Sebastian tłumaczy istnienie świata za pomocą obrazowego modelu „piany czasoprzestrzennej”, w której każdy odrębny pęcherzyk powietrza reprezentuje osobną rzeczywistość. Zafascynowany filozofią Kanta, traktującą czas i przestrzeń jako formy ludzkiego poznania, tworzy autorską koncepcję światów równoległych. To jedyne logiczne (nie zaś teologiczne) wyjaśnienie ludzkiego trwania polega na wizji czasoprzestrzeni jako przeogromnej sterty światów, powiększającej się z każdą sekundą o kolejne warstwy (stąd skojarzenie z rozrastającą się pianą).
Jego oponent, a przy okazji też najlepszy przyjaciel z czasów szkolnych, Oskar, traktuje z pobłażaniem te pomysły, nazywając je wygodną próbą obejścia Boga. Intelektualny spór dwóch fizyków stanowi lejtmotyw powieści, wokół którego rozegra się intryga kryminalna. Kiedy bowiem znika syn Sebastina, Liam, ojciec, zmuszony szantażem do czynów dalekich od fundamentalnych zasad moralności, musi jeszcze raz zweryfikować swoje sądy na temat statusu świata. W jednym z bardziej dramatycznych momentów mówi do Oskara: Ty zdecydowałeś się na fizykę i dochowujesz jej wierności. Ja zdecydowałem się na dwoje ludzi i sprzeniewierzyłem się im. Powieść pokazuje, jak trudno pozostać wiernym własnym teoriom, kiedy padają one łupem życiowej praktyki, w tym przypadku brutalnie nicującej dotychczasowe przekonania. Jaki będzie koniec zmagań Sebastiana z porywaczami, a może raczej z samym sobą, nie wypada zdradzać – mamy przecież do czynienia z kryminałem.
Ważną rolę w powieści odgrywa podstarzały i schorowany komisarz Schilf, zgodnie z najlepszymi wzorami powieści detektywistycznej tyleż genialny, co niepozorny osobnik. Zostaje oddelegowany do pomocy swojej dawnej uczennicy – Ricie, która właśnie staje przed pierwszą w karierze poważną sprawą. W miejscowym szpitalu chorzy na serce pacjenci wykrwawiają się podczas operacji, pojawia się więc podejrzenie testowania niedopuszczonych do użycia środków farmaceutycznych, powodujących hamowanie krzepnięcia krwi. Rita Skura – komisarz policji kryminalnej, pełna wiary we własne umiejętności, bardzo ambicjonalnie potraktuje aferę kliniczną (a wkrótce również i sprawę porwania Liama), chcąc wykazać się nadzwyczajnymi zdolnościami śledczymi. Jest tymczasem dokładnie odwrotnie, co wywołuje złośliwy uśmiech na twarzy czytelnika – pani komisarz okazuje się osobą o mało lotnym umyśle, prowadzoną w dodatku za rączkę przez dawnego mistrza, Schilfa. To drugi po Sebastianie i Oskarze powieściowy duet, sportretowany znakomicie, z dbałością o psychologiczną wiarygodność, ale też i z mrugnięciem oka w stronę kryminalnej konwencji (np. oschłość Rity wobec współpracowników skontrastowana z namiętnością do jedynego współlokatora – kota).
Warto nadmienić, że dominantą konstrukcyjną Ciemnej materii jest liczba 7. Mamy więc 7 rozdziałów, podzielonych na 7 fragmentów. Odwołując się do symboliki numerycznej, zauważmy, że 7 to liczba całości i porządku moralnego, a także ilość dni stworzenia. Transponując ten motyw na całość powieści, nie sposób nie zauważyć ironii tego zabiegu. W 7 kolejnych rozdziałach coraz bardziej oddalamy się od początkowej twardej naukowej wiedzy na rzecz rozproszenia i niepewności. Światy, czy właściwie koncepcje światów obu fizyków poddane zostają stopniowej dekonstrukcji, co odwraca kierunek stworzenia (od porządku do entropii). Naukowcy pozbawieni pewności, w konfrontacji z przypadkiem, zatracą sens, któremu służyli. Finał powieści, w którym intryga zostaje rozwiązana, winni ukarani, a sprawiedliwość w służbie moralności triumfuje pozostawia malutki niesmak. Bynajmniej nie dlatego, że lubię (znakomity skądinąd) cynizm Zeh, którego w końcowej scenie jak na lekarstwo, ale raczej z powodu naiwnego spłaszczenia doskonałych i pełnokrwistych dotychczas postaci, zmuszonych do pochylenia głów przed umoralniającą prawdą. Niemniej ogólne wrażenie po lekturze ostatniej powieści Juli Zeh zawrę w jednym słowie: więcej!
Ciemna materia
Juli Zeh
Wydawnictwo W.A.B 2009