Wajdie Mouawad opowiada w swoich tekstach historie postaci poszukujące tożsamości i korzeni; kreśli wielkie freski rodzinne, na których więzi między poszczególnymi osobami naznaczone są boleścią; pokazuje jednostkę na tle brutalizmu historii. Artysta próbuje opisać totalność doświadczenia ludzkiego we wszystkich jego aspektach ekstremalnych. Jego teksty oscylują wokół słów: cierpienie, ból, złość, wojna, walka, wina, rozpoznanie, nadzieja, powrót, pamięć, ojciec, matka, krew, piękno, ziemia, niebo. Do tego wyliczenia na pewno trzeba dodać jeszcze słowo, które mimo iż nigdy nie zostaje bezpośrednio wypowiedziane przez jego postaci w dramatach, jest oczywistą konsekwencją poprzednich: tragedia. Mouawad to zagorzały czytelnik Sofoklesa.
Najbardziej adekwatnym / spektakularnym efektem „totalnego” pisarstwa Mouawada jest jak dotąd seria czterech dramatów, połączonych pompatycznym tytułem Le Sang des promesses (Krew obietnic). Ciels (Nieba) stanowią ostatnią część tetralogii, w skład której wchodzą Forets (Lasy), Incendies (Pożary) i Littoral (Wybrzeże). Powracające obsesyjnie we wcześniejszych tekstach tematy wojny, emigracji i poszukiwania siebie w _Ciels_ ustępują miejsca bardziej doraźnym, politycznym kwestiom.
Mouawad, który dotychczas wplątywał swoich bohaterów w sieć najbardziej zawikłanych rodzinnych powiązań (kazirodztwo, porzucenie dziecka, niejasne pochodzenie), naznaczonych dodatkowo wypadkami wojennymi, w Ciels konstruuje podobnie „sensacyjną” fabułę. Tym razem jednak, zamiast wojennego tła, wpisuje intrygę w ramy konfliktu terrorystycznego. Autor czerpie przyjemność z układania historii na miarę Dana Browna. Co prawda Watykan nie jest zamieszany w aferę, ale spisek dorównuje hollywoodzkim scenariuszom.
Od pewnego czasu anonimowa organizacja antyterrorystyczna próbuje rozszyfrować wiadomości, wymieniane między członkami równie anonimowej grupy osób, pochodzących z najdalszych zakątków globu (od Japonii po Kanadę), podejrzewanych o przygotowywanie zamachu. Wskazówka mogąca pomóc w rozwiązaniu zagadki znajduje się w obrazie Zwiastowania Tintoretta. Ostatecznie udaje im się ustalić, że celem zamachu staną się muzea w ośmiu najbogatszych miastach świata. Dowodzący grupy wątpi w słuszność dociekań, wiążących spisek z obrazem i ostatecznie odrzuca teorię reszty współpracowników. Zamachów nie udaje się uniknąć.
Traktując intencje fabularne Mouawada poważnie (a niestety wydaje się, że autorowi brakuje trochę dystansu), można tylko – ku niemałemu rozbawieniu – śledzić absurdalność ich realizacji. Skoro już mamy do czynienia ze spiskiem terrorystycznym obejmującym świat cały, to czemu biuro organizacji pracującej nad powstrzymaniem go wyposażone jest tylko w dwa komputery (z czego jeden zablokowany hasłem dostępu, a drugi nieużywany) i w telefony z cyferblatem, gdzie numer nadal się „wykręca”. Walka z terroryzmem domowym sposobem?
Spektakl może być doskonałym materiałem do refleksji nad trudnościami adaptacji niektórych gatunków literackich w teatrze. Sceniczna realizacja nie ogranicza się do przeprowadzenia publiczności przez labirynt detektywistycznych dociekań. Sensacyjne wydarzenia stają się tłem, na jakim widz ma zobaczyć nieszczęście jednostki. Syn jednego z pracowników biura ginie na skutek zamachu w muzeum w Montrealu.
Odizolowany świat organizacji jest miejscem, gdzie dokonuje się tragedia ze wszystkimi właściwymi dla „klasyki gatunku” elementami: pycha i zaślepienie (upór kierownika, który nie chce przyznać racji współpracownikom), rozpoznanie (jeden z pracowników poznaje wśród głosów terrorystów głos własnego syna), „zagadka Sfinksa” (kod dostępu do komputera), nieodwracalność losu (zamachy). Całości dopełnia patos inscenizacji. Aktorzy Mouawada grają w rejestrze jak największego „przejęcia się rolą”.
Kulminacja patosu następuje w ostatniej sekwencji spektaklu. Pracująca w organizacji kobieta – będąca w ciąży – leży na stole biurowym w męce bóli porodowych. Nad nią, z wyciągniętymi ramionami – niczym anioł – stoi jeden z mężczyzn. Poza jak z Tintoretta. W tle na ekranie widać defiladę projekcji dzieł malarstwa od Piero della Francesci, przez Rubensa, po Mondriana. Zmarły w zamachu w muzeum nastolatek udał się tam z zamiarem zrobienia zdjęć płócien, które miały mu posłużyć jako ilustracja referatu na temat piękna. To słowo pojawia się jako ogromny napis na początku projekcji. To piękno łączy śmierć i życie. Chłopiec ginie, ale w tym samym momencie rodzi się nowe życie. Krąg życia nie zostaje przerwany. Pocieszenie. Katedralna muzyka. Zainscenizowane katharsis.
Wydaje się, że Mouawad nie wierzy w samodzielność widza. Zamiast pozwolić mu samemu odkryć tragiczny wymiar codzienności, reżyser każe aktorom „krzyczeć” o nim ze sceny, by widz nie miał żadnej wątpliwości. Zamiast niedopowiedzenia autor woli słowo pisane drukowanymi literami; zamiast niuansu: ekstremum. Obraz w powiększeniu, w skali globalnej. Patos – to zasadniczy element, który utrudnia akceptację teatru Mouawada.
Ciels
Tekst i reżyseria: Wajdi Mouawad
Scenografia: Emmanuel Clolus
Światło: Philippe Berthomé
Kostiumy: Isabelle Lariviere
Muzyka: Michel F. Côté
Dźwięk : Michel Mauer
Video : Dominique Daviet
Z udziałem
John Arnold, Georges Bigot, Valérie Blanchon, Olivier Constant, Stanislas Nordey