Podstarzały pisarz, seksowna dziewczyna i problemy z dojściem do prawdy o samym sobie. A do tego w tle katalońska plaża – lektura wprost wymarzona na wakacje. Jednakże ci, którzy zwiedzeni kuszącym tytułem oczekują niewyszukanej rozrywki, mocno się rozczarują (aczkolwiek możliwe, że przyjemnie). "Dziewczyna w złotych majtkach" to kryminał ontologiczny, i jak na dobry kryminał przystało – nie można się od niego oderwać. I nic nie szkodzi, że łatwo przewidzieć, kto zabił. Oczywiście – dyskurs.
Oczywiście nikt nikogo nie zabija (przynajmniej dosłownie), jednakże
Dziewczynę w złotych majtkach czyta się jak kryminał, gdyż – jak na kryminał przystało – próbujemy dociec, jak było naprawdę.
W powietrzu unosi się tajemnica, od samego początku czytelnikowi towarzyszy to samo poczucie nierzeczywistości, co Luysowi. Coś się nie zgadza od samego początku, a sygnały tego w trakcie lektury nasilają się. Stary pisarz próbuje zrozumieć, co się dzieje, jednakże zamiast zbliżyć się do wyjaśnienia, pogrąża się coraz bardziej w odmętach szaleństwa. A my razem z nim. Zaciera się granica między życiem i tekstem. Mówiłem, że trochę to przewidywalne – ale wciąż niezwykle wciągające.
Juan Marsé,
Dziewczyna w złotych majtkachTłum. Marcin Michalski
Znak, 2010