Nowakowska niezwykle umiejętnie wytrąca zwykłych ludzi i codzienne czynności z ich naturalnych uzasadnień. Jej bohaterowie popadają w obsesje na punkcie spotkanych osób, z namaszczeniem przechowują powierzone im rzeczy, ulegają irracjonalnym podszeptom, a co najciekawsze – najczęściej nie dziwią się temu, co ich spotyka.
Jednak to, co robi wrażenie za pierwszym, drugi, trzecim razem, przy dziesiątym staje się przewidywalne, a przy dwudziestym – nużące. Rację ma Paweł Rutkiewicz, autor recenzji Malina jak złoto, twierdząc, że Nowakowska posługuje się jednym narzędziem (ja bym powiedziała raczej - zabiegiem) literackim, co sprawia, że kolejne fragmenty tracą na sile oddziaływania. Posądzanie jej jednak o to, że ten powtarzany zabieg to Święty Graal myśli literackiej, odnaleziony przez autorkę na potrzeby godnej Don Kichota walki z wiatrakami nieopisywalności, a zarazem żerowanie na naiwności czytelniczej niczym drapieżnik na złudnym poczuciu bezpieczeństwa swojej przyszłej ofiary, to gruba przesada i krzywdząca złośliwość. Nie odnajduję również w Apero penetracji bytu i zdzierania kolejnych warstw rzeczywistości, zauważonych przez Rutkiewicza. Jeśli Nowakowska dotyka „bytu”, to tylko na tyle, na ile pozwala jej na to poetyka fragmentu. Gromadzone przez nią znaki i niezwykłe zdarzenia zaświadczają o istnieniu jakiejś innej rzeczywistości, która odbiega od tej materialnie postrzeganej i rozumowo obłaskawionej, ale nic konkretnego o niej nie mówią. Zdarcie choć jednej warstwy zniszczyłoby poetyckość tej prozy i unieważniło tajemnicę, czego autorka nie robi, zatrzymując się na sugestii, niedopowiedzeniu, budowaniu niepokojącego nastroju – na uchylaniu rąbka.
Poetyckie ujęcie świata przejawia się również w języku Apero... – tropy fabularne zostają wzmocnione przez tropy poetyckie. Jednak do strony językowej mam trochę zastrzeżeń. Książce dobrze by zrobiło, gdyby przed wydaniem przeczytał ją sumienny redaktor i wyeliminował niezgrabne sformułowania, błędy logiczne, niekonsekwencje, a także przepoetyzowane wyrażenia, które – zamiast wzbudzać podziw dla warsztatu autorki – śmieszą, jak choćby zdanie: Jej wybujały idealizm i gorączkowa fantazja pękały teraz jak zetlałe gumki recepturki, którymi próbowała pospinać podniszczone arkusze przedwiośnia. Wydaje mi się, że w niektórych miejscach dobrze by było zrezygnować z wyszukanych metafor, wyrazów, których normalnie nie użyłoby się w danym kontekście. To, co dobrze brzmi w wierszu, nie zawsze sprawdza się w prozie, nawet poetyckiej. Gdyby wydawnictwo postarało się o porządną redakcję i korektę (interpunkcja miejscami też mocno kuleje), autorkę ominęłoby zapewne złośliwe czepianie się wspomnianego recenzenta o stopnie drabiny...
Każda z części zbioru mogłaby być rozdzialikiem w powieści, rozwinąć się w wielowątkową historię i rozważania filozoficzno-metafizyczne. Na szczęście tych powieści nie ma, a czytelnik, pozostawiony z niedosytem i rozbudzoną wyobraźnią, może dopisywać początki i końce, drugie dna i kolejne warstwy, interpretując zasugerowane ślady i znaki. I na tym właśnie polega poetycka siła fragmentu, którą umiejętnie i z wdziękiem wyzyskała autorka Apero na moście.
Apero na moście
Ewa Elżbieta Nowakowska
Wydawnictwo Forma–Stowarzyszenie OFFicyna 2010
seria: Kwadrat