongijskiego autora na amerykańskim rynku, African Psycho, wzbudził niemałą sensację wśród krytyków i czytelników (trzy wydania!), dla których było to pierwsze starcie z transkulturową, brawurowo napisaną i zabójczo inteligentną prozą Mabanckou – szczwanego ucznia i (między wersami) apologety Jamesa Baldwina, któremu zresztą poświęcił tom Lettre à Jimmy.
W prozie Mabanckou widać fascynację bohaterami z drugiego szeregu – na pozór nieciekawymi, żyjącymi gdzieś na marginesie wielkich wydarzeń i wielkiego świata. Szemrani pijaczkowie, podstarzałe prostytutki, życiowe niedorajdy, niedoszli złoczyńcy – to im najchętniej udziela głosu. Kiedy jestem w kinie najbardziej ciekawią mnie właśnie te drugoplanowe postaci. Myślę, że to właśnie jest prawdziwe życie. Lubię te pokiereszowane ludzkie historie. Mam o nich więcej do powiedzenia. Wydaje mi się, że za tą marginalizacją kryje się radość życia. Oto, czego w nich szukam: przebłysku radości – mówi.
Na początku 2009 roku francuskojęzyczna publiczność literacka miała okazję poznać jego Black Bazar – pełny sarkazmu dziennik mieszkającego w Paryżu, zbuntowanego Kongijczyka, który drwi z otaczającego go świata. Książka cieszyła się ogromnym powodzeniem wśród czytelników i krytyków.
Mabanckou jest osobą obdarzoną dużym temperamentem i talentem oratorskim. Zapytany przez jednego z francuskich dziennikarzy, czy jako Kongijczyk nie ma problemów z językiem francuskim (dodajmy, że w Kongo jest to język urzędowy), odpowiedział: Ja miałbym mieć problemy z językiem francuskim? Ależ to język francuski ma problemy ze mną!
Z roku na rok, po kolejnych tłumaczeniach na świecie, Mabanckou zdobywa coraz większą popularność i – nie bez racji – staje się jednym z czołowych francuskojęzycznych autorów średniego pokolenia. Nie przepada za etykietką „pisarz afrykański”; wiele wysiłku i inwencji wkłada w to, żeby pokazać, że literatura afrykańska czy też literatura tworzona przez Afrykańczyków jest częścią światowego pisarstwa i jako taką należy ją czytać. Najlepszym tego dowodem, a właściwie manifestem, jest Kielonek, w którym Mabanckou ukrył grubo ponad 200 cytatów i aluzji do literatury światowej; wśród nich znalazło się też sporo książek pisanych przez Afrykańczyków. Do swoich mistrzów zalicza m.in. Céline’a (jemu bar Kielonka zawdzięcza nazwę – dosłownie: Kredyt Odjechał), Juana Rulfa, Horacia Quirogę, Marqueza. W "Podróży do kresu nocy" zaszokował mnie język. Ten rytm, ostre cięcia, zawieszenia – mówi. Powieść zaskoczyła go też ostrą i przenikliwą krytyką ówczesnego francuskiego systemu kolonialnego. W Célinie zobaczył pisarza, który mówi własnym głosem, unikając popadania w retorykę czy stylistyczne pustosłowie.
Znakami rozpoznawczymi pisarstwa Mabanckou pozostają prześmiewczy humor, autoironia i dystans, z jakim opisuje on swoje postaci czy – w ogóle – postkolonialne społeczeństwa Afryki i Europy. Autor pełnymi garściami czerpie zarówno z zachodnich, jak i afrykańskich tradycji opowiadania, dokonuje ich re-wizji, czyniąc sporo zamieszania wobec „kultury używania” kanonu światowej literatury. W Black Bazar na przykład stawia obok siebie nie tylko Georges’a Brassensa i Milesa Davisa (co nie dziwi, skoro muzyka to wielka pasja autora), ale też Güntera Grassa i Dany’ego Laferrière’a.