EWA ELŻBIETA NOWAKOWSKA

NUMER DZIEWIĘTNAŚCIE: OPTYK

Włosy ciągle drażnią mi prawe oko. To nie był najlepszy pomysł z tą fryzurą. A przecież widzieć muszę dobrze, dokładnie, znaczy się. E tam. Włosy ostrzyc mogę jeszcze raz. Kłopot tylko w tym, że na osiedlu zamknęli fryzjera, a tak po drodze mi było…
Pracuję jako optyk. Realizuję recepty na okulary, dobieram oprawki, doradzam płyny do soczewek kontaktowych. Kiedyś zajmowałem się bakteriami. Dawno temu, nieważne. Boję się teraz mikroskopów. Pokazują ukryty świat, tak jakby tego widocznego było mało. Unikam i tyle. Że też mi wpadło do głowy, aby wybrać takie studia. Mama mikrobiolog, ojciec weterynarz, to i na mnie padło.
Na szczęście w porę się opamiętałem. Stać mnie teraz na własny zakład, a nawet mam dwóch pracowników. Czasem we śnie widzę paciorkowce, albo gronkowce. Przygotowuję też preparaty mikroskopowe. Kiedy już trzymam w dłoni szkło nakrywkowe, oblewa mnie zimny pot i budzę się.
Ale każdy musi mieć jakieś hobby. Ja kolekcjonuję stare soczewki. To znaczy już przestałem. Dałem w tamtym roku ogłoszenie do prasy: „Zbieram stare okulary”. Od tamtej pory do zakładu przyszły tabuny emerytów z niepotrzebnymi popękanymi okularami. Jedna staruszka przyniosła roztrzaskany przez pocisk monokl; twierdziła, że należał do bojownika o niepodległość, wymieniła nawet nazwisko. Chciała sporej sumy. Zapłaciłem – cenię niepodległość. Kiedy później poddałem go ekspertyzie, okazał się PRL-owskim falsyfikatem z taniego tworzywa. Ja, fachowiec, żeby tak się dać nabrać… Telefon staruszki nie odpowiadał, umarła tydzień po sprzedaży. Teraz mam kilka skrzyń wypełnionych niepotrzebnymi soczewkami. Na drzwiach zakładu wywiesiłem kartkę: „Za stare okulary dziękujemy”. Co mnie podkusiło z tym ogłoszeniem? Co ciekawego może być w starych okularach? Brudne, zniszczone, koniec, kropka.
Prenumeruję także „Oculus – dwutygodnik optyków polskich”. Rozwiązuję w nim krzyżówki. Na przykład hasło dwa poziomo: „Jednooki bóg skandynawski”. Chodzi o Odyna. Musiałem poszukać w Internecie, bo niby skąd mam wiedzieć takie rzeczy. Jak dotąd, raz w życiu byłem promem w Szwecji u szwagra, no i kiedyś, jeszcze w liceum, zbierałem w lecie truskawki w Norwegii, żeby dorobić do kieszonkowego. Ale cztery pionowo: „Wewnętrzna, nieprzejrzysta, biaława błona gałki ocznej” to już wiedziałem: twardówka. Bez problemu wpisałem też „miopię”, zdefiniowaną jako „inaczej krótkowzroczność”, no i „wadę wzroku leczoną szkłami cylindrycznymi” – astygmatyzm, proste. Sam noszę takie okulary. Mam dziesięć par: różne kolory i fasony oprawek, zawsze muszą współgrać z garniturem, spodniami, okazją. Elegancja to podstawa. Nie, żebym za dużo bywał, nie należę do światowców, ale czasem wyprawiam się samotnie do filharmonii albo na wernisaż malarstwa – można popatrzeć na ludzi i wypić lampkę wina, obrazy mniej mnie interesują. Raz zdarzyło mi się zobaczyć naprawdę ciekawą wystawę – niewysoki malarz w okularach robił cały happening, wieszał maski, stał na drabinie, to było fascynujące.
W kieszeni noszę drobne, mnóstwo drobnych. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby mi ich nie starczyć. Zdarza się przecież, że w sklepie nie mają wydać, albo doczepiają się żebracy i wtedy drobne mam jak znalazł.

Mają wprawdzie drobny mankament: brzęczą przy każdym ruchu, no ale coś za coś. Przynajmniej się nie denerwuję, że mi zabraknie.
Lubię, jak przychodzą zdecydowani i konkretni klienci. Mają receptę, albo proszą o komputerowe zbadanie wzroku czy dobór oprawek. Raz na jakiś czas zjawiają się młode kobiety w soczewkach kontaktowych. Unikam jakichkolwiek rozmów z nimi, to takie zarozumiałe osóbki, myślą, że są bóg wie kim, jakimiś biznesłumen. Kupują płyn do oczyszczania i konserwacji soczewek, czasem ich zapasową parę. Wręczają mi banknoty o wysokich nominałach, a ja, wydając im resztę, próbuję otrzeć się dłonią o ich wypielęgnowane ręce z francuskim manikiurem.
Parę miesięcy temu przyszła zupełnie inna kobieta. Trzymała białą laskę, ale powiedziała mi, że jest niedowidząca i potrzebuje nowych okularów. Recepta zdradzała bardzo wysoką krótkowzroczność, zawrotną ilość dioptrii. Zwróciłem uwagę na jej puszyste wyszczotkowane włosy, które jak mgławica okalały jej głowę. Podeszła pewnie i sprężyście do lady, zdziwiło mnie to, a kiedy pochyliła się do przodu, poczułem lekką woń powideł śliwkowych. Na pewno to była jakaś nuta perfum, ale ja rozpoznałem śliwki. Miała lekkie skórzane sandałki i starannie polakierowane paznokcie stóp. Oczywiście nie mogła wiedzieć, że się im przyglądam, a mimo to powiedziała nagle:
– Jest lato, a ja sama nie trafię pędzelkiem w paznokcie. Na parterze mojej kamienicy jest salon pedikiur, przecież muszę mieć ładne stopy w lecie, kiedy się nosi sandały.
Miała na imię Klara. Umówiliśmy się na odbiór nowych szkieł na piątek. Przyszła bardzo punktualnie, a kiedy już zapłaciła, odważyłem się zapytać:
– Czym się pani zajmuje?
– Studiuję zaocznie historię. Specjalizuję się w mistyce, zwłaszcza w myśli Jakuba Boehme.
Na szczęście nie zauważyła dezorientacji na mojej twarzy. Pożegnaliśmy się, a ja rzuciłem się do Internetu, zajrzałem też do biblioteki – akurat mieli monografię o Boehmem, więc na wszelki wypadek przeczytałem ją starannie dwa razy. Ku własnemu zaskoczeniu, zapamiętałem sporo szczegółów i mogłem swobodnie prowadzić konwersacje na temat tej nietuzinkowej postaci.
Ale nie miałem z kim. Dziewczyna nie miała po co przychodzić. Moja osoba nie stanowiła żadnego powodu, a okulary widać sprawowały się nadzwyczaj dobrze, choć nie sądzę, by wiele mogły jej pomóc. Zastanawiałem się, czy o mistykach czyta w brajlu? I co stanowi jej źródło utrzymania?
Tymczasem stałem się specjalistą od Jakuba Boehmego. Porzuciłem rozwiązywanie krzyżówek i z napięciem studiowałem życie i dzieło natchnionego szewca ze Zgorzelca. Zapisałem się do miejskiej biblioteki i oglądałem mikrofilmy pokazujące wydania jego ksiąg sprzed stuleci – tych starodruków nie można było normalnie udostępniać, bo światło mogło je bezpowrotnie zniszczyć.
Pewnego dnia, kiedy jechałem tramwajem do pracy, dwa przystanki przed moim zakładem motorniczy ogłosił, że miał miejsce wypadek i wszyscy muszą wysiąść. Chcąc nie chcąc, podporządkowałem się i powoli szedłem ulicą, którą zwykle tylko mijałem tramwajem. Stare kamienice zdobiły spełzłe od deszczu i mrozu misterne główki aniołów i faunów.
I wtedy zobaczyłem – bo akurat wiatr uchylił okno na parterze, zazwyczaj zazdrośnie strzegące tajemnic wnętrza. Był to gabinet rehabilitacji i na leżance ujrzałem jakąś niemłodą pacjentkę, którą masowała szczupła kobieta. Jej sylwetka kogoś mi przypominała. Terapeutka pochylała twarz, a włosy zasłaniały jej policzki. Ale była to Klara, nie miałem wątpliwości.
A więc pracowała jako masażystka! Zawód ten często wykonują niewidomi, których zmysł dotyku wyostrza się do perfekcji. Nie wiedziałem, czy Klara faktycznie jest niedowidząca, czy też żyje w całkowitym mroku. Nie wiedziałem przecież, czy w ogóle mówiła prawdę i czy studiuje zaocznie historię. Poczułem nagły przypływ irytacji i jałowości własnych dociekań. Nie dało się wykluczyć, że zgłębiałem spuściznę Boehmego na próżno, bo równie dobrze Klara mogła nigdy nie przeczytać ani linijki Theosophia revelata. Miałem nawet przy sobie reprodukcję tytułowego miedziorytu z Vom dreifachen Leben, tak bardzo podobały mi się przedstawione na nim symbole planet. Nad globem unosił się wieniec piętnastu oczu, to też mnie zachwycało. Ale po co to wszystko?
W pierwszej chwili zamierzałem oddalić się jak najprędzej, pójść do pracy i nie myśleć już o płonnych i ulotnych planach. Po chwili jednak wyjąłem notes i zapisałem nazwę ulicy i gabinetu. Na szyldzie widniał telefon, przyda się, przemknęło mi przez głowę.
Zacząłem powoli odzwyczajać się od czytania mistyków, wróciłem do krzyżówek (teraz mogłem swobodnie rozwiązywać szarady z rozmaitych dziedzin humanistycznych), a nawet poszedłem dwa razy do magazynu i otwierałem skrzynie ze starymi okularami, które niegdyś zebrałem dzięki ogłoszeniu. Myślałem o cudowności kosmosu, jaką Boehme ujrzał niegdyś w cynowym naczyniu, i patrzyłem przez pęknięte szkiełka na ulicę za oknem. Niestety, nie było tam niczego równie godnego uwagi.
Po upływie kilku tygodni zjawiłem się na tamtej ulicy. Brama otworzyła się i wyszła Klara w żółtej bluzce i czarnej spódniczce w żółte groszki. Skąd ona wie, jak dopasować kolory? Schowałem się za zakrętem, a kiedy mnie mijała, poczułem zapach powideł śliwkowych.
Po dwóch miesiącach odważyłem się zadzwonić. W słuchawce odezwał się niski głos rejestratorki.
– Gabinet rehabilitacji, słucham.
– Czy u państwa pracuje pani Klara? Chciałem się umówić na masaż kręgosłupa – powiedziałem.
– Nie znam pani Klary.
– Wobec tego… jak ma na imię niewidoma masażystka, która u was wykonuje zabiegi?
– Pan musiał się pomylić – prychnęła moja rozmówczyni – nie zatrudniamy niewidomych. Są świetni w swoim fachu, ale akurat u nas nikt taki nie pracuje. Zatrudniamy samych mężczyzn i jedną kobietę.
– Chodzi mi o młodą kobietę… widziałem ją u was. Ma puszyste ciemne włosy i…
– Pan wybaczy, ale nie mogę z panem dłużej dyskutować. Proszę przyjść i ustalić wizytę osobiście – usłyszałem trzask odkładanej słuchawki.
Tym razem postanowiłem działać. Już nazajutrz zjawiłem się w gabinecie i spytałem o termin oraz cenę masażu. Uśmiechnięta rejestratorka wymieniła kilka dat i liczb; doszliśmy do porozumienia. Brzęczące po kieszeniach drobne nie przydały się, gabinet był zbyt ekskluzywny. Poprosiłem, żeby masowała mnie kobieta.
W umówionym terminie stawiłem się na masaż całego kręgosłupa, przyniosłem nawet aktualne zdjęcie rentgenowskie. Swoją drogą przyda mi się trochę rehabilitacji, ostatnio narzekałem na stojący tryb pracy.
– Proszę wejść za kotarę i rozebrać się do pasa – usłyszałem głos Klary.
– Mam przy sobie RTG – starałem się modulować głos, żeby mnie nie rozpoznała. Ale chyba niepotrzebnie zadawałem sobie trud.
– Proszę odczytać opis – powiedziała. Oznaczało to, że nic nie widzi. Okulary, które jej zrobiłem, były zbędne.
Masowała długo i sprawnie. Po dwudziestu minutach zapytałem:
– Jak pani na imię?
Zawahała się, poczułem, jak drżą jej dłonie.
– Małgorzata.
– Lubi pani czytać?
– Bardzo, najbardziej Mistrza i Małgorzatę – odprężyła się i zaśmiała szelmowsko.
(Słyszałem o tej książce, ale nie znalazłem nigdy dość czasu, żeby pochłonąć kilkaset stron powieści).
– Czy pan jest przeziębiony? Ma pan dziwny głos.
Przytaknąłem, zmieszany.
– A zna pani jakichś pisarzy siedemnastowiecznych?
– Chwileczkę… Chyba nie… Ale kiedyś czytałam mistyków z tego okresu. Nudni. Poza tym strasznie pobożni. A ja nie wierzę w miłosierdzie i takie rzeczy – rysy jej twarzy zaostrzyły się, jakby wyciosane w granicie. – Dziękuję. To już wszystko. Radzę uprawiać więcej sportu, z takim zwyrodnieniem w kręgosłupie lędźwiowym długo pan nie wytrzyma w pracy. Stoi pan tyle godzin…
Ubierałem się zrezygnowany, a kiedy byłem już przy wyjściu, odwróciłem się i patrzyłem przez chwilę, jak Klara-Małgorzata wyjmuje z szafy grzebień i starannie czesze puszyste włosy, na wyczucie, bez lustra.
– Dlaczego zamówiła pani u mnie te okulary, Klaro? Dlaczego nie lubi pani Jakuba Boehmego? Po co rejestratorka kłamie? Kazała jej pani? Dlaczego tak się pani stara, żeby mi uciec?
Stałem i obserwowałem, jak kobieta opuszcza ręce wzdłuż ciała i nie porusza się. Po kilku minutach przestraszyłem się, że coś jej się stało. Przeze mnie. Że moje pytania fizycznie ją zraniły. Podszedłem i objąłem ją w talii. Nie drgnęła, ale usłyszałem szept. Wymówiła jedno zdanie.



(Tekst pochodzi z debiutanckiego tomu małych próz Ewy Elżbiety Nowakowskiej – Apero na moście).



Apero na moście
Ewa Elżbieta Nowakowska
Szczecin 2010
Wydawnictwa FORMA
seria KWADRAT


Ewa Elżbieta Nowakowska –  poetka, tłumaczka literatury anglojęzycznej i polskiej poezji, eseistka, wykładowca akademicki. Wydała tomiki wierszy Dopiero pod pewnym kątem (Łódź 1999) i Nieboskłony (Kraków 2003).
Nominowana do Nagrody Głównej im. J. Bierezina (1997), laureatka I Nagrody Konkursu im. K.K. Baczyńskiego (1998), rekomendowana do Nagrody Kościelskich (2006).
Jej dorobek translatorski obejmuje czternaście książek o różnorodnej stylistyce i tematyce – od historii sztuki do fantasy (autorstwa m.in. Thomasa Mertona i Laurence’a Freemana) oraz liczne przekłady poezji publikowane w polskich, jak również amerykańskich czasopismach i antologiach (m.in. wiersze Williama Blake’a, Anne Carson i Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego). Wspólnie z Robin Davidson dokonała tłumaczenia i wyboru wierszy Ewy Lipskiej, który ukazał się w USA pod tytułem The New Century (2009). W maju 2010 nakładem szczecińskiego wydawnictwa FORMA, w cenionej serii KWADRAT, ukazał się zbiór opowiadań Apero na moście. Wkrótce także zostanie opublikowany jej nowy tom wierszy pt. Oko.