Każde moje spotkanie z książką zaczyna się niczym intymna, pełna namiętności i gorących uczuć pierwsza randka rozmarzonego nastolatka. Najpierw powoli i dokładnie, z należytym szacunkiem, wertuję dzieło strona po stronie, upajając się przy tym zapachem świeżej farby drukarskiej, w przypadku książek nowych, bądź wonią bibliotecznego kurzu. Misterium zapoznania nie omija pierwszych stron. Potem dokładnie, jak na dzieło sztuki, spoglądam na okładkę i szukam związków między słowem a obrazem. Tak było i tym razem – i jak się niedługo miało okazać, był to początek paradoksów. Świat Książki uraczył bowiem czytelnika okładką, na której widnieje we wspomnianym niepokojącym ujęciu Colin Firth, grający główną rolę w opartym na powieści Isherwooda filmie z 2009 roku, wyreżyserowanym przez Toma Forda. Kadr ów zderzony jest z herbacianą różą w tle (motyw sentymentalny) oraz umieszczonym nad nim hasłem "Zmysłowa opowieść o miłości" (motyw jarmarczny). Niedługo okazać się miało, że tym razem okładka wyprowadziła moje intuicje czytelnicze na manowce.

Wszystko zaczyna się od powolnego odzyskiwania tożsamości, od powiedzenia jestem tu i teraz. Po nocnym odpoczynku główny bohater książki, pięćdziesięcioośmioletni Anglik, profesor literatury na uniwersytecie w Los Angeles, musi od nowa poskładać swoją postać, znaną innym pod imieniem i nazwiskiem „George Falconer”. Co rano w łazience przechodzi na nowo przez Lacanowską fazę lustra, przeglądając się w nim, odbudowuje własne Ja. W przeciwieństwie do Gombrowiczowskiego Józia, u George’a rozpad osobowości stał się już faktem, a prawdziwym utrapieniem jest konieczność jej nieustannego scalania. Po żmudnym wstępie wszystko zaczyna nabierać tempa, takiego samego jak codziennie, znanego skądinąd pod wdzięczną nazwą: monotonia.
Jeden dzień z życia mężczyzny wybrany przez Isherwooda będzie jednak dniem wyjątkowym. Dniem niepowtarzalnym, bo dniem ostatnim – a tytułowa samotność okaże się jedynie złudzeniem.

Przyznać trzeba, iż Samotny mężczyzna jest najlepszą jak dotąd powieścią Isherwooda przetłumaczoną na język polski. Odpowiedzialny jest za to specyficznie „europejski” duch unoszący się nad całością. George jest bowiem spadkobiercą francuskiej myśli egzystencjalnej, a jednocześnie wielbicielem europejskiej prozy modernistycznej. Choć autor nigdy nie zaznacza tego wprost, czytelnik łatwo dostrzeże te podobieństwa, nie tylko w snutych przez bohatera rozważaniach, ale nawet w samej konstrukcji powieści. Wydarzenia rozgrywające się na kartach książki są jedynie punktem wyjścia dla refleksji, które odgrywają w niej rolę nadrzędną. Także im podporządkowana została konstrukcja dialogów. Nie brak w powieści intertekstualnych odniesień, których z założenia nie będę odszyfrowywał, by nie psuć zabawy czytelnikowi. Nad całością panuje atmosfera melancholii, utraty i zmierzchu.

W tym kontekście zastanawiające jest hasło promocyjne widniejące na okładce. Nie ma ono najmniejszego uzasadnienia, gdyż nie jest to wcale opowieść o miłości, ale o przemijaniu. Wprawdzie motyw związku głównego bohatera z Jimem – tragicznie zmarłym w wypadku samochodowym partnerem – przewija się przez tekst niczym refren, nie stanowi jednak centralnego punktu opowieści. Niejednokrotnie wspomnienia związane z jego osobą prowadzą rozmyślania George’a ku otchłani i pustce kryjącej się pod wierzchnią powłoką świata. Postać amerykańskiego profesora wpisuje się tym samym w galerię nowoczesnych postaci czujących i widzących więcej niż zwykli zjadacze chleba. Isherwood zaszczepia tym samym na gruncie amerykańskiego kapitalistycznego optymizmu bakterię zwątpienia i nihilizmu. Dla George’a bowiem żadna z podejmowanych przez niego czynności nie ma w sobie nawet odrobiny sensu. Trudno orzec, czy postawę taką wywołała dopiero śmierć długoletniego partnera. Powieść nie daje ku temu wskazówek. Teraźniejszość George’a zawiera jednak wyłącznie pustkę, bez widoków na możliwość jej wypełnienia.

Paradoksem naczelnym, na którym zbudowana jest cała powieść, a który pozostawiłem na koniec, jest tytuł książki. Dokładniej – przymiotnik określający głównego bohatera. George Falconer nie jest w gruncie rzeczy samotny. I nie chodzi tu bynajmniej o bliską przyjaciółkę, Charlotte, z którą jada mocno zakrapiane alkoholem kolacje, czy o studenta, flirtującego z nim i zaciągającego go do nocnej kąpieli w morzu (sic!). Postacie te nie zapełniają nawet części pustki, jaka powstała po śmierci Jima. (Można by zadać pytanie, czy ową pustkę można zapełnić w jakikolwiek sposób i czy nie istniała ona jeszcze przed pojawieniem się Jima w życiu tytułowego „samotnego” mężczyzny). Natomiast od pierwszej strony powieści George’owi towarzyszy śmierć, stając się jego nieodłączną kompanką. Jej obecności nie sposób nie zauważyć: naznacza ona każdy zakamarek domu bohatera, wypowiedzi padające z jego ust, używane przez niego przedmioty. Śmiało można stwierdzić, iż wzięła go ona w swoje posiadanie zarówno w sensie metaforycznym, jak i dosłownym. Cała powieść jest mierzeniem się z rzeczami ostatecznymi, z umieraniem, nicością, pustką, wiecznością i losem. I to właśnie ten ostatni płata bohaterowi niemiłego figla. George, niczym Faust, stwierdza pod koniec powieści, że teraz musi znaleźć drugiego Jima. Teraz musi kochać. Teraz musi żyć... – po czym (najprawdopodobniej) umiera. Zakończenie nie tylko nie zmienia wymowy całości, lecz wręcz pogłębia poczucie nieuzasadnionej pustki i braku.

Powieść Isherwooda zasługuje na szczególną uwagę, gdyż wprowadza do polskiej oferty czytelniczej nowy „typ” literatury homoseksualnej. Kładzie nacisk nie na sam problem orientacji seksualnej, ale na problematykę egzystencjalną. Nie jest to równoznaczne z unieważnieniem wymiaru seksualności, jak to często miało miejsce we wcześniejszej prozie podejmującej tematykę odmienności. Wszelkie doświadczenie jest w seksualności zakorzenione, co nie pozwala na redukcyjne uogólnienia – jednocześnie jednak seksualność nie staje się tematem naczelnym, przesłaniającym problematykę doświadczenia jako takiego, co jest irytującym nawykiem  niektórych współczesnych polskich pisarzy. Dzięki Samotnemu mężczyźnie połączone zostają tym samym interesy dwóch grup. Środowiska walczące o emancypację powinny docenić fakt podjęcia tematyki egzystencjalnej zakorzenionej w seksualnej odmienności. „Zwykły” czytelnik z kolei może pomyśleć, że homoseksualista to też człowiek doświadczający trudów życia, choć nie zawsze w ten sam, znany mu sposób. Można żywić nadzieję, iż książka Isherwooda stanie się impulsem zachęcającym nie tyle nawet do tłumaczenia powieści autorów zagranicznych o podobnym nastawieniu (co zresztą jest pożądane), ile do podjęcia przez rodzimych pisarzy wysiłku projektowania nowej formy.


Samotny mężczyzna
Christopher Isherwood
przeł. Jan Zieliński
Świat Książki, 2010