To drugi polski spektakl (po głośnym Krumie Warlikowskiego), na który wybierają się najbliżsi dramatopisarza porównywanego z Beckettem. Echo entuzjastycznych recenzji spektaklu wyreżyserowanego przez Anę Nowicką, z oprawą muzyczną autorstwa Renaty Przemyk, przekroczyło najwyraźniej granice naszego kraju. Teatr BARAKAH zaprasza na spektakl w towarzystwie rodziny Levinów o 22.00, w sercu żydowskiego Kazimierza, na ulicy Szerokiej 6. Rezerwacje biletów na stronie teatru.
Także wydawnictwo AUSTERIA wraz z Agencją Dramatu i Teatru ADIT przypomniało ostatnio Hanocha Levina obszernym (ok. 700 stron!) wydaniem jego dramatów. Ja i Ty i następna wojna zawiera sztuki w tłumaczeniu Irit Amiel, Agnieszki Olek, Jacka Poniedziałka i Michała Sobelmana, ale też wspomnienia najbliższego przyjaciela pisarza, Daniego Tracza.
Teatr BARAKAH i Wydawnictwo AUSTERIA zapraszają na spotkanie z Danim Traczem, a także z rodziną Hanocha Levina już w sobotę, 4 września 2010 roku o godzinie 12.00, w Klezmer – Hois, ul. Szeroka 6. Poprowadzi je Michał Sobelman, tłumacz dramatów Levina (równocześnie rzecznik prasowy ambasady Izraela w Polsce). Rozmowa dotyczyć będzie samego Levina, wrażeń pospektaklowych z „SZYCA” oraz dramatów izraelskiego pisarza. Swą obecność zapowiedzieli czołowi krytycy teatralni oraz teatrolodzy.
Najbliższe spektakle SZYCA:
3, 4, 5 września 2010 godz. 22.00
Teatr BARAKAH, ul. Szeroka 6, Kraków
SZYC Hanocha Levina, w tłumaczeniu Michała Sobelmana
Reżyseria: Ana Nowicka
muzyka: Renata Przemyk
występują: Lidia Bogaczówna, Monika Kufel, Karol Śmiałek, Kajetan Wolniewicz
choreografia: Iwona Olszowska
realizacja, produkcja muzyczna: Piotr LALA Lewicki
scenografia: Lesław Kostka
Teatr BARAKAH
Bilety na spektakl: 20 zł (normalny), 15 zł (ulgowy)
Rezerwacja: teatrbarakah@gmail.com
RECENZJE SPEKTAKLU:
Okrutna komedia rodzinna Teatru Barakah
«W malutkiej piwnicy Klezmer-Hois na Kazimierzu kłębią się emocje. Ekspresyjnie, ze śpiewem i tańcem czwórka aktorów przedstawia rodzinną historię Szyca, jego żony, córki i zięcia.
Szyc jest drobnym przedsiębiorcą, ma dwie ciężarówki i udział w koparce. Jego żona Cesia marzy o lepszym życiu, najlepiej w Los Angeles. Oboje pragną, by ich córka Szeprahci wreszcie wyszła za mąż. Szeprahci poznaje Czerhesa, dynamicznego i interesownego młodzieńca, który pragnie głównie jej posagu. Wychodzi za niego, spodziewa się dziecka. Wybucha jedna wojna, potem druga. Szyc ma wylew, Czerhes ginie, wraca jako duch, a Szyc, zamiast umrzeć, zdrowieje. Tak w skrócie przedstawia się fabuła "Szyca".
W skrócie i zarysie, niewiele mówiącym o charakterze tej "sztuki muzycznej", jak głosi podtytuł. Czwórka bohaterów jest złączona więzami rodzinnymi; rodzina jest tutaj źródłem cierpień, ale od rodziny nie można się uwolnić. Umarli wracają, umierający ożywają, wszyscy znów gromadzą się przy stole, przy zupie. Bohaterowie są niesłychanie żywiołowi, biologiczni, w ich języku dosadność i wulgarność łączy się ściśle z poezją, komizm i groteska z poczuciem przemijania, seks i jedzenie ze świadomością śmierci.
W siedzibie teatru Barakah, w podziemiach Klezmer-Hois, nie ma dużo miejsca. Widzowie otaczają z wszystkich stron miejsce gry, na którym mieści się tylko stół i krzesła, potem tron sparaliżowanego Szyca - ozdobna konstrukcja z sedesem i spłuczką, opatrzoną napisem "Niagara". Ta bliskość sceny, bliskość aktorów, którzy wcale nie grają dyskretnie, ale dają z siebie wszystko, to duża zaleta spektaklu.
Reżyserka Ana Nowicka i aktorzy znaleźli wyrazistą formę dla tekstu Levina, i utrzymali ją konsekwentnie do końca przedstawienia, przez prawie dwie godziny. Nie ma tu miejsca na psychologiczne niuanse, wczuwanie się i przeżywanie - co prawda ślady takich metod widoczne są w rolach Lidii Bogaczówny (Cesia) i Kajetana Wolniewicza (Szyc), ale na szczęście szybko nikną w energetycznym wirze, jaki tworzy się na scenie. Młodsza para - Monika Kufel (Szeprahci) i Karol Śmiałek (Czerhes) nie ma problemów z poetyką sztuki Levina. Jej bohaterowie to upiornie komiczne, groteskowe, ale i dojmująco prawdziwe figury; nie musimy domyślać się, co kryją ich dusze, ewentualnie czekać na monologi ujawniające ich myśli. Wszystko powiedzą, wyśpiewają, wytańczą.
"Szyc" w Barakah to pierwsza polska realizacja sztuki Levina. Pod koniec ubiegłego roku ukazał się wybór jego 12 dramatów (wydawnictwo Austeria i Agencja ADiT), i już są pierwsze spektakle. Może czeka nas festiwal Levina? I może pojawi się spektakl klasy "Kruma" Krzysztofa Warlikowskiego, dzięki któremu najwybitniejszy izraelski dramaturg przestał być w polskim teatrze tylko nazwiskiem.»
Joanna Targoń
Gazeta Wyborcza - Kraków nr 149 online
29-06-2010
Wojna domowa
"Szyc" Hanocha Levina, czyli tragikomedia z przyśpiewkami i wojną siedmiodniową w tle, jest jak szmonces, który zmienia się w bluzg. To obsceniczna modlitwa, która obraza i rani wszystkich dookoła.
Piwnica pod knajpą Klezmer-Hois na krakowskim Kazimierzu nie jest większa od zwyczajnej kuchni w starym budownictwie. Zasiadamy na sofach i krzesłach pod ścianami jak sąsiedzi, którzy wpadli pożyczyć szklankę cukru i przypadkiem dostali się w sam środek rodzinnej awantury. Oto zwykły izraelski dom staje się polem walki między pokoleniami. Młodzi rzucają się do gardła starym. Starzy wściekają się na pazerność młodych. Młodzi chcą, żeby starzy już zdechli. W powietrzu wisi zbrodnia o byle co. Niejaki Szyc (Kajetan Wolniewicz), dynamiczny aczkolwiek starzejący się przedsiębiorca w branży budowlanej, i jego zahukana żona Cesia (Lidia Bogaczówna) usiłują wydać córkę Szeprahci (Monika Kufel) za mąż. Niebrzydkie toto, pyskate i cycate, ale amatorów brak. W końcu trafia się jeden, człowiek znikąd, oficer izraelskiej armii Czerhes (Karol Śmiałek). Levin brawurowo otwiera analogię rodziny i przedsiębiorstwa joint ventu-re. Pan miody wkłada do interesu pana młodego, teść - córkę i mieszkanie, pan młody dorzuca teściowi prawo do widywania wnuka, który może się urodzi, a może nie, teść, wyrywając sobie włosy z brody, daje samochód i 200 tysięcy. Ale to dopiero początek. Ceremonia ślubna musi się Szycowi zwrócić, Czerhes chce się usamodzielnić, przejmując zamówienia armii na kopanie rowów, które mogą być wedle potrzeb i okopami, i grobami. I tak wybucha wojna domowa o dwie ciężarówki i udział w koparce, które jeszcze posiada Szyc. Córka i matka stają po stronie Czerhesa, omotany rodzinnym spiskiem Szyc zostaje sam. Ma wylew, nie może mówić, o jego dawnej pozycji przypomina tylko poza biblijnego patriarchy, jaką przyjmuje, siedząc na tronie-klozecie z surrealnym napisem "Niagara". Walka młodego ze starym w sztuce Levina to oczywiście echo pojedynku Schlinka i Gargi z Brechtowskiej "W dżungli miast". Ale tam starcie Murzyna z Chińczykiem miało charakter irracjonalny, tu chodzi o pozycję w społeczeństwie, prawdziwe pieniądze i realną władzę w rodzinie.
Levin wie oczywiście, że w każdym sporze pokoleniowym to młodzi, a nie starzy, mają rację, choćby tylko z tego powodu, że jako jedyni mają przed sobą przyszłość. Ale nie jest z nimi. Nie jest także z Szycem, fałszywym, nadmuchanym domowym cielcem, cwaniakiem oszwabiającym sąsiadów i świntuchem obmacującym córkę. Levin nie trzyma z ludźmi, Levin trzyma z trupami i duchami. W finale sztuki Czerhes wraca do domu jako duch, smutne widmo młodzieńczej pychy, i chowa się pod stołem. Godzien dotąd współczucia Szyc przezwycięża paraliż, cudem zmartwychwstały zaprowadza dawne porządki. Gorzki, nieprawomyślny utwór. Wyobrażam sobie, jak strasznie wybrzmię wał na izraelskich scenach. Przecież bohater w utworach Levina jest chwytany przez autora zębami. Bo Levin wie, że Zyd ma nie tylko kapelusz i Holokaust, który wszystko usprawiedliwia, Żyd ma także ciało, które puszy się i miota, a na koniec zdycha jak każdy człowiek. Kompozycje napisane przez Renatę Przemyk do spektaklu mogą zwieść niejednego pozorną ckliwością, wyrafinowaną grą z klezmerską i żydowską muzyką, ale tak naprawdę są brechtowski-mi songami, w których bohaterowie komentują urwany w pół słowa monolog. Ich pastiszowy śpiew odsuwa nas od postaci na odległość dłoni zaciśniętej w pięść. Reżyserkę Anę Nowicką trzeba długo i czule oklaskiwać za wybór repertuarowy. Za próbę zmierzenia się z kontekstem krakowskiego Kazimierza, skansenu pełnego ucukrzonego muzyczno-gastronomicznego folkloru żydowskiego – też.”
Łukasz Drewniak
Dziennik Gazeta Prawna nr 167/27-29.08.
27-08-2010
Rytuał zupy
„Gdzieś, w miejscu nic nieznaczącym, na zapleczu świata, czworo rozmienia się na mięso przez godzinę i pół. Na przykład dzisiaj, może też być jutro. Jutro jak wczoraj, jak dzisiaj, jak zawsze.
Pephes Szyc (Kajetan Wolniewicz), ciułacz marny, uliczny inwestor wart litości, kupa zgorzknienia, nic więcej, no, może jeszcze trochę starego wystudzonego ciepła na dnie oczu, lecz kto by się tym przejmował. Jego żona Cesia (Lidia Bogaczówna), kostyczna kapłanka codziennych zup rodzinnych, cienkich jak jej marzenia: niech ktoś wreszcie połakomi się na córkę, niech ją weźmie sobie, niech zniknie z domu wstyd staropanieństwa, niech w końcu będzie lżej. Ich córka Szeprahci (Monika Kufel), garść malowniczo falującego ciała, czekającego na czyjeś szorstkie, mocne łapy: twarz wymarzonego nieważna, serce nieważne, nic nieważne, nic, byle tylko dobry uchwyt miał, byle tylko wziął i już nie puścił. Wreszcie ten od dobrego uchwytu - Czerhes Peltz (Karol Śmiałek), szemrany żołnierz, kombinator, geszefciarz, za szorstkie swoje, mocne łapy dla Szeprahci, po groteskowych targach weźmie od Szyca pieniądze niemałe. I wielka ulga spłynie na dom cienkich zup.
Rozmieniają się tak na mięso - szacują d... Szeprahci jak by szacowali szynkę. Oceaniczne piersi Szeprahci są cielęciną bez kości, również dla niej. Wszyscy tkwią tu, już tylko tu, w sferze zwierzęcej sensualności, gdzie skóra, dotyk, swąd potu, smak ciała - są światem całym. Rozmieniają się na mięso gdzieś w Izraelu, albo gdziekolwiek, w mieścinie bez właściwości, na rogatkach metropolii, w domu do rozbiórki przy ślepej przecznicy, w nic nieznaczącym punkcie na dnie wielkiej historii. Przez godzinę i pół. A później? Od początku. To samo przez dzień następny, tydzień, miesiąc, rok. Do końca. Wyreżyserowany przez Anę Nowicką "Szyc" Hanocha Levina kończy się tak, jak się zaczyna. Cesia rozkłada na marnym stole talerze i łyżki, wnosi wazę cienkiej zupy. Koło się zamyka.
Na scenie Teatru Barakah w piwnicach Klezmer-Hois koło się zamyka, czyli koło się otwiera. A w środku, pomiędzy rytuałami zupy - półtoragodzinna, prosta przypowieść, o której właściwie już wszystko powiedziałem. Dodam tylko, że wojna nagle wybucha, wojna, z której Czerhes wraca jako duch, zamieszkuje pod stołem, żywi się okruchami pajd zjadanych na górze do każdej kolejnej zupy, gdy Szeprahci cicho łka, czekając na kolejne czyjeś szorstkie, mocne łapy, co złapią i nie puszczą. To wszystko. Cała historyjka.
Półtoragodzinna prostota fabularna z przyśpiewkami - półtoragodzinna śpiewogra, co ma czysty cytrynowy smak. Dalekie echo opowieści Bertolta Brechta? Trochę tak. Lecz chyba lepiej powiedzieć: dość bliskie echo "Osmędeuszy" Mirona Białoszewskiego, tego dziwacznego oratorium dla cmentarnych babek, które klecą wieńce, i dla chłopów kopiących groby. Chodzi właśnie o ten czysty smak cytrynowy opowieści Nowickiej, w którym nie za dużo goryczy i kwaśności też w sam raz. Jak w "Osmędeuszach" - chodzi o nienachalną lirykę, o pozornie paradoksalną lirykę życia tych czworga, co rozmieniają się na mięso, na towar, na przedmiot, na cenę, zawsze niską. Nowicka nie dała się skusić - nie weszła na pełne społecznej troski ścieżki publicystyczne, na które Levin zaprasza. Opowiedziała powtarzalność losu. Niewiele jej do tego potrzeba było.
Piwnica bez specjalnych właściwości. Prosty stół, trzy krzesła, muszla klozetowa, talerze, łyżki, waza, chochla. Czworo aktorów precyzyjnych, co w paru gestach, w niewielu intonacjach, potrafią zamknąć, niczym w scenicznym aforyzmie, całą naturę Szyca, Cesi, Szeprahci i Czerhesa. Muzyka, przywołująca wciąż te same nastroje. I światło jasne, monotonne, niezmienne. Światło niczym mantra, uparcie o czymś przypominająca. Bądź jak refren, który Nowicka wystukała tak czysto, refren, którego tamtych czworo nie potrafi ominąć, refren, co zdaje się być sednem "Szyca" Hanocha Levina. Powracające marzenie o miłości, powracające oczekiwanie na miłość, powracające szczęście miłości spełnionej, powracająca utrata szczęścia miłości spełnionej. A dalej – od początku. Powracająca gorycz cienkiej zupy.”
Paweł Głowacki
Dziennik Polski nr 150 online
30-06-2010
źródło: materiały własne Teatru BARAKAH