Każda z prac zachęca widza do porzucenia zdroworozsądkowego sposobu myślenia na rzecz podróży ku mniej określonym stronom psychiki. Dlaczego? Ponieważ wszelkie rozsądne teorie mijają, a żaba trwa[1] . Dość więc już siedzenia i nicnierobienia: nura w króliczą norę!


*In-world*

Już sam sposób prezentacji prac jest znaczący: filmy są bowiem wyświetlane w galerii o określonych godzinach, które są podane w „repertuarze”. Każdy potencjalny chętny musiał więc uwzględnić godziny seansów – jak w prawdziwym kinie. Jest to drobny zabieg, ale sygnalizuje pewne znaczenia – film jest przecież niezwykle odrealniającym medium, które wchłania widza w swój świat. Oto właśnie chodzi Zborowskiej, która zaprasza nas do zupełnie innej rzeczywistości, utkanej ze wspomnień i snów. Już na samym początku, w pierwszych scenach filmu _Jak wygląda wieś_ na typowej, zwykłej wiejskiej uliczce „gdzieś w Polsce” pojawia się dziewczynka w czerwonym kapturku. Nie mija chwila, gdy obok niej przebiega chłopak w żółtym przebraniu królika. Alicja-Kapturek biegnie za królikiem, po czym razem wesoło hasają po zaoranym polu. To osobliwe zestawienie kolorowych postaci i jałowego krajobrazu dopełnione jest przez żwawą piosenkę Skaldów „Króliczek”, z której dowiadujemy się, że _Nie chodzi o to by złowić króliczka/ Ale by gonić go…._ Jak powiedziane, tak i zrobione: króliczek nie został złapany, a artystka dalej przeszukuje rupieciarnię myśli, z której wyłaniają się osobliwe postacie (np. kobieta-szamanka z pióropuszem z łyżek) czy teoretycznie banalne refleksje (_słońce kręci się w kółko_). Jak więc wygląda wieś według Zborowskiej? Magicznie. Z pozoru irracjonalnie. Ludycznie. Przysłowiowo i bajkowo. Śmiesznie. Wpadnijcie więc czym prędzej do Pollywood, tu każdy znajdzie coś dla siebie, pośród pól i lasów.

*Polly Bolly Wood*

Kolejny film, _Polowaniepozowanie_ kontynuuje poetykę poprzedniego, będąc zbiorem różnorodnych obrazów, niepowiązanych ze sobą konkretną fabułą, lecz raczej miejscem i klimatem. Pierwsza scena przedstawia widok na brzeg jeziora w lecie, romantycznym pejzażom towarzyszy natchniona muzyka. Nagle w kadrze pojawia się mostek, a na nim ubrane na biało kobiety. Ten poetycki obraz trwa jednak krótko, akcja szybko przenosi się na polną drogę, gdzie zabawa trwa w najlepsze: gra i tańczy wiejska kapela, składająca się z nietypowych postaci; to tu, to tam przechadza się człowiek w krasnalskiej czapie, widać też chłopca z żywą świnką; ni z tego, ni z owego na scenę wkracza kobieta w białej, dziewiętnastowiecznej sukni. Całe to zbiorowisko, trochę śmieszna i tandetna orkiestra dziwaków, może kojarzyć się z pokazami bollywoodzkich tańców, tyle że w uboższej, leśno-polskiej wersji. W pewnym momencie głos jednak znika, a postaci są pozostawione same sobie – ich ruchy stają się tym bardziej dziwne i zagadkowe.
To jednak nie wszystko; relacja z wiejskiej imprezy jest co chwila przerywana zastanawiającymi obrazami postaci pozujących w lesie. Nieruchome, ubrane w dziwaczne stroje (kobiety – białe suknie z epoki), patrzą prosto na widza, jakby przyglądały się nam, siedzącym niejako po drugiej stronie lustra-ekranu. Białe postaci w lesie nasuwają wiele skojarzeń: pamiętną scenę grzybobrania z _Pana Tadeusza_ w reżyserii Andrzeja Wajdy czy sielankowe utwory Franciszka Karpińskiego. Kraina Pollywood to jednak nie idylla; unosi się tu gęsta atmosfera tajemniczości i niedopowiedzeń. Panny z Pollywood to nie beztroskie dzieweczki, lecz raczej mgliste zjawy z obrazów prerafaelitów, milczące kobiety Rosettiego czy Millaisa, zbłąkane w pozornie przyjaznym krajobrazie niczym dziewczynki w _Pikniku pod wiszącą skałą_. Nastrój melancholii zostaje jednak szybko przerwany przez widok tańczących pośród krzaków kobiet, tym razem ubranych w tandetne bluzeczki i krótkie spódniczki, typowy kostium dziewczyny z wiejskiego festynu; w tle podśpiewuje im Ricky Martin, jednak tylko po to, by natychmiast zamilknąć. Mimo to postaci kobiet tańczą nadal, będąc jakby ucieleśnieniem ukrytych głęboko w nas pragnień, wspomnień czy popędów. Proste i ordynarne, niewątpliwie nie raz tańczyły w naszej głowie. Ten zaskakujący melanż scen i nastrojów trwa jeszcze chwilę, by zostać podsumowany nieskładną wypowiedzią dziadka, pana Józka, który z zacięciem opowiada nam historię o prosiakach. Niezwykle ważnym elementem filmu jest charakteryzacja postaci: oprócz białych sukien noszą one bowiem cyrkowe wdzianka, szkolne uniformy czy inne przebrania, kojarzące się z jakąś społeczną funkcją lub nasuwające wspomnienia z dawnych lat. Znaczący jest także styl kręcenia filmu, obraz jest często spowolniony, spikselowany i niewyraźny, tak, jakby widz miał problemy ze wzrokiem czy halucynacje. Gdy nastaje cisza, słychać odgłosy wiatru. Niewątpliwie on też ma w tej historii coś do powiedzenia.

*Trwała parowa przypomina nasze sny*

Ostatni, najnowszy film Zborowskiej to _Trwała parowa_. Inspiracją do stworzenia filmu była historia gdańskiego zakładu fryzjerskiego pana Adolfa Skokowskiego, który swoją firmę prowadzi nieprzerwanie od 1945 roku. Chyba jako jeden z niewielu fryzjerów w Polsce oferuje on swoim klientkom „trwałą parową”, czyli elegancką fryzurę typu trwała, która zostaje doprowadzona do swojej niezawodnej trwałości dzięki plątaninie dysz i równie niezrównanym suszarkom L’Oreala z NRF-u. W filmie występuje sam pan Skokowski oraz jego dwie pracownice. Film zaczyna się od widoku lecących po niebie ptaków; po nim następuje rzut oka na staromodnie urządzony zakład; przy lustrach siedzą nieruchomo pan Adolf i jego pracownice, ubrani w dość nienowoczesny sposób. Po chwili fryzjer i starsza pracownica zaczynają snuć wspomnienia z dawnych lat, poruszając różne tematy, jak choćby fakt „inwazji ruskich”, problem kobiecej wierności czy sposoby modelowania fryzur. Historia z zakładu fryzjerskiego jest raz po raz przerywana krótkimi scenkami, w których kobieta i dziewczynka, znów ubrane na biało, przechadzają się nad brzegiem morza; zabawny nastrój fryzjerskiej historii jest więc co chwila rozbijany melancholijno-mistycznym pejzażem, co każe widzowi doszukiwać się w historii głębszych znaczeń. Opowieść tymczasem rozwija się w co raz bardziej nieoczekiwanym kierunku: oto bowiem w zakładzie fryzjerskim trwają przygotowania do zabawy tanecznej. Kobiety modelują swoje włosy, po sali wałęsa się wodzirej i zapala kolorowe lampki. Starsza kobieta staje na środku sali i śpiewa stare piosenki. W końcu zjawia się pierwszy gość – elegancka kobieta w średnim wieku o drapieżnym wyglądzie, która siada cicho w kąciku i wkłada sobie do ust cukierka. Chwilę go ssie, po czym wolno wyjmuje z ust i wkłada z powrotem do pudełka. Gdy do tajemniczego gościa dosiada się starsza kobieta, natychmiast zostaje ona poczęstowana tymi samymi cukierkami. Czas mija: kobiety, które przyszły na bal do zakładu, zostają podłączone do aparatury od trwałej parowej na całą noc. Klientki siedzą, rozmawiają (_znam kobietę, która z Australii przyjechała do Polski, by tutaj sobie zrobić trwałą parową_, _tak, wszystkie kobiety tu jeżdżą_) robią głupie miny, po czym zasypiają; tymczasem dysze parowe pracują. Gdy nadchodzi ranek, triumfalnie, z uśmiechami na twarzach, z nowymi, pięknymi włosami razem odjeżdżają samochodem z miasteczka, wśród fanfar i gratulacji okolicznej ludności. W nocy docierają nad morze, by tu oddać się często irracjonalnym, na pół mistycznym czynnościom lub zabawie:

_Film to ciąg obrazów wyrażających pewne emocje. (…) O czym jest ten film? O tym, że czasem można zobaczyć cząstkę drogi, którą moglibyśmy iść, drogi biegnącej równolegle do naszej. Jest też film o transformacji: kobiety przychodzą do zakładu pana Skokowskiego na trwałą parową i wychodzą całkowicie odmienione - z lokami, uśmiechnięte. I tak jadą nad morze_[2]



Powyższy komentarz Zborowskiej świadczy o tym, że znaczenia filmu nie należy szukać w jego warstwie fabularnej (która sama w sobie nie jest spójna i prosta do odczytania), lecz symbolicznej, poprzez analizę poszczególnych obrazów, jakie przewijają się przed naszymi oczami. Niemalże „starożytny” zakład pana Skokowskiego można odczytać jako metaforę czegoś niezmiennego, oazy niezakłóconego trwania, do której zmierzają ludzie z różnych stron świata, by się odmienić lub przeżyć coś wyjątkowego. Jakkolwiek biegnie nasza droga, często zmierzamy w podobnym kierunku, ku jakiemuś cennemu punktowi, po którym spodziewamy się, że zmieni nasze życie. Z kolei motyw podróży i morza dość jednoznacznie kojarzy się już z drogą i zmianami. Co ciekawe, warto zauważyć, że w momencie, gdy bohaterki docierają nad morze, jest noc, i samego morza nie widać: przed nimi rozciąga się czarna, pusta przestrzeń, na tle której dokonywane są przedziwne rytuały, występy, kobiety zastygają w natchnionych pozach lub „opalają się” – w nocy. Racjonalne wyjaśnienie tych czynności nie jest możliwe, ponieważ odpowiedź znajduje się zbyt głęboko… w nas samych, zapewne tam, gdzie tworzą się sny. Dość przywołać słowa fryzjera: _Trwała parowa… ona przypomina nasze sny_. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że jednym z tych „ukrytych sensów” jest ironia.

*Słońce kręci się w kółko*

Czy pamiętacie opowieść o Pollyannie, wesołej dziewczynce, która całkowicie zmieniła usposobienie otaczających ją ludzi tylko dzięki swojemu niecodziennemu podejściu do rzeczywistości? W Pollywood najwyraźniej obowiązują podobne zasady: nic tu nie jest na swoim miejscu; reguły gry są ustalane po zakończeniu zabawy. Właśnie dzięki temu zabiegowi przedstawiona przez Zborowską rzeczywistość mieni się od ukrytych znaczeń. Główną figurą retoryczną jest niedopowiedzenie, uzupełniane milczeniem lub nie do końca zrozumiałą paplaniną. Doskonałym podsumowaniem wystawy jest końcowa scena _Trwałej parowej_, w której widzimy dwie osoby wpatrzone w wschód słońca, zupełnie niczym romantyczne postacie Caspara Davida Friedricha. Jednak w tle zamiast melancholijnej muzyki słyszymy techno bity, a na niebie pojawia się dziko pomarańczowe słońce, żarzące się w elektrycznej łunie – fluoryzująca wyrwa w sennym, oczywistym krajobrazie.








« powrót