Z tych cech indywidualnych języka, ze zdjęć i z padających w rozmowie informacji bu-dowany jest obraz tego „ja”, które jako zaimek zbyt często pojawia się w wypowiedziach Berezy. To „ja” bez wątpienia można nazwać bohaterem. To bohater długiej sagi. Najpierw Bildungsroman – Bereza opowiada o swoim dzieciństwie i wczesnej młodości.
Spojrzenie na przeszłość z natury jest selektywne. Trudno zmusić pamięć do narracji linearnej, znacznie łatwiej wspomina się poszczególne sceny bez chronologicznego uporządkowania, a przywoływane jedynie na zasadzie skojarzeniowego klucza.
Kolejne rozdziały to opowieść o latach pracy literackiej i – przede wszystkim – o ludziach. Przywoływana przez Berezę wizja Warszawy czyni to miasto maleńkim, bo wszystko, co z punktu widzenia opowiadającego istotne, zamyka się w obrębie trzech ulic i dwóch kawiarń. Wspomnienia o poszczególnych postaciach literackiego światka wiele mówią nie tylko o wspominanych, ale i o wspominającym. Można by właściwie do niego samego odnieść słowa, którymi określa Alicję Dryszkiewicz: ona po prostu tak bardzo twórczo pamięta, dba o pewne aspekty narracyjne. Jednak w opowieściach o innych brak tak wyraźnej mitologizacji czy autokreacji, jak w historiach z dzieciństwa. Bereza przyjmuje pewną metodę dla obcowania z drugim człowiekiem i z książką – w tym sensie coś to o nim mówi. Do każdej osoby i do każdego tekstu podchodzi indywidualnie, a nie na tle dominującego nurtu myślowego czy w kontekście epoki. Dlatego potrafi rozmawiać z oficjalnie zaangażowanymi politycznie pisarzami, ale również dlatego jego traktowanie literatury jest z gruntu ahistoryczne.
Doświadczanie i analizowanie w ten sposób świata i literatury jest nieustannym wysił-kiem. „Życioczytanie” – parafraza terminu, który Bereza ukuł dla Stachury, doskonale może być stosowany w odniesieniu do samego autora pojęcia. Gdy mówi o Ważyku: jego interesowała już tylko literatura, po chwili dodaje: mnie też nie emocjonuje nic innego. Przy tak intensywnym przeżywaniu literatury również pisanie o niej nie jest zwykłą pracą, ale traktowane jest – wspólnie z procesem czytania i interpretacji – jako artystyczny wysiłek.
Istotny jest jeszcze motyw snu, który także włączony zostaje w życioczytanie. Wiedemann i Czerniawski pytają Berezę o Oniriadę – zbiór tekstów będących zapisem snów krytyka, w których pojawia się on oraz postaci ze sceny literackiej – zarówno te jemu współczesne, jak i zmarłe sto czy dwieście lat temu. Tak opowieść zaczyna się od mitu, a kończy na śnie.
Wrócić trzeba jeszcze raz do zdjęcia opisanego na początku i widocznej na nim książki, bo tylko w ten sposób można podsumować metodę krytyczną Berezy. On sam definiuje ją w opozycji do Błońskiego. Warszawski krytyk przeciwstawia czytanie akademickie, które ma tworzyć reguły i zauważać prawidłowości, czytaniu intuicyjnemu, którego sam jest przedstawicielem. Zgodnie z tą drugą taktyką reguły oceny wartości artystycznej tekstu tworzone są każdorazowo dla jednostkowego dzieła sztuki i opierają się nie na ustalonych wytycznych, ale na własnym doświadczeniu i wrażliwości literackiej krytyka. Od tekstu nie wymaga się wielkości, ale inspiracji. Stąd częsty wobec Berezy zarzut pobłażliwości – wynikający raczej z tego, że krytyk nie tyle ocenia czy opisuje, co szuka w dziele elementów zgodnych z jego własną filozofią literatury, które zapowiadają coś więcej i ukazują jakąś indywidualność.
Dziwnym zjawiskiem jest książka złożona z wypowiedzi człowieka, który ma tak silną świadomość literackości każdego aktu mowy. Chciałoby się postawić zarzut autokreacji, gdyby nie to, że zamysł takiego zabiegu zostaje w wypowiedzi wyrażony wprost. To tekst, który – traktując o literaturze – sam się do siebie odnosi, który – opisując pewną metodę krytyczną – podaje klucz do odczytania samego siebie.
Końcówki. Henryk Bereza mówi
Adam Wiedemann, Piotr Czerniawski
Korporacja Ha!art, 2010
Fragment książki do przeczytania tutaj.