Kontrast, którego doświadcza czytelnik już u zarania narracji, w pełni oddaje atmosferę roztaczaną przez autorkę w dalszej części utworu. Nic tu bowiem nie jest proste, ani tym bardziej jasne. Świat poznajemy oczyma czterech bohaterów: trzech synów Anny Neshov oraz córki jednego z nich – Torunn. Z pewnością za zasługę trzeba przypisać autorce zróżnicowanie charakterologiczne każdej z postaci utworu. Patrząc na ten sam świat z różnych perspektyw, czujemy doskonale mentalną różnorodność postaci. Szkoda, że to rozszczepienie nie zostało poprowadzone do końca i, zamiast z kilkoma różnymi stylami wypowiedzi, spotykamy się wciąż z tym samym sposobem snucia opowieści (a pole do popisu było szerokie, choćby dlatego, że Tor – jeden z braci – mówi gwarą, o czym dowiadujemy się od innych postaci).

Czwórki głównych bohaterów pozornie nic nie łączy, prócz więzów krwi, które nie są jednakże postrzegane w tej rodzinie jako obligujące do czegokolwiek. Postaci poznajemy w różnych przestrzeniach, w których wiodą swoje osobne żywoty. Błoga separacja, świadoma niepamięć, zostaje przerwana tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Anna Neshov – nestorka rodu – dostaje nagle wylewu. Początkowa niechęć bohaterów do zmierzenia się twarzą w twarz z tym nieoczekiwanym problemem w wypadku każdego z nich zostaje pokonana. Wszyscy muszą skonfrontować się nie tylko z własnymi emocjami żywionymi w stosunku do matki (i babki), ale także z członkami rodziny oraz tajemnicami, które raz po raz ujawniają się w trakcie lektury.

Już na samym początku czytelnik odczuwa, że coś w tej rodzinie nie jest tak, jak być powinno. I nie chodzi tu jedynie o rozpad więzi rodowych.
Można powiedzieć inaczej. Ów rozpad jest poważnym problemem, lecz nie do końca wiemy, co leży u jego źródeł. Można snuć co najwyżej liczne domysły, by na samym końcu dowiedzieć się nareszcie, jaka jest prawdziwa przyczyna takiej, a nie innej struktury relacji rodzinnych.

Bezpośrednia odpowiedź autorki to jedno, intuicje czytelnicze – drugie. Osobiście nie do końca zadowala mnie „racjonalne” wytłumaczenie podane w zakończeniu Ziemi kłamstw. W tej powieści jest coś, czego nie da się zredukować do relacji przyczyna-skutek, nawet jeżeli często stosunek ten obserwujemy na różnych płaszczyznach (mentalnych, charakterologicznych, fizykalistycznych), ulegając przez to złudzeniu obiektywności. Być może jest to szukanie dziury w całym, ale nie satysfakcjonowało mnie na pół kryminalne odkrycie prawdy. Gdy przewracałem po raz kolejny strony książki, notabene wydanej w sposób nadzwyczaj pieczołowity jak na tak jeszcze niszowe wydawnictwo, jakim jest Smak Słowa, trop podsunęła mi, jak ma to miejsce wielokrotnie podczas moich lektur, okładka. W biało-niebieskiej kolorystyce, w jakiej jest ona utrzymana, punktem centralnym staje się dom. I to w gruncie rzeczy on jest elementem spajającym całość, zarówno w sposób dosłowny, jak i symboliczny.

W pierwszym znaczeniu chodzi oczywiście o spotkanie rodzinne, o powrót do korzeni  w sensie fizycznym, jak również psychicznym. Dużo ważniejszy jest jednakże wymiar symboliczny. Dom w Neshov przedstawiany jest z dwóch perspektyw. Z jednej strony, jako wspaniała posiadłość z tradycjami, pamiętająca czasy wojny, posiadłość, nad którą czuwa matczyna ręka Anny (tak dom widzi głównie Tor). Z innej perspektywy znajduje się on na skraju ruiny. Jak mówi Torunn, zewnętrzna obserwatorka, nie mająca z tym miejscem wiele wspólnego: Ta kuchnia nie bardzo zgadzała się z tym, co opowiadał o swojej matce. Mówił, że zmywa, sprząta i przyrządza posiłki, przedstawiał ją jako zajętą kobietę, prawdziwą wiejską gospodynię, zajmującą się wszystkim i stawiającą wysokie wymagania sobie i innym. Tutaj było brudno i okropnie… Dom w stanie rozkładu przywodzi na myśl skojarzenie z rodziną w stanie rozkładu. Jak mówi przysłowie: ryba zaczyna psuć się od głowy. Gniazdo rodzinne zostało skażone, a relacje między członkami klanu zatrute. Doskonale stosunki te oddają słowa jednej z postaci kameralnej sztuki Strindberga Pogorzelisko: Nazywamy ją [dzielnicę – przyp. P. R.] Bagno. Wszyscy tu nienawidzą się nawzajem, nie dowierzają sobie, obmawiają się, dręczą jedni drugich.

Dom w Neshov potraktować można jako miejsce przeklęte, miejsce, w którym rodzą się wszelkie problemy bohaterów, a Anna przedstawiała się nam będzie wtedy jako zły demiurg. Takie ujęcie okazuje się paralelne do wspomnianej sztuki Strindberga. Tam co prawda wszystko osnute jest wokół motywu spalonego domu, ale przecież posiadłości w Neshov również niewiele brakuje do zupełnego upadku. To, co łączy obydwa utwory, odległe od siebie prawie o 100 lat, to przedstawianie życia opartego na kłamstwie, na pozorze. Kolejny cytat z Pogorzeliska: Tu znów noga od stołu w jadalni – dziedzicznego, a jakże, mówiono że to heban, podziwiano go jak heban, a teraz, po upływie pięćdziesięciu lat zostaje to przeze mnie zdemaskowane jako pofarbowany klon […] Wszystko w tym domu rozpadło się pod dotknięciem, wszystko. Próżność, znikomość. Podobnie jak u Strindberga, tak i u Radge nieszczęście dotykające bohaterów związane jest z kłamstwem tkwiącym u podstaw. Kłamstwem, które zatruwa nie tylko relacje międzyludzkie, ale także samo miejsce, czyniąc z niego symbol klęski i upadku. Wszak dom rodzinny w Neshov budzi skrajne emocje i nie jest bynajmniej postrzegany jako ostoja.

Jeden ważny element różni obydwa utwory. O ile sztuka szwedzkiego dramaturga kończy się pesymistycznym wykrzyknieniem wszystko humbug, o tyle w powieści norweskiej autorki zarysowuje się nadzieja zmiany na lepsze. Prawda zostaje objawiona (w przeciwieństwie do Dzikiej kaczki Ibsena w Ziemi kłamstw ma ona moc odbudowywania stosunków międzyludzkich), a dom wspólnymi siłami doprowadzony do ładu. Wyrzuca się z niego wszystko, co stare i zepsute, z szaf natomiast wyciągnięte zostają rzeczy świeże, pachnące starymi laty, pochowane dekady wcześniej. Kolacja wigilijna rodzi nadzieję na poprawę stosunków w obrębie klanu.

Choć na pierwszy rzut oka zakończenie to wydawać się może naiwne i pretensjonalne, to ręczę, że w rzeczywistości takie nie jest. Autorka pozostawia bowiem wszystko w zawieszeniu, umożliwiając czytelnikowi dokończenie na własny użytek historii lub pozostawienie jej niedopowiedzianą.

Pomimo iż książce zarzucić można kilka niedociągnięć (niekonsekwentne zróżnicowanie postaci, momentami trywialność i naiwność, oczywistość), jest to pozycja godna polecenia. Choć wakacje dobiegły już końca, to z pewnością Ziemia kłamstw umili coraz dłuższe wieczory, a stwierdzenie „wszystko humbug” uaktywni pokłady dialogiczności zakodowane w książce norweskiej pisarki.



Anne B. Radge, Ziemia kłamstw
przeł. Ewa Bilińska
Smak Słowa, 2010