Mojemu zetknięciu się z twórczością Wyrypajewa (najpierw Euforia, potem Tlen, ostatnio Lipiec) towarzyszy poczucie obcowania z rozkwitającym geniuszem, podszyte jednak lękiem przed zbyt pochopnym naznaczeniem go taką etykietą przez poruszone jego twórczością media. W naszej rzeczywistości, obfitującej w same nadzwyczajne, niepowtarzalne i wyjątkowe wydarzenia, przedmioty czy produkty sztuki, trudno jeszcze brać na wiarę medialny szum wokół kolejnego objawienia. A takim obwołano właśnie Iwana Wyrypajewa, kładąc nacisk na jego talent dramatopisarski, z czym ośmielę się dyskutować. Jako autor tekstów społecznie zaangażowanych i niepozbawionych świeżości, może być uznany za dojrzewającego dramaturga, jednak wieści o jego literackim potencjale uważam za przesadzone. Jest natomiast niewątpliwie genialnym twórcą kina (również – in progres) i natchnionym reżyserem, prowadzącym swoich aktorów w nierozpoznane dotąd rejony doświadczeń w pracy nad tekstem.

Pierwsza realizacja Wyrypajewa, film Euforia, to młodzieńcza historia o miłości i zdradzie. Prosta i przewidywalna, urzekająca jednak poetyckim obrazowaniem i dużą wrażliwością w rysowaniu rosyjskiej rzeczywistości. W pierwszej scenie tego filmu gromada wiejskich cwaniaczków wyprowadza w step ślepego mężczyznę, sadza go na motocyklu, uruchamia tenże a następnie patrzy z radością jak niewidomy jedzie przed siebie, ostatecznie wjeżdżając w pole pomiędzy dwiema drogami. Jest jeszcze najazd kamery na rozpromienioną w bezzębnym uśmiechu twarz ślepca, pędzącego nie bez przyjemności w dal. Ta figura pasuje mi trochę do samego Wyrypajewa. Nie ma pewności dokąd zmierza i oczywiście trochę błądzi, ale jest w nim wiele radości i determinacji, okraszonej nie w pełni jeszcze ujawnionym talentem.

Jego drugi film – Tlen  (wcześniej tekst dramatu) to już wypowiedź wielopłaszczyznowa i bardziej skomplikowana. Reżyser i autor scenariusza wraca do motywu złej miłości, zrodzonej w następstwie zdrady i zbrodni, ale czyni ją tylko osnową swojej opowieści i przeplata różnymi nićmi, wysnutymi to z wewnętrznych ludzkich dylematów, to z rosyjskiej czy nawet ogólnoświatowej rzeczywistości. Pytania o sumienie, o istnienie Boga, o prawo moralne, wreszcie o tlen – z całą wieloznacznością tego terminu – snują się pomiędzy mocno rozproszoną materią filmu, sklejonego z kilku tzw. pieśni. Pieśni te wykonywane są przez dwójkę aktorów (Karolina Gruszka i Aleksiej Filimonow – obsadzeni też w warstwie fabularnej), znajdujących się przed mikrofonami w studio nagraniowym. Nikt tak nie kręci filmów – chaotycznie i teledyskowo a równocześnie bardzo teatralnie, bo obecność aktorów w studio i monologi wygłaszane do mikrofonów to poetyka żywcem wyjęta z teatru, wraz z jego umownością przekazu. Daje znać o sobie geniusz Wyrypajewa – prowadzi on swoich aktorów w kierunku takiej prezentacji tekstu, która porywa swoim rytmem, wyrazistością, tworząc odrębną rzeczywistość.
Mam wrażenie, że tych pieśni – monologów można słuchać dla samego ich brzmienia czy przejmującej urody ich interpretacji. Ale reżyser oczywiście nie chciałby na tym poprzestać. Za tą melodią, czymś co nas wciąga i uwodzi, kryje się brutalna treść i mocno pesymistyczny, choć obfitujący w bardzo udane, dowcipne wtręty obraz.

Muszę przyznać, że o ile filmowe środki Wyrypajewa swoją świeżością i intensywnością trzymają mnie w stanie całkowitego poddania się ich działaniu, o tyle w warstwie tekstowej mam mu sporo do zarzucenia. Autor dramatu i reżyser w jednej osobie sięga po przesłanie biblijne, po dekalog i ewangelie. Czyta je po swojemu – czy też bardziej na modłę zbuntowanej młodzieży, pozostającej niestety na znacznym poziomie dyletanctwa. Przesłanie Tlenu jest mało konkretne, rozpływa się w banałach i pseudoegzystencjalnym, pseudoreligijnym bełkocie na poziomie niewykształconego dwudziestolatka. Chwilami przyprawia o dyskomfort, porównywalny z rozsypaniem szpilek na kinowym fotelu. Może tak miało być, może to język i poziom paplaniny dorastającej rosyjskiej młodzieży podniesiony do rangi dyskursu filozoficznego? Momentami jest jednak nie do wytrzymania. Tlen jako tekst powstał rzeczywiście parę lat temu i młody autor zrealizował prawdopodobnie potrzebę zanurzenia się w przeciętnym, czy też nieco wykrzywionym środowisku swoich moskiewskich równolatków. Zabrakło mu, moim zdaniem, dystansu i dojrzałości. O ile zbyt szybko znikające na filmowym ekranie napisy mogą być wiernym przekaźnikiem oryginału, to pozostaje skonstatować, że nie ma w Tlenie  językowej finezji Masłowskiej ani dosadności spostrzeżeń Hugo-Badera. Mimo, iż nieporadność tej zakrojonej na filozoficzny traktat paplaniny drażni, trzeba przyznać, że nie pozostawia syndromu dnia nastepnego tzn. że Tlen nie wypuszcza zbyt łatwo odbiorcy z objęć, drąży i kłuje naszą wrażliwość na świat jeszcze kilka dni po obejrzeniu.

Najdojrzalszy z dotychczasowych tekstów Wyrypajewa – Lipiec, wyreżyserował autor ostatnio (premiera – październik 2009) w warszawskim Teatrze na Woli. W roli głównej, w zasadzie jedynej w tym przedstawieniu (nie licząc wejścia synów w ostatniej scenie) obsadził ponownie Karolinę Gruszkę. Aktorka występuje tym razem w roli kobiety, która w pierwszej osobie opowiada nam historię życia i zbrodni pewnego okrutnego, sześćdziesięcioletniego mężczyzny. Praca aktorska i interpretacyjna wykonana nad tym tekstem prowadzi nas w rejony przez teatr dotąd niewyeksploatowane. Propozycja Wyrypajewa, aby tekst płynął przez aktora i zostawiał całą resztę odbiorcy okazała się nie tylko interesującym eksperymentem formalnym, ale przyniosła też wymierny efekt praktyczny, a mianowicie doświadczalną językowo-brzmieniową rzeczywistość. Spójną, konsekwentną i interesującą warsztatowo. Wymagającą też pod tym względem dużej dyscypliny i przygotowania od aktorki. Piękna melodyjna recytacja, z nieznacznym zaśpiewem, podążająca nigdy nie wymykającym się spod kontroli rytmem, przypomina znane z Tlenu pieśni w studio nagraniowym (mikrofon przed Karoliną Gruszką jest podobnie efektowny i eksponowany). Zderzenie makabrycznej treści ze spokojem i melodią recytacji jest również podobne. I znów, podobnie jak w Tlenie, mój sprzeciw wzbudza podniecenie wywołane tym tekstem jako niezwykle poetyckim i dojrzałym. Mam zresztą problem z jego odbiorem ponieważ pozostaje on dla mnie wyłącznie figurą – dziełem słowa, doświadczeniem przekazu. Wiem, że osoby, które weszły z większą wiarą w opowiedzianą przez Karolinę Gruszkę rzeczywistość przeżyły to przedstawienie bardzo głęboko. Aktorka opowiada kilka bardzo bezwzględnych i makabrycznych zbrodni, których dopuścił się prawdziwy autor tej historii. Autor, który pewnie by jej nie napisał, ale który ją stworzył. Ona natomiast opowiada tak, jakby to on tę opowieść napisał. Gdzieś pomiędzy urodą i delikatnością Gruszki, jej finezją w prezentacji tego tekstu, pomiędzy zaczerpniętym z chrześcijańskiej liturgii zaśpiewem a bezrefleksyjnością człowieka dokonującego morderstwa, jego zamknięciem, brakiem empatii i wrażliwości albo też inną wrażliwością otwiera się w tym przedstawieniu miejsce na zrozumienie drugiego.

Nie zaszkodzi pytać po co Wyrypajew opowiada nam tę historię i dlaczego w taki sposób. Ohyda ohydą – wiadomo, pokazywana lub opowiadana najczęściej budzi lub budzić powinna naszą odrazę. Wyrypajew otwiera nas na to, co po drugiej stronie zbrodni – niejako wyprzedza nasze odrzucenie bohatera, a u innych, urodą i delikatnością aktorki, być może je wzmacnia. W obu wypadkach Lipiec odsłania nam to miejsce, które zwykle pozostaje jednoznacznie niedostępne, miejsce spotkania z duszą zbrodniarza, z jego prymitywną logiką, z jego brakiem rozeznania rzeczywistości. Zajrzyjcie tam – zachęca – zanim słusznie, w majestacie waszej prawości, odrzucicie i potępicie. Podążanie za tym nieuprawnionym dyskursem zbrodniarza uzmysławia nam też złudną umowność otaczającego nas świata, łatwość, z jaką można go odwrócić do góry nogami. Męczennicy mogą być zbawieni tylko dzięki temu, że istnieją zbrodniarze a miłość może być tak wielka i nienasycona, że musi pochłonąć to, co kocha, by osiągnąć pełnię. W sensie dosłownym. Wyrypajew gra z porządkiem rzeczy, wystawia go na próbę i to mi imponuje.


Melodyjny, wnoszący spokój i harmonię motyw muzyczny, niewzruszona, łagodna aktorka snująca trochę beztrosko, trochę nawet pogodnie opowieść szaleńca o jego zbrodniach. Zachwyca lekkość, z jaką opowieść przepływa przez instrument, którym jest Karolina Gruszka, jak brzmi melodyjnie, jak dźwięczy uwolniona i nieskrępowana żadną interpretacją i żadną moralną oceną. Zabieg podania tekstu w tak wysublimowany sposób działa równocześnie na dwóch płaszczyznach – nie domagając się interpretacji okropności rzeczy o których mowa i odżegnując się zarazem od ich oceny moralnej. W tym zderzeniu formy i treści znajduję parę istotnych pytań, z którymi wychodzę z teatru. Nie mogę jednak całkiem wybaczyć autorowi tego, że jego chwilami błyskotliwy tekst pozbawiony został napięcia i puenty, że grzęźnie w niekonsekwencjach formy, w językowych mieliznach, które stępiają jego ostrze. Moja pamięć odwołuje się do Pana Jaśka Martina McDonagha, świetnie wyreżyserowanego przez Bogdana Hussakowskiego na deskach Teatru Nowego w Krakowie. Tekst McDonagha, czy też jego adaptacja, nie pozostawia nic do życzenia. Inscenizacja Hussakowskiego – podobnie do Wyrypajewa – jest ascetyczna ale dosadna i elektryzująca. Całość otwiera tę samą egzystencjalną przestrzeń, co Lipiec. Pozwala otrzeć się o wyparte społecznie tajemnice trudnej, potępionej, odartej z człowieczeństwa osobowości zbrodniarza-psychopaty. Pewnie do nich nie dotrzemy, ale dzięki tym przedstawieniom będziemy gdzieś pomiędzy oburzonym i podszytym lękiem odrzuceniem a zrozumieniem otaczającego nas zła. Zła, które w każdym z przytoczonych dzieł zostaje jednak przez autora ujęte w jakiś nawias, czy to naiwności intencji (Euforia), czy niedosłyszenia prawd moralnych (Tlen) czy też całkowitego zagubienia w rzeczywistości i odwrócenia świata (Lipiec). Wydaje się, że ten nawias nie daje autorowi spokoju i że w kręgu konfrontacji życia z moralnością oraz pytań o sumienie, pozostanie jeszcze czas jakiś i być może będzie jako twórca dojrzewał i krystalizował.

Tymczasem w wywiadach Iwan Wyrypajew przyznaje, że zło jest bardziej nośne i efektowne w opowiadaniu prawdy o świecie oraz że chętnie zająłby się jakąś pozytywną, szczęśliwą i spełnioną historią ale jeszcze tego nie potrafi. Czekamy więc cierpliwie, co dalej.




EUFORIA (EYFORIYA)
reżyseria: Iwan Wyrypajew
scenariusz: Iwan Wyrypajew
zdjęcia: Andrei Naidenov
muzyka: Aidar Gainullin
obsada: Polina Agureyeva, Maksim Ushakov, Mikhail Okunev, Yaroslavna Serova
Rosja 2006

TLEN (KISLOROD)
reżyseria: Iwan Wyrypajew
scenariusz: Iwan Wyrypajew
zdjęcia: Andrei Naidenov
muzyka: Aidar Gainullin
obsada: Aleksei Filimonov, Karolina Gruszka, Varvara Voetskova
Rosja 2009


LIPIEC
Iwan Wyrypajew
Warszawa, Teatr na Woli
reżyseria: Iwan Wyrypajew
tłumaczenie: Agnieszka Lubomira Piotrowska
scenografia: Marcin Kwietowicz
muzyka: Bartosz Dziedzic
wykonuje: Karolina Gruszka
premiera: 10.2009



Foto: archiwum teatru