Jestem już w takim wieku i na dodatek w takim stanie, że przed snem zawsze powinnam porządnie umyć nogi, na wypadek gdyby mnie w Nocy miało zabrać pogotowie – to zdanie otwiera opowieść ekscentrycznej, samotnej, niemłodej kobiety, zmagającej się na co dzień zarówno ze swymi Dolegliwościami (rozespane, rozdygotane ciało nie mogło przeskoczyć z sennej niewinności w jawę), jak i z wyzwaniami mieszkania na Płaskowyżu, na przygranicznym krańcu ziemi kłodzkiej – życia trochę na sposób pioniera, w pewnym oddaleniu od większych zbiorowisk ludzkich i od cywilizacji. Specyficzna ortografia, wyróżniająca wielkimi literami wybrane słowa, wskazuje na rzeczy szczególnie istotne w jej indywidualnej, osobliwej perspektywie oglądu i rozumienia świata. We wspomnianej pierwszej scenie powieści, w zimową noc (zimowy Mrok) bohaterka otrzymuje wiadomość o nagłej śmierci sąsiada, jednego z nielicznych na Płaskowyżu. W opisie wędrówki do jego domu podkreślone w ten sposób zostaną między innymi wyrazy Suka, Sarny, Gniew, Kara, Dusza i Śmierć. W zarysowujący się na naszych oczach dramat wpisane zostają zwierzęta, równoprawne z ludźmi części przyrody – a może nawet bardziej niż my będące na swoim miejscu. Przecież zimowy chłód jest dla bohaterki przypomnieniem, że świat nie został stworzony dla Człowieka i przynajmniej przez pół roku okazuje nam, jak bardzo jest dla nas nieprzyjazny.
W tej pierwszej scenie zasygnalizowane zostają jeszcze co najmniej dwa stale powracające w wypowiedzi narratorki elementy, za pomocą których porządkuje ona swoją rzeczywistość. Pierwszym z nich jest poezja Williama Blake’a, mistyka i wizjonera, dążącego do ogarnięcia rzeczywistości przez stworzenie własnego systemu mitologiczno-symbolicznego, z której cytat pojawia się w motcie rozdziału (inny natomiast stanowi tytuł książki); drugim – astrologia. W ich świetle człowiek okazuje się integralną, ale przypadkową częścią maszynerii świata, niewyróżniającą się niczym szczególnym, a już na pewno nie centralną pozycją władcy i prawodawcy.
Tym, co interesuje mnie najbardziej w głośnej, przyjmowanej często wręcz entuzjastycznie powieści Tokarczuk, nie są omawiane przez wielu recenzentów – niewątpliwie bardzo istotne – artykułowane lub sygnalizowane przez narratorkę postulaty światopoglądowe (w tym zwłaszcza ekologiczne): protesty przeciwko bestialstwu polowań, męskiej dominacji znajdującej oparcie w Kościele, a także wpływowi komercyjnej rzeczywistości na indywidualne życie człowieka (Czasami kupuję różne magazyny i gazety, ale zwykle czytanie ich przyprawia mnie o niesprecyzowane poczucie winy. Że czegoś nie zrobiłam, o czymś zapomniałam, nie staję na wysokości zadania, że w istotnej sprawie odstaję od reszty). Próba potraktowania powieści jako głosu w dyskusji o naszej współczesnej rzeczywistości rodzi kłopoty, które po części rozpoznaje Dariusz Nowacki, aby jednak paść ich ofiarą, próbując rozeznać, jakie części wypowiedzi pani Duszejko posiadają autorską aprobatę i wyrażają właściwe, poważne intencje dydaktyczne powieści, a które są aberracją i urojeniem bohaterki, sympatycznej, lecz naiwnej starszej kobiety. Ta lektura, choć stara się podkreślić krytyczny potencjał książki Tokarczuk, wydaje mi się w istotnym punkcie chybiona.
Wypowiedź narratorki przedstawia świat pełny i konsekwentnie uporządkowany – choć nie jest w pełni szczera i ani trochę przejrzysta (co służy między innymi utrzymaniu napięcia w kryminalnym wątku powieści, dotyczącym tajemniczych morderstw na prześladowcach zwierząt). Pani Duszejko organizuje swoją rzeczywistość, tworząc konstrukcję złożoną z bardzo wielu elementów, z których wymienić można tylko przykładowe. I tak pracuje nad horoskopami i odnajduje powracające zależności między układem gwiazd a programem telewizyjnym, prowadzi eksperymenty mające – wbrew podstawom genetyki – udowodnić dziedziczenie cech nabytych, zainspirowana meteorologicznymi komunikatami dzieli ludzi na typy narciarzy, kierowców i alergików. Stara się śledzić myśl Blake’a i widzieć rzeczywistość jako całość, której najmniejsze elementy odzwierciedlają ukryty porządek – takie jak jej własny siwy włos, w którego atomach zachowała się pamięć o początkach życia, o kosmicznej Katastrofie, która dała początek światu. To życie jest dla niej wartością w zupełnie innym znaczeniu niż to, które pojawia się najczęściej w polskim publicznym dyskursie – jeśli życie ludzi, to na równi z tym zwierzęcym, a nawet roślinnym, zasługującymi na tym większą uwagę w sytuacji, gdy są zagrożone przez posiadającego niewątpliwą przewagę, pragnącego ich używać człowieka.
Ten konglomerat przekonań oparty jest na ciągłej, upartej obserwacji rzeczywistości, poszukiwaniu ukrytych znaczeń i powiązań: w ujęciu pochodzącym ze słynnego eseju Umberta Eco Interpretacja i nadinterpretacja pani Duszejko z pewnością mogłaby być Czcicielką Całunu, wyznającą pogląd o istnieniu zasłoniętej przed człowiekiem strony rzeczywistości. Mówi: Trzeba mieć oczy i uszy otwarte, kojarzyć fakty. Widzieć podobieństwo tam, gdzie inni widzą całkowitą odmienność, pamiętać, że pewne wydarzenia dzieją się na różnych poziomach lub, mówiąc innymi słowy, wiele zdarzeń jest aspektami tego samego. I że świat jest wielką siecią, że jest całością i nie ma żadnej rzeczy, która byłaby osobna. (...) Tak to działa. Niczym japońskie auto. Możemy interpretować tę wypowiedź jako nieświadomą pochwałę nadinterpretacji, prowadzącą do paranoidalnego, spiskowego patrzenia na rzeczywistość, ale też zwrócić uwagę na jej puentę, wprowadzającą do tego obrazu element ironii, humoru, trzeźwego spojrzenia. Podobnie jak wtedy, gdy narratorka zauważa, że poznanie swego horoskopu, wiążąc człowieka z kosmicznym porządkiem, eliminuje przekonanie o własnej niezależności, życiu całkowicie na własny rachunek, i konkluduje: No więc jestem przekonana, że trzeba dogłębnie poznać nasze więzienie. Pani Duszejko pogląd na świat opiera się na założeniu o istnieniu rozmaitych tego rodzaju więzień, które jednocześnie otwierają drzwi do prawdy, odnoszącej się zarówno do Kosmosu, jak i do codziennego ludzkiego życia. Wyraźnie kreśli ona linie wytyczające najważniejsze punkty i obszary jej świata, silnie determinujące jego ogląd.
Moim zdaniem nie da się rozdzielić splątanych nitek tworzących obraz świata wyznawany przez panią Duszejko, rozróżnić wśród jej postulatów i obserwacji tych rozsądnych i tych zwariowanych. Narratorka jest jednocześnie, jak widzą ją inni, starszą kobietą, nawiedzoną wariatką, chłodną, logiczną eks-konstruktorką mostów, domorosłą, nie do końca konsekwentną i wytrwałą astrolożką, a więc także po trosze czarownicą, która pilnuje okolicy, sprawdza, czy świat jest na swoim miejscu, stawia czoła rzeczywistości, wyręczając innych w uczestniczeniu w Ciemnościach. Osiągnięciem powieści Tokarczuk jest dla mnie właśnie pokazanie tego obrazu w całej jego złożoności i uwikłaniu, z niewątpliwą sympatią dla bohaterki, ale w sposób, który zmusza – po przezwyciężeniu pierwszego urzeczenia sugestywnością jej opowieści – do zdystansowania się wobec niej. Zwłaszcza wtedy, gdy wprost na jaw wychodzi jej skłonność do porządkowania także myśli i świata innych, gdy mimochodem, jakby w samousprawiedliwieniu, stwierdza: Trzeba mówić ludziom, co mają myśleć. Nie mam wyjścia. Inaczej zrobi to ktoś inny. A dalej – Prowadź swój pług przez kości umarłych skłania do podobnie krytycznego spojrzenia na nasze sposoby postrzegania rzeczywistości, do zauważenia własnych uwarunkowań i skłonności, a także przejętych skądinąd poglądów. Nie jest przecież tak, że to tylko pani Duszejko żyje we własnym świecie, nie mając dostępu do realnego – ale tak, że każda realność okazuje się konstruktem. Gdybym miała zupełnie zaufać któremuś ze zdań tej powieści, najprędzej byłoby nim to wypowiedziane przez znajomą narratorki, Pisarkę, delikatną i schorowaną autorkę horrorów, lesbijkę, nazywaną przez nią Popielistą: Wie pani, czasem mam wrażenie, że żyjemy w świecie, który sobie wymyślamy. Ustalamy sobie, co jest dobre, a co nie, rysujemy mapy znaczeń... A potem całe życie zmagamy się z tym, cośmy sobie wykoncypowali.
Prowadź swój pług przez kości umarłych
Olga Tokarczuk
WL, Kraków 2009