Wróćmy jednak na moment do samego przedstawienia. W pierwszej scenie, odegranej przez aktorów TR trzy razy z bardzo niewielkimi zmianami, widzimy włoską rodzinę w figurach i schematach, w których porusza się jak po nitkach wyznaczających codzienny rytm kroków, czynności, gestów. Powtórzenie tej sceny drugi raz, a potem kolejny, wzbudza w nas przeczucie jałowości i fałszu ukrytych w jej pozornej harmonii.
Kto widział _Teoremat_ – obraz filmowy Piera Paolo Pasoliniego, ten wie, że przedstawienie Jarzyny jest z nim niemal tożsame. Do zamożnej, pozornie poukładanej rodziny włoskiego przemysłowca przyjeżdża niespodziewany gość, zapowiedziany tajemniczym telegramem o treści: _jutro przyjeżdżam_. Przybysz uwodzi po kolei wszystkich członków rodziny, poczynając od służącej Emilii a kończąc na przemysłowcu Paolo. Tym samym, nawet nie tyle wskazuje na obecność wyraźnych pęknięć w ich pozornie poprawnej układance, co rozbudza w każdym z nich poczucie braku, którego wcześniej nie odczuwali i którego zaspokoić nie będą potrafili. Akt seksualny, jaki się dokonuje, staje się u każdego z nich wyzwolicielem metafizycznego głodu, którego zaspokojenie nie może już nastąpić na drodze seksualnej, mimo że takie oczekiwania są początkowo udziałem członków rodziny. Rozczarowani, rozgoryczeni, choć przecież bogatsi i prawdziwsi, zaczynają działać pod presją i determinacją odkrytej pustki, której odczuwanie uniemożliwia im powrót do wcześniejszego życia. Każdy z nich na swój sposób stara się znaleźć ukojenie. Wizyta gościa staje się ‘rytuałem przejścia’ tej rodziny. Pozwala zobaczyć siebie w prawdzie, wyrywa z pozornej stagnacji w kierunku prawdziwego życia. Jednak większość członków rodziny ponosi porażkę, nie będąc w stanie unieść ciężaru konfrontacji oraz własnego niespełnionego życia. Córka popada w katatonię, służąca w otępienie, matka w seksoholizm, ojciec staje się wyznawcą nowej ideologi społecznej... Z ich poszukiwań przebija rozpacz i bezradność.
Czy zatem przybysz to diabeł czy wyzwoliciel? Zły czy Dobry? I czy przychodzi tylko do złych rodzin, do domu, którego nie ma, czy też do wszystkich? Grzegorz Jarzyna, sam mocno zafascynowany niejasną wizją Pasoliniego, delektuje się tym pytaniem w kolejnych odsłonach losów swoich bohaterów, nie udzielając, podobnie jak Pasolini, odpowiedzi jednoznacznej (uchylał się też od prostej interpretacji postaci gościa podczas spotkania z publicznością, które miało miejsce w ramach festiwalu BOSKA KOMEDIA. Nie uległ presji dociekliwych krytyków, którzy wolą odpowiedzi od pytań, i nie chcieli pójść do domu bez rozstrzygnięcia czy gość uosabia szatana czy boga (a jeśli – to raczej Chrystusa czy Dionizosa?). Podobnie, niektórym wciąż spędza sen z powiek brak jasnej deklaracji co do tego czy służąca Emilia została świętą czy zwyczajnie i po ludzku oszalała... A jest jakaś różnica?
Przenosząc _T.E.O.R.E.M.A.T._ z ekranu na scenę, Jarzyna świadomie operuje filmowym sposobem narracji. Pokazuje poszczególne sceny-kadry, oddzielone od siebie typowo filmowym ‘wyciemnieniem’, które trwa parę sekund dłużej niż wymusza to zmiana teatralnej dekoracji. Bywa, że przerwy techniczne są trudnym do uniknięcia ‘szarpaniem’ sztuki. W _T.E.O.R.E.M.A.T._ wyznaczają rytm. Dokonują się w określonych momentach, niezależnie od potrzeb technicznych. Zatrzymują widownię w danym nastroju, z obrazem utkanym jeszcze pod powiekami, aby za chwilę odsłonić przed nią kolejny kadr. Reżyser nie wprowadza swoich aktorów na scenę i nie wyprowadza ich. Poprzez ich zniknięcia i objawienia odbieramy ich faktycznie jakby uwięzionych w kadrach filmowych.
Nieustannie powracające pytanie o wierność lub dialog Grzegorza Jarzyny z dziełem Pasoliniego wydaje mi się nieistotne. _T.E.O.R.E.M.A.T._ jest adaptacją – jeśli można mówić o adaptacji filmu – o tyle uprawnioną, że nadającą mu nowy wymiar estetyczny i formalny, co znalazło też swoje uznanie w oczach jury festiwalowego BOSKA KOMEDIA, które to przyznało Magdalenie Maciejewskiej główną nagrodę za scenografię. Mamy więc do czynienia z adaptacją równocześnie wizjonerską i wierną pierwowzorowi. Piero Paolo Pasolini zbudował świat _Teoremat-u_ na pewnego rodzaju umowności, nie rozgadując się zbytnio o swoich bohaterach, pozbawiając nas przyczynowo-skutkowego wprowadzenia i fabularnego następstwa zdarzeń. Jarzyna konsekwentnie kreuje swoich bohaterów przy użyciu minimum słów, nie pozbawiając ich równocześnie osobowości i wyrazistości.
Również na poziomie formalnym jego wybór środków jest dążeniem do uzyskania pewnej izolacji zdarzeń, postaw i problemów, niezakłóconej zbędnymi szumami. Brak szumów – tak, to wydaje się wreszcie trafiać w sedno jeśli mowa o zmysłowym ale też treściowym odbiorze spektaklu (podobnie w przypadku filmu). Żaden rekwizyt nie zakłóca czystości przekazu. Powiedzenie, że nic nie jest przypadkowe – to byłby ledwie sygnalizujący żelazną konsekwencję reżysera banał. Treść, przekaz, emocje zostały jakby wytrącone, wykrystalizowane z roztworu rzeczywistości, w którym na co dzień się kotłują a następnie podane nam w formie klarownej, niezmąconej ale też skondensowanej i jeszcze na dodatek w designerskim opakowaniu.
Grzegorz Jarzyna zapytany w festiwalowych kuluarach o to, czy przesłanie _T.E.O.R.E.M.A.T. -u _ jest kresem na drodze jego egzystencjalnych poszukiwań, czy poza przyznaniem się do niemożności zaspokojenia naszego metafizycznego głodu ma jeszcze jakieś propozycje dalszej wędrówki, odpowiedział, że pustynia, na której znajduje się w jednej z ostatnich scen Paolo, uosabia dla niego równocześnie kres i początek. Jest momentem przejścia