Paulina – bohaterka pierwszego (a raczej dwudziestego pierwszego, bo rozdziały są numerowane w odwrotnej kolejności) opowiadania – widzi na stoku narciarza, a za nim kobietę zjeżdżającą na butach. Kiedy narciarz przyklęka przy skręcie, kobieta robi znak krzyża. Towarzysz Pauliny widzi narciarza, ale nie widzi żadnej kobiety, potem jednak zostawia zdjęcie, na którym on sam zjeżdża na nartach, a za nim podąża ta sama kobieta. Okazuje się, że zdjęcie zostało zrobione przed wojną. Jak to możliwe? Tego się nie dowiaduje się ani Paulina, ani czytelnik. Każdy fragment z Apero na moście przynosi podobnie niezwykłe, niewytłumaczalne, niepokojące wydarzenia i postaci. Tropy (...) zaczynają się pośrodku śnieżnego pola i urywają w najmniej oczekiwanym miejscu – to zdanie z omawianego opowiadania jest najlepszym komentarzem do techniki fragmentu, którą stosuje autorka. Jej teksty, podobnie jak obserwowana przez bohaterkę trasa zwierząt, mają środek, są jednak pozbawione początku i końca, stanowią ścieg śladów, które skądś i dokądś prowadzą, ale punktu wyjścia i celu wędrówki można się tylko domyślać.

Nowakowska niezwykle umiejętnie wytrąca zwykłych ludzi i codzienne czynności z ich naturalnych uzasadnień. Jej bohaterowie popadają w obsesje na punkcie spotkanych osób, z namaszczeniem przechowują powierzone im rzeczy, ulegają irracjonalnym podszeptom, a co najciekawsze – najczęściej nie dziwią się temu, co ich spotyka.
A spotykają ich rzeczy niezwykłe i czasem mrożące krew w żyłach. Niektóre części Apero trzymają w napięciu niczym dobry kryminał i przyprawiają o ciarki na plecach, np. Warstwy czy Archeolog. Czytelnik pozostaje z nierozwiązaną zagadką, której na dobrą sprawę nie da się rozwikłać, ponieważ autorka dostarcza zbyt mało danych, a te, które ujawnia, nie dają się połączyć w spójną całość. Bo też nie o rozwiązanie chodzi, a o wprawienie czytelnika w konsternację, zafrapowanie go i uwikłanie w sieć domysłów.
 
Jednak to, co robi wrażenie za pierwszym, drugi, trzecim razem, przy dziesiątym staje się przewidywalne, a przy dwudziestym – nużące. Rację ma Paweł Rutkiewicz, autor recenzji Malina jak złoto, twierdząc, że Nowakowska posługuje się jednym narzędziem (ja bym powiedziała raczej - zabiegiem) literackim, co sprawia, że kolejne fragmenty tracą na sile oddziaływania. Posądzanie jej jednak o to, że ten powtarzany zabieg to Święty Graal myśli literackiej, odnaleziony przez autorkę na potrzeby godnej Don Kichota walki z wiatrakami nieopisywalności, a zarazem żerowanie na naiwności czytelniczej niczym drapieżnik na złudnym poczuciu bezpieczeństwa swojej przyszłej ofiary, to gruba przesada i krzywdząca złośliwość. Nie odnajduję również w Apero penetracji bytu i zdzierania kolejnych warstw rzeczywistości, zauważonych przez Rutkiewicza. Jeśli Nowakowska dotyka „bytu”, to tylko na tyle, na ile pozwala jej na to poetyka fragmentu. Gromadzone przez nią znaki i niezwykłe zdarzenia zaświadczają o istnieniu jakiejś innej rzeczywistości, która odbiega od tej materialnie postrzeganej i rozumowo obłaskawionej, ale nic konkretnego o niej nie mówią. Zdarcie choć jednej warstwy zniszczyłoby poetyckość tej prozy i unieważniło tajemnicę, czego autorka nie robi, zatrzymując się na sugestii, niedopowiedzeniu, budowaniu niepokojącego nastroju – na uchylaniu rąbka.

Poetyckie ujęcie świata przejawia się również w języku Apero... – tropy fabularne zostają wzmocnione przez tropy poetyckie. Jednak do strony językowej mam trochę zastrzeżeń. Książce dobrze by zrobiło, gdyby przed wydaniem przeczytał ją sumienny redaktor i wyeliminował niezgrabne sformułowania, błędy logiczne, niekonsekwencje, a także przepoetyzowane wyrażenia, które – zamiast wzbudzać podziw dla warsztatu autorki – śmieszą, jak choćby zdanie: Jej wybujały idealizm i gorączkowa fantazja pękały teraz jak zetlałe gumki recepturki, którymi próbowała pospinać podniszczone arkusze przedwiośnia. Wydaje mi się, że w niektórych miejscach dobrze by było zrezygnować z wyszukanych metafor, wyrazów, których normalnie nie użyłoby się w danym kontekście. To, co dobrze brzmi w wierszu, nie zawsze sprawdza się w prozie, nawet poetyckiej. Gdyby wydawnictwo postarało się o porządną redakcję i korektę (interpunkcja miejscami też mocno kuleje), autorkę ominęłoby zapewne złośliwe czepianie się wspomnianego recenzenta o stopnie drabiny...

Każda z części zbioru mogłaby być rozdzialikiem w powieści, rozwinąć się w wielowątkową historię i rozważania filozoficzno-metafizyczne. Na szczęście tych powieści nie ma, a czytelnik, pozostawiony z niedosytem i rozbudzoną wyobraźnią, może dopisywać początki i końce, drugie dna i kolejne warstwy, interpretując zasugerowane ślady i znaki. I na tym właśnie polega poetycka siła fragmentu, którą umiejętnie i z wdziękiem wyzyskała autorka Apero na moście.


Apero na moście
Ewa Elżbieta Nowakowska
Wydawnictwo Forma–Stowarzyszenie OFFicyna 2010
seria: Kwadrat